2012-02-14

Europa i Bliski Wschód: nie hodować satrapów, nie handlować demokracją


Al Kaida ogłasza dżihad przeciw rządom Baszara Al-Asada w Syrii. Irakijczycy walczący jeszcze niedawno w szeregach milicji Mahdiego  przeciw zachodniej koalicji, dziś dozbrajają syryjskich rebeliantów. Przeciw satrapie z Damaszku protestują islamiści w Libii. Autorytarne ale świeckie rządy na Bliskim Wschodzie upadają, a władzę przejmują islamiści. Tunezja, Egipt, Maroko - tak samo będzie w Syrii. Rzeczywistość pokazuje jak bardzo naiwne jest przekonanie, dość powszechne w naszej części świata, że upadek dyktatora oznacza zwycięstwo demokracji, a zwycięstwo demokracji oznacza świeckie rządy. Fakt, że upadających dyktatorów do niedawna jeszcze Zachód popierał albo przynajmniej tolerował, widząc w nich łatwiejszych do kontrolowania  partnerów niż w islamistach, dodaje tej naiwności politycznego dramatyzmu i każe się zastanowić jaki model partnerstwa UE i USA wypracują z rządami wyznaniowymi.

Nie musi być źle. Wszystkie bliskowschodnie rządy, o religijnej czy islamskiej proweniencji, kojarzą nam się z islamizmem. Islam to nie islamizm. Nie musi być ani fundamentalistyczny ani antyzachodni. Drogie nam zasady demokracji mogą pod tym rządami funkcjonować lepiej niż pod rządami Kadafiego, Mubaraka albo Asada. Nie ma jednak co udawać, że to nie w a część świata jest dla tych zasad ojczyzną. Jeżeli chcemy, by i tam funkcjonowały, nie możemy poddać się tezie o nieuniknionej wojnie cywilizacji, którą jedynie wolny rynek i międzynarodowy handel może powstrzymać. To nieprawda, że u nas demokracji bronić nie trzeba, bo już jest. I nie jest też prawdą, że dla jej utrwalenia wystarczy, żeby przetrwała w zachodnim skansenie idei. Te zasady muszą też być szanowane w otoczeniu Europy. Do ich obrony poza naszymi granicami potrzeba nie wojen krzyżowych, ale jasnego stawiania sprawy za każdym razem, gdy należy to zrobić. Na Bliskim Wschodzie, w Afryce i w Chinach. UE stawiając warunki dotyczące państwa prawa, demokracji, praw człowieka, a więc swoich wartości, przegrywa w Afryce konkurencję nie tylko z Chińczykami (których inwestycje, między innymi w wydobycie bogactw naturalnych, nie są takimi warunkami obłożone), ale i z USA. Na dłuższą metę jest to jednak niezbędne, nawet za cenę dostępu do niektórych surowców. Bo bez tych wartości nie ma Europy. Bez nich nie ma europejskiej soft power. A bez niej miejsce UE w świecie, i politycznie i gospodarczo, spada w rankingach. Europie nie wolno hodować satrapów pod pretekstem, że podpisuje z nimi umowy handlowe. I że jak my ich nie podpiszemy, to zrobią to Chińczycy. 

Claude Guéant                 Wikimedia Commons
Nie pomagają oczywiście ci politycy, którzy uważają za anachronizm wspominanie o prawach człowieka podczas handlowych negocjacji z satrapami. Nie ułatwiają sprawy i ci, którzy podczas swoich krajowych kampanii wyborczych głoszą wojnę cywilizacji. Zwłaszcza, gdy nie należą do politycznej ekstremy, ale do politycznego mainstreamu. Najświeższym przykładem jest choćby deklaracja francuskiego ministra spraw wewnętrznych Claude'a Guéant o wyższości zachodniej cywilizacji. Jestem jak najdalszy twierdzenia, że wszystkie cywilizacje są sobie równe; i że ich wzajemne przenikanie doprowadzi do jednej, pięknej ogólnoludzkiej cywilizacji. Tak nie będzie, bo cywilizacja, w odróżnieniu od kultury, to nie emanacja i materializacja gustów, ale społeczny projekt na przyszłość. To kwestia wspólnego wyboru wartości. A gdy wybory są inne i umowa jest zawierana na inny h zasadach to i cywilizacja jest inna. Tylko, że to są tematy na książkę, na uniwersyteckie debaty, na publicystyczne spory. Nie na kampanię wyborczą.

Claude Guéant swoje cywilizacyjne, karykaturalnie spłycone opinie głosi przed wyborami prezydenckimi by przyciągnąć do partii Sarkozy'ego elektorat skrajnej prawicy. Wie, że zostaną wykorzystane w populistycznym sporze o imigrację. Nie będę się rozwodził nad prawdziwymi poglądami ministra. I nad jego cynizmem. Zapytam tylko jak tacy politycy mają później rozmawiać z bliskowschodnimi rządami, dziś w większości wyznaniowymi, o wartościach innych niż handlowe? Jedyny sposób to robić to pomijając kwestie, o których nie ma - ich zdaniem - sensu rozmawiać. Kwestie może nie najwazniejsze, czasem wręcz uciążliwe, gdy sprzedaje się samoloty i czołgi albo kupuje ropę i kobalt.  Ale fundamentalne dla przyszłości UE i jej państw członkowskich i dla ich miejsca w świecie. Miejsca UE w ludzkich głowach i na światowych rynkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...