2012-03-01

Podwójne standardy

Viktor Orbán                    ©Wikimedia commons 
Parę dni temu The Wall Street Journal zarzucił UE stosowanie podwójnych standardów, innych wobec państw małych, innych wobec państw dużych. Przyznaję, artykułu nie czytałem, znam tylko fragmenty z prasy czeskiej (od Klausa) i węgierskiej (od Orbana). W obu krajach artykuł wzbudził wielki entuzjazm i szeroko był cytowany, bo wreszcie ktoś z zewnątrz niesprawiedliwość zauważył. Teza jest taka, że gdyby Węgry były ważniejsze (tzn. bogatsze, większe, ze "starej Unii"), to by się Komisja na krytykę nie poważyła. Tymczasem prawda jest taka, że jeśli za ową niesprawiedliwość przyjąć wszczęte przez Komisję procedury naruszenia przez Budapeszt unijnego prawa, to Węgry wcale najgorzej nie wypadają w statystykach na tle innych państw, mniejszych i większych. Ciekawe też, że gdy Komisja ostro skrytykowała Francję za okólnik dotyczący Romów nikt (no, może poza Francuzami) nie krzyczał, że to podwójne standardy (mimo, że sytuacja Romów w niejednym europejskim kraju jest jednak gorsza niż we Francji, na przykład w Rumunii albo na Słowacji).

O stosowaniu podwójnych standardów czyta się regularnie i nie tylko w odniesieniu do UE. A czasem się nie czyta, choć nie wiadomo dlaczego. Gazety donoszą dziś o nowej polityce ochrony prywatności wprowadzonej przez Google'a. Google od chwili rozwinięcia skrzydeł i wprowadzenia szeregu usług, jak Gmail na przykład, nieustannie zwiększa ochronę prywatności swoich użytkowników i powoli dochodzi do tak ścisłej ochrony, że owej prywatności coraz trudniej się doszukać. Wszystko to oczywiście dla naszej wygody, bo po co mamy sami dokonywać wyborów i selekcji, po co mamy tracić czas na jakiekolwiek decyzje: Google zrobi to za nas. Wystarczy, że lepiej nas pozna. Pozna nas lepiej, niż my sami się znamy i spakuje w logarytm.

To niezwykłe, że działania Google'a nie budzą niepokoju internautów podskakujących tysiącami na ulicach i placach w obronie wolności i prywatności zagrożonej przez ACTA. Ktoś powie, że to kwestia zaufania. Rządy, instytucje, międzynarodowe organizacje go nie mają, roztrwoniły przez lata, obywatele przestali szanować oficjalne, reprezentujące ich struktury. Skąd jednak bierze się zaufanie do prywatnych firm, których liczona w bilionach wartość jest wartością naszych kliknięć, naszych spojrzeń na ekran, naszej zawłaszczonej prywatności? Nie wiadomo. Brak zaufania tłumaczy stosunek ludzi do rządów. Naiwność tłumaczy ich stosunek do Google'a i innych jemu podobnych.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...