2012-02-29

Korupcja nie pozwala wyjść Grecji na prostą

W zaprezentowanym dziś prasie badaniu Transparency International (TI) stwierdza, że panująca w Grecji korupcja przedłuży trwający tam kryzys mimo przeprowadzanych reform. Wskazuje winnych: rząd, urzędników, przedsiębiorców i media.

"Wszyscy wiemy o greckim kryzysie zadłużenia, ale Grecja cierpi również w powodu kryzysu wartości" - powiedział Costas Bakouris, przewodniczący greckiego oddziału TI -"Grecja ma dobre prawo, ale niewiele robi, żeby je wdrożyć. Prawo nie jest przestrzegane, to co nielegalne jest legalizowane, a międzynarodowe zobowiązania walki z korupcją są ignorowane. Prawo jest, instytucje mają zęby, żeby tylko zechciały ugryźć".

Irlandzkie referendum: stracili dobrą okazję by powiedzieć "nie"


Irlandczycy znowu będą mieli europejskie referendum, tym razem w sprawie przystąpienia do "paktu fiskalnego", czyli międzyrządowego traktatu ustanawiającego wzmocnioną dyscypliną finansów publicznych państw sygnatariuszy. Podpisało go 25 krajów UE, ale dotyczy głównie członków Eurolandu. 

Polska prasa tematem się na razie nie fascynuje, choć wiemy z przeszłości, że irlandzkie referenda potrafią wywołać w UE poważne wstrząsy. Jest natomiast oczywiste, że sprawą żyje prasa irlandzka. Ale - co ciekawe - również prasa brytyjska i czeska. Pierwszą reakcją na irlandzkie referendum było w paru tamtejszych gazetach pytanie: a czemu nie u nas? 

© Komisja Europejska
Nie byłoby w tym nic dziwnego, przynajmniej u Brytyjczyków, którzy skwapliwie korzystają z każdej okazji, by powiedzieć Europie "nie". Tylko, że w tym przypadku to zabawne, bo rządy brytyjski i czeski traktatu nie podpisały (dlatego nie mógł to być traktat unijny, a jedynie międzyrządowy). Nie maja więc czego ratyfikować. Stracili tym samym możliwość zorganizowania politycznej hecy, która mogłaby pozwolić niejednemu politykowi zabłysnąć na scenie politycznej odważną i bezkompromisową postawą. 

Parafrazując pamiętne wystąpienie prezydenta Francji, Jacquesa Chiraca, Brytyjczycy i Czesi skorzystali z okazji, by siedzieć cicho i nie brać udziału. Ich prawo. Tym samym jednak stracili okazje, by powiedzieć "nie". Jaka szkoda… Mądry Czech i mądry Anglik po szkodzie.

2012-02-27

Oscary: po angielsku, albo wcale

Oscary 2012 rozdane. Uffff... Oscara nad Oscarami, tego dla najlepszego filmu, dostał francusko-belgijski "Artysta" w reżyserii Michela Hazanaviciusa.  Tak, dla najlepszego filmu w ogóle, nie w jakiejś tam pobocznej kategorii. W przeszłości już zdarzało się, że obrazy nieamerykańskie otrzymywały to najwyższe wyróżnienie. Ale - o ile mi wiadomo - zawsze były to filmy po angielsku. Najczęściej właśnie brytyjskie, choć przytrafiło się to też nowo-zelandzkiemu  "Władcy Pierscieni" (w 2004), australijskiemu "Wożąc Panią Daisy" (w 1989) i włosko-brytyjskiemu (nakręconemu oczywiście po angielsku) "Ostatniemu cesarzowi" (w 1988). 
Żeby było jasne: wcale tej amerykańskiej regionalizacji nie krytykuję. W końcu nie ma powodu, żeby kinematografia byłą wyjątkiem od amerykańskiej reguły, wedle której wszystko jest OK, byle tylko było amerykańskie. Albo przynajmniej dla Amerykanów zrozumiałe bez tłumaczenia. 

Europejskie spory o to, jak prezentować publiczności zagraniczne filmy: z podkładem aktorskim, z napisami, z lektorem (polska specjalność) byłyby dla Amerykanów niepojętą fanaberią, europejskim albo ewentualnie nowojorskim dziwactwem. Bo przecież wiadomo, rze kino jest amerykańskie, więc i filmy są amerykańskie, więc w jakim niby mają być jezyku, jeśli nie po amerykańsku? Poza tym Oscary to jednak przede wszystkim przedsięwzięcie rynkowe i też się nie ma silić na grymasy i udawać, że się  nie wiedziało. Po co promować za takie pieniądze, przy takim organizacyjnym wysiłku,  produkt, który się nie sprzeda na najważniejszym, czyli amerykańskim rynku? Przecież to na tym rynku, przeolbrzymim, gdzie nikt nie wydaje milionów na tłumaczenia i na dubbing, gdzie profil konsumenta jest prosty do opisania, bez kategorii i podkategorii, narodowych i regionalnych gustów i guścików,  to na tym rynku nakłady się mają zwrócić i film ma na siebie zarobić. Potem można go sprzedać do Europy i gdzie indziej w pakiecie: ważny i nagrodzony wraz z mniej ważnymi i nienagradzanymi filmami dodawanym za bezcen lub za darmo. Cała ta produkcja zalewa europejskie ekrany i rzadko się zdarza, żeby jakiś europejski film mógł w tej rynkowej konkurencji wygrać w kategorii zyski i zwrot nakładów. Dlatego unijny program Media i krajowe programy funkcjonujące w niektórych krajach (np. we Francji) są niezbędne, by produkcja europejska przetrwała. By takie filmy jak "W ciemności" Agnieszki Holland czy "One" (niefortunnie zatytułowane po polsku "Sponsoring")  Małgorzaty Szumowskiej dało się obejrzeć w polskich kinach. I naprawdę to, czy "W ciemności" Oscara dostał czy nie jest sprawą drugorzędną (nie mówię, że bez znaczenia, bo znaczenia ma, ale wyłącznie rynkowe). Najważniejsze, że powstał, i że można go w kinie zobaczyć.

Jak to się jednak stało, że film francusko-belgijski dostał najważniejszego Oscara? Zadziałał oscarowy żart: Amerykanom można pokazać film nie po angielsku, byle tylko był niemy! To dla mnie jedna z najzabawniejszych anegdot w historii Oscarów. I jeszcze to mrugnięcie okiem: bohater filmu wypowiada bodajże jedno słowo po angielsku i robi to z koszmarnym francuskim akcentem. Podrasowanym, bo kiedy Jean Dujardin udziela wywiadów po angielsku, to takiego akcentu nie ma. Ironia. Wspaniała ironia.

2012-02-14

Europa i Bliski Wschód: nie hodować satrapów, nie handlować demokracją


Al Kaida ogłasza dżihad przeciw rządom Baszara Al-Asada w Syrii. Irakijczycy walczący jeszcze niedawno w szeregach milicji Mahdiego  przeciw zachodniej koalicji, dziś dozbrajają syryjskich rebeliantów. Przeciw satrapie z Damaszku protestują islamiści w Libii. Autorytarne ale świeckie rządy na Bliskim Wschodzie upadają, a władzę przejmują islamiści. Tunezja, Egipt, Maroko - tak samo będzie w Syrii. Rzeczywistość pokazuje jak bardzo naiwne jest przekonanie, dość powszechne w naszej części świata, że upadek dyktatora oznacza zwycięstwo demokracji, a zwycięstwo demokracji oznacza świeckie rządy. Fakt, że upadających dyktatorów do niedawna jeszcze Zachód popierał albo przynajmniej tolerował, widząc w nich łatwiejszych do kontrolowania  partnerów niż w islamistach, dodaje tej naiwności politycznego dramatyzmu i każe się zastanowić jaki model partnerstwa UE i USA wypracują z rządami wyznaniowymi.

Nie musi być źle. Wszystkie bliskowschodnie rządy, o religijnej czy islamskiej proweniencji, kojarzą nam się z islamizmem. Islam to nie islamizm. Nie musi być ani fundamentalistyczny ani antyzachodni. Drogie nam zasady demokracji mogą pod tym rządami funkcjonować lepiej niż pod rządami Kadafiego, Mubaraka albo Asada. Nie ma jednak co udawać, że to nie w a część świata jest dla tych zasad ojczyzną. Jeżeli chcemy, by i tam funkcjonowały, nie możemy poddać się tezie o nieuniknionej wojnie cywilizacji, którą jedynie wolny rynek i międzynarodowy handel może powstrzymać. To nieprawda, że u nas demokracji bronić nie trzeba, bo już jest. I nie jest też prawdą, że dla jej utrwalenia wystarczy, żeby przetrwała w zachodnim skansenie idei. Te zasady muszą też być szanowane w otoczeniu Europy. Do ich obrony poza naszymi granicami potrzeba nie wojen krzyżowych, ale jasnego stawiania sprawy za każdym razem, gdy należy to zrobić. Na Bliskim Wschodzie, w Afryce i w Chinach. UE stawiając warunki dotyczące państwa prawa, demokracji, praw człowieka, a więc swoich wartości, przegrywa w Afryce konkurencję nie tylko z Chińczykami (których inwestycje, między innymi w wydobycie bogactw naturalnych, nie są takimi warunkami obłożone), ale i z USA. Na dłuższą metę jest to jednak niezbędne, nawet za cenę dostępu do niektórych surowców. Bo bez tych wartości nie ma Europy. Bez nich nie ma europejskiej soft power. A bez niej miejsce UE w świecie, i politycznie i gospodarczo, spada w rankingach. Europie nie wolno hodować satrapów pod pretekstem, że podpisuje z nimi umowy handlowe. I że jak my ich nie podpiszemy, to zrobią to Chińczycy. 

Claude Guéant                 Wikimedia Commons
Nie pomagają oczywiście ci politycy, którzy uważają za anachronizm wspominanie o prawach człowieka podczas handlowych negocjacji z satrapami. Nie ułatwiają sprawy i ci, którzy podczas swoich krajowych kampanii wyborczych głoszą wojnę cywilizacji. Zwłaszcza, gdy nie należą do politycznej ekstremy, ale do politycznego mainstreamu. Najświeższym przykładem jest choćby deklaracja francuskiego ministra spraw wewnętrznych Claude'a Guéant o wyższości zachodniej cywilizacji. Jestem jak najdalszy twierdzenia, że wszystkie cywilizacje są sobie równe; i że ich wzajemne przenikanie doprowadzi do jednej, pięknej ogólnoludzkiej cywilizacji. Tak nie będzie, bo cywilizacja, w odróżnieniu od kultury, to nie emanacja i materializacja gustów, ale społeczny projekt na przyszłość. To kwestia wspólnego wyboru wartości. A gdy wybory są inne i umowa jest zawierana na inny h zasadach to i cywilizacja jest inna. Tylko, że to są tematy na książkę, na uniwersyteckie debaty, na publicystyczne spory. Nie na kampanię wyborczą.

Claude Guéant swoje cywilizacyjne, karykaturalnie spłycone opinie głosi przed wyborami prezydenckimi by przyciągnąć do partii Sarkozy'ego elektorat skrajnej prawicy. Wie, że zostaną wykorzystane w populistycznym sporze o imigrację. Nie będę się rozwodził nad prawdziwymi poglądami ministra. I nad jego cynizmem. Zapytam tylko jak tacy politycy mają później rozmawiać z bliskowschodnimi rządami, dziś w większości wyznaniowymi, o wartościach innych niż handlowe? Jedyny sposób to robić to pomijając kwestie, o których nie ma - ich zdaniem - sensu rozmawiać. Kwestie może nie najwazniejsze, czasem wręcz uciążliwe, gdy sprzedaje się samoloty i czołgi albo kupuje ropę i kobalt.  Ale fundamentalne dla przyszłości UE i jej państw członkowskich i dla ich miejsca w świecie. Miejsca UE w ludzkich głowach i na światowych rynkach.

Koniec europejskich standardów

Przeczytałem w Polityce (nr 6, 8.02_14.02.2012) felieton Jacka Dehnela i w ogóle nie mam mu za złe, że pisarz, którego cenię (za Saturna), sprzedał tekst nadający się do magazynu konsumentów. Albo do rubryki Listy do Redakcji "Czterech kątów". Nie mam mu za złe, bo jak płacą, to czemu ma nie sprzedać, prawda? Ale szczerze teraz powiem: przyczyna mojej wyrozumiałości jest inna. Otóż on po prostu ma rację, że skarży się na fachowcow. Specjalistów od szaf w zabudowie, od bram wejściowych. Specjalistów od siedmiu boleści. Niesłownych, nieuczciwych, którym nie zależy, którzy nic już nie muszą.

A tak miało być pięknie. Ludziom się miało chcieć, a klient miał być ich panem (swoją drogą ciekawe skąd ta feudalna koncepcja handlu się wzięła w polskiej frazeologii - z zaboru rosyjskiego może...). Uśmiechnięte panie w okienku, uczynni i punktualni taksówkarze, fachowcy jak złoto i życzliwi urzędnicy wraz z utrzymanymi trawnikami, czystymi toaletami (nawet kiedyś była specjalna akcja uświadamiająca w Gazecie z rankingiem wucetów, naprawdę!) i zawsze otwarte sklepy (żeby liberalnie było) - wszystko to razem stanowiło pakiet pod nazwą "standardy europejskie".  Podręczną apteczkę do ratowania Polski przed powszechnym bajzlem.  Zestaw błyskawiczny do budowy nowoczesności. Każda dziura w drodze była objawem braku nie asfaltu, ale europejskich standardów.

Bardziej obyli w świecie wiedzieli, że złapanie taksówki w Paryżu graniczy z cudem, że w Dublinie kable elektryczne wiszą na elewacjach jak w Warszawie po Powstaniu, że sprywatyzowana brytyjska służba zdrowia to najszybsza droga na cmentarz, że w Rzymie różnica czasu między światem fachowcow a światem ich klientów jest jak między Montrealem i Wiedniem, że we Frankfurcie smród i walające się po chodniku strzykawki, że w Brukseli brak wolnego rynku a klient to wróg i intruz, zakała życia każdego sklepikarza i usługodawcy. 

Wiedzieli, ale nie mówili, bo zrozumieli, że niczym się tak  Polaka do mycia rąk nie zmobilizuje jak Europą.  Wiedzieli, że w każdym kraju jest trochę inaczej, ale że pod pewnym względem jest tak samo: czym syciej tym mniej się chce. Tym bardziej ceni się własny spokój i sympatyczne godziny pracy, niż wygodę klienta. Wiedzieli, że nie ma europejskiego standardu na ubikację, na obsługę pocztowego okienka albo na uczciwość naprawiacza AGD, ale skoro hasło "europejski standard" działa na Polaka jak ostroga na konia, to czemu się nim nie posłużyć? 

I stał się cud. Zawarto polską umowę społeczną na fundamencie europejskiego standardu opartą. I rzeczywiście zaczęło być sprawniej, szybciej, czyściej, sympatyczniej nawet. Europejski standard naprawdę zadziałał i przemienił Polskę. Aż Polacy zaczęli byc dumni ze swoich fachowców i z zaskoczeniem zauważyli, że w warszawskich sklepach zakupy robi się lepiej, łatwiej, taniej i pewniej niż w wielu innych europejskich aglomeracjach.

Ale się skończyło. Najlepsze minęło. Skończył się w Polsce cud europejskiego standardu.  Daty nie podam, na takich rzeczach zna się Joanna Szczepkowska. Fachowcy nie ci sami. Zamówienie szafy do zabudowy stało się ryzykowne jak w Brukseli. Na europejską ambicję też się już Polaka nie złapie. Telewizja zwana publiczną wydaje teraz pieniądze na kampanię reklamową, którą trzeba było zrobić piętnaście lat temu. Kogo teraz zachęci do płacenia abonamentu RTV informacja, że gdzie indziej w Europie płacą (informacja wątpliwa zresztą, ale to już inna sprawa). Polacy wreszcie uwierzyli, że są Europą, i to nie najgorszą. Standardy europejskie wrażenia już nie robią. Powodzi im się coraz lepiej, to i bardziej sobie cenią wolny czas nawet za cenę utraty jednego czy dwóch klientów.  

Dlatego nie będę się dziwił, gdy i następny felieton poświęci Jacek Dehnel końcowi pewnej epoki. Jak to kiedyś Julian Tuwim napisał o pewnym inteligencie: "I paszkwil rąbnął na pewną pralnię, że w pralni było niekulturalnie".

2012-02-13

Grecki plan oszczędnościowy: koniec udawania Greka?

Ulice Aten jasne jak w dzień, jeśli wierzyć temu co widać na ekranach telewizorów. Nie są to jednak fajerwerki. Na policję lecą koktajle Mołotowa, zapalone szmaty, kamienie. Tymczasem Parlament przyjął wreszcie plan oszczędnościowy, który ma przekonać UE i MFW, że kolejna transza pomocy (130 miliardów euro) to nie będą pieniądze wyrzucone w błoto.

Plan przewiduje między innymi, 22% spadek pensji, redukcję 15 tysięcy etatów w strefie publicznej, obniżkę emerytur urzędników.  Do końca tygodnia banki prywatne mają też poznać greckiego plan restrukturyzacji greckiego długu. Wciąż jednak nie wiadomo, czy Grecja 20 marca... nie zbankrutuje. Wszystko zależy od tego, czy wierzyciele, MFW i UE uwierzą, że Ateny przestały udawać Greka.

Aby plany cięć zgodne z zaleceniami UE i MFW mogły zostać przyjęte, 45 posłów, którzy chcieli glosować przeciw, zostało wyrzuconych ze swoich partii politycznych. "Nocna zmiana" objęła jakieś 15% greckich deputowanych. Znowu jutro usłyszymy, że to "Bruksela kazała".  Decyzja dowodzi na pewno wielkiej determinacji, czy jednak zwiększa zaufanie i napawa optymizmem, co do przyszłości tak przegłosowanych ciec, to wątpliwe.

2012-02-06

Bezpieczeństwo i obronność w UE: wzmocniona współpraca?

Bronisław Komorowski mówił wczoraj w Monachium o konieczności wzmocnienia współpracy Europejczykow na rzecz wspólnego bezpieczeństwa. 

Swego czasu nawet Kaczyński wzywał do wspólnej europejskiej armii. To dobrze, że przynajmniej w tej dziedzinie  można mówić o ciągłości w poglądach władzy i o jasnym, trwałym stanowisku Polski. Tylko, że mało kto mówi. Kaczyński mówił na temat UE tyle rzeczy, którym - świadomie albo nie - w następnym zdaniu zaprzeczał, że trudno było jego deklaracje brać na serio. Zwłaszcza te, które można by uznać za proeuropejskie, bo nie pasowały do jego wizerunku eurosceptyka i polityka z innej epoki, nie potrafiącego zrozumieć integracji europejskiej. Tusk nie uczynił z obronności ważnego tematu prezydencji. Z jednej strony trudno od niego wymagać, żeby wszystkie ważne tematy były priorytetami prezydencji, bo prezydencja nie jest od układania glosariusza europejskich priorytetów, wszystkiego na listę wpisać się nie da. Z drugiej jednak strony prezydencja była na pewno okazją do zaznaczenia na szerszym forum polskich poglądów na temat unijnej obronności. Nie skorzystano z niej. Dziś w Monachium Komorowski o sprawie mówił niemrawo i bez konkretów. Co to znaczy, że można by pomyśleć o wzmocnionej współpracy? Prezydent ważnego państwa UE nie możne na takim forum zachowywać się jak niepewny swego mówca zaproszony na konferencje w zastępstwie prawdziwego eksperta. Z wystąpienia Komorowskiego wynika na dodatek, że powodem wzmocnionej współpracy w zakresie obronności ma być zmniejszanie obecności USA na terytorium Europy. Sprawa nie bez znaczenia, tylko sposób myślenia jakiś mało europejski i naiwny. UE potrzebuje silniejszej współpracy obronnej, wspólnej armii i wspólnego rynku zbrojeniowego bez względu na stopień obecności wojskowej w Europie.

Są dziedziny, w których wzmocniona współpraca działa, na przykład w wymiarze sprawiedliwości. Pozwala ona na "elastyczną integrację": gdy jedno lub więcej państw członkowskich nie zgadza się na przyjcie wspólnego prawa w danej dziedzinie, grupa co najmniej dziesięciu państw może zdecydować o podjęciu w tej dziedzinie wzmocnionej współpracy. To coś więcej niż wspolpraca międzynarodowa, bo odbywa się ona z odziałem (również na etapie decyzji) wspólnych unijnych instytucji na podstawie unijnych traktatów. Pozostaje też otwarta dla pozostałych panstw członkowskich, choć tak długo jak do współpracy nie przystąpią, pozostają obserwatorami, bez prawa głosu (system przywodzi na myśl postulat Polski, by zasiadać przy stole obrad wraz z członkami strefy euro, ale bez prawa głosu, bo sama nie jest jej członkiem).  Niemożność znalezienia porozumienia w dziedzinie prawa rozwodowego (bo nie zgadzała sie Szwecja) popchnęła UE do rozpoczęcia wzmocnionej współpracy (do której wciąż, wbrew interesom swoich obywateli, nie przystąpiła Polska).  Wkrótce (mimo blokady Włochów i Hiszpanów) rozpocznie się wzmocniona współpraca w dzidzinie patentów. 

Francusko-brytyjski szczyt na temat obronności, Londyn 2010 ©CQ
Wzmocniona współpraca zostala wymyślona po to, by ci, którzy nie chcą podążać do przodu nie blokowali postępów integracji europejskiej.  W Polsce nie bez powodu zarzuca się jednak tej metodzie nadmiar elastyczności: integrujące się w rożnym tempie  państwa członkowskie wywołują widmo "Europy dwóch prędkości".  Te obawy, ale też zapewne świadomość, że nie znajdzie się dziesięciu panstw skłonnych do wzmocnionej współpracy na rzecz bezpieczeństwa, mogą tłumaczyć dlaczego główny postulat wystąpienia Komorowskiego w Monachium był sformułowany w sposób tak miałki i nijaki. Polska powinna przede wszystkim pomyśleć o zacienieniu współpracy z Francją i Wielką Brytanią bo ten duet dominuje w dziedzinie bezpieczeństwa tak jak w zakresie gospodarki i polityki pierwsze skrzypce gra duet francusko-niemiecki. 

To chyba jedyna unijna dziedzina o fundamentalnym znaczeniu, w którą Londyn się w pełni angażuje.  Co jednak Polska ma do zaoferowania by przystąpić do tej współpracy? Ta oferta powinna być jasno określona i po zwierzchniku sił zbrojnych można by się takiej definicji spodziewać. Jej określenie pomogło by też Polsce w rozpoczęciu starań o wzmocnioną współpracę, gdyby uznano, że są na nią szanse. Najważniejsze, to jednak ogłaszać odważne postulaty tak, by wiadomo było o co chodzi. W wystąpieniu Komorowskiego - nie wiadomo.

2012-02-03

Tusk zawiesza ratyfikację ACTA, żeby nie było wątpliwości

Manifestacja przeciw ACTA                       Wikimedia Commons
Donald Tusk ogłosił dziś, że zawiesza proces ratyfikacji umowy ACTA, którą kilka dni temu na jego polecenie podpisał polski ambasador w Tokio (rząd podpisał, ale żeby jego podpis nabrał mocy, powinien przedłożyć umowę sejmowi, a potem jeszcze uzyskać podpis prezydenta).  Bo wtedy jeszcze nie było jasne, że nic nie jest jasne, a dziś już to wiadomo. Konsultacje miały niewystarczający zasięg, przyznał Tusk, a co gorsza były niereprezentatywne, bo objęły głównie jedną stronę sporu: twórców i wydawców, którzy popierają zaostrzenie ochrony własności intelektualnej.  Przyznał też, że wcześniej patrzył na sprawę tak, jakbyśmy nadal tkwili w XX wieku. A nie tkwimy! Obiecał  na dodatek przegląd całego polskiego prawa tak, żeby polskie przepisy uwzględniały zmianę epoki i prawa obywatelskie, a również promowanie, na forum europejskim i międzynarodowym, nowego spojrzenia na rzeczywistość. Premier przejrzał i proszę jaka zmiana, jaki zapal.  Ale jednocześnie oświadczył, że sam wobec ACTA szczególnych obaw nie ma. Czyli robi to dla innych, bo uznaje ich prawo do obaw i wątpliwości. 

Co ciekawe, cała ta nagła przemiana nastąpiła tego samego dnia, w którym prezes Trybunału Konstytucyjnego, prof. Andrzej Rzepliński oświadczył, że nie dostrzega w ACTA zagrożenia dla praw i wolności osobistych i nie uważa, żeby stosowanie tej umowy groziło polskim internautom masowym szpiegowaniem. 

Merkozy w dwóch telewizjach na raz

Kto nie wierzył w istnienie Merkoziego, będzie mógł się naocznie przekonać, ze Merkozy istnieje.  Pojawi się w poniedziałek 6 lutego w dwóch stacjach jednocześnie i będzie go sobie można obejrzeć na żywo: w niemieckiej ZDF i francuskiej France 2.

To nowość, bo jeszcze takiego wywiadu nie było. Innowacja jest jednak tylko częściowa, bo tak jak wcześniej Merkozy wystąpi jednak w dwóch osobach: Nicolas Sarkozy i Angela Merkel w jedną postać się jeszcze tym razem nie zleją. W telewizji wystąpią jednak po jakże symbolicznym posiedzeniu wspólnym niemieckiej i francuskiej rady ministrów co bez wątpienia podkreśla jedność partnerów.

Na koniec ciekawostka z Włoch. Tamtejsza prasa zaczęła od niedawna ożywać zbitki słownej "Merkonti", jeszcze pojemniejszej niż pierwowzór, bo odnoszącej się do tria Merkel-Sarkozy-Monti. Nie wiem, czy Sarkoziemu się ona spodoba, bo jego nazwiska w tym trójgłosie doszukać się najtrudniej. Nie mówiąc już o tym, że konstrukcja jest trochę na wyrost, bo jednak czego by o włoskim premierze nie powiedzieć, to jednak trudno uznać, że pogrywa w tej samej lidze co francusko-niemiecki duet.

2012-02-02

Zmarła Wisława Szymborska

Źródło: Wikimedia Commons
"Nazajutrz - bez nas./ Poranek spodziewany jest chłodny i mglisty. / Kolejny dzień / zapowiada się słonecznie,/ choć tym, co ciągle żyją / przyda się jeszcze parasol." To z tomiku  Dwukropek.  Tyle razy czytane słowa zapowiadały to co musiało sie stać. Mówienie, że dziś brzmią inaczej, to poza. Ale tak bardzo szkoda. "Nigdy się już nie dowiem, / co myślał o mnie A". " Czy fakt, że byłam obok, / miał jakiekolwiek znaczenie / dla J. dla K. i reszty alfabetu." ABC, z tego samego zbioru. "Umrzeć - tego nie robi się kotu" - z tomu Koniec i początek.

Właściwie, wśród wielu innych rzeczy, również i to zapowiadała tyle razy, z naturalnym spokojem, pogodą ducha, że nie sposób się dziwić. Ale bywa, że człowiek nie może być przygotowany. "Mogłam być sobą - ale bez zdziwienia, / a to by oznaczało, / że kimś całkiem innym." ("W zatrzesieniu", Chiwila). Więc dziwmy się. I czytajmy Szymborską.

2012-02-01

Cień Klausa

To, że na zakończonym wczoraj szczycie pod "paktem fiskalnym" (czyli wzajemnym zobowiązaniem państw Eurolandu do przestrzegania dyscypliny budżetowej) zabrakło brytyjskiego podpisu nikogo nie zdziwiło, tak miało być. Ale nie dla wszystkich było jasne, czemu do Brytyjczyków dołączyli Czesi. W końcu wynik szczytu, jeśli chodzi o udział w szczytach Eurolandu państw spoza unii walutowej, był lepszy, niż mozna się było spodziewać (dla krajów spoza strefy, nie dla Francji, która musiała jednak co nieco ustąpić).

Petr Nečas                                                © European Union, 2010
Czesi, choć zgłosili wiele zastrzeżeń,  niby nie powiedzieli "nie". Furtka pozostaje otwarta, bo premier Nečas będzie sprawę musiał skonsultować z Parlamentem. Ale trudno się spodziewać, ze w wyniku tych konsultacji Czechy dołączą do sygnatariuszy paktu. Nečasowi już przed wyjazdem do Brukseli niektórzy zarzucali, że źle broni czeskich interesów. Na ich czele, jak zwykle znaleźli się zwolennicy antyeuropejskiego prezydenta Vaclava Klausa. Nečas, w końcu członek tej samej partii co Klaus, musi grać ostrożnie, bo budowanie parlamentarnych koalicji jest nad Wełtawą szczególnie utrudnione przez tamtejszy regulamin, przede wszystkim jednak dlatego, że sprawa jest znacznie szersza. Chodzi również o porozumienie w sprawie referendum, które miałoby poprzedzić przystąpienie Czech do unii walutowej. Jego organizacja wymagałaby specjalnej ustawy.

1 lutego zbiera się na posiedzeniu czeski rząd, żeby omówić wyniki unijnego szczytu. Nie będzie to łatwa dyskusja.

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...