2012-04-16

Zdrowe, bo polskie

Polacy są przekonani, że polska żywność jest najlepsza na świecie: najsmaczniejsza, bo Polacy lubią zjeść; najzdrowsza, bo swojego chowu wszystko i naturalne. Nic w tym dziwnego, wiele narodowości ma o swojej żywności dobre zdanie. Jeżeli jeszcze zagranicą ją kupują, to już na pewno wiadomo, że musi być dobra, byle czego by nie kupowali.

Polscy producenci żywności rzeczywiście dużo eksportują i nawet jeżeli konkurencyjna cena produktów i słabość złotego sprzyjają ich sukcesowi, to nie są jedynym wytłumaczeniem tego sukcesu: jakość robi swoje. Ale jeżeli głównym atutem  i znakiem rozpoznawczym polskiej żywności ma być jakość, to o jej uznanie trzeba walczyć. Poważnie traktować każdą rysę na wizerunku, nawet najmniejszą.  Reagować na każdą krytykę, która może marce zaszkodzić.

A tych rys jest coraz więcej. Rosyjskie embargo na mięso można było tłumaczyć względami politycznymi. Nie było ono w stanie zmniejszyć zaufania do polskich produktów w UE. Ale już użycie w masarniach zanieczyszczonej soli, przeznaczonej do posypywania zimą dróg, a nie pożywienia, powinno się spotkać z silną reakcją, po której nie byłoby wątpliwości: Polacy z jakością żywności nie żartują. Tymczasem z oniemieniem poznawałem kolejne doniesienia w tej sprawie. Najważniejszym zmartwieniem kontrolerów było uniknięcie bankructwa firm używających nie przewidzianej do celów spożywczych soli. Z ogłoszeniem wyników badań jej szkodliwości dla zdrowia zwlekano. By w końcu oznajmić, że nic się nie stało, bo sól co prawda nie jest przeznaczona do spożycia, ale przecież nikomu nic się nie stało. Zareagowali Czesi. Ogłoszono komunikaty ostrzegające przed jakością importowanego z Polski jedzenia. Ich reakcje wzmocniły się w ostatnich dniach, w wyniku afery z suszem jajecznym.

I co? Słucham w telewizji ministra Marka Sawickiego i uszom nie wierzę: Czesi protestują, bo to mały kraj, mały rynek. Z zazdrości protestują, bo nie są w stanie sprostać polskiej konkurencji. Gdy podobne, mniejsze lub większe problemy pojawiały się we Francji czy we Włoszech, tamtejsi ministrowie na głowie stawali, by przekonać zarówno krajowych jak i zagranicznych konsumentów, że nie będzie tolerancji dla uchybień.

Tak jest w krajach, w które od zawsze słyną ze świetnej żywności, z doskonałej kuchni i z dobrego smaku. Polska jest na dorobku, i to wyłącznie w pierwszej dziedzinie. Banalizowanie takich przypadków jak sól przemysłowa w kiełbasie albo erzac jajek w herbatnikach to głupota i dowód całkowitej nieświadomości skutków tego rodzaju nonszalancji w dłuższej perspektywie. O ile na delikatność podniebień krajowych decydentów i na ich gastronomiczną wrażliwość liczyć nie można, o tyle pewnego wyczulenia na reakcje rynku należałoby oczekiwać. Nawet od ministra z PSL.

Czeskiego embarga obawiać się nie należy, bo zgodnie z unijnym prawem jeżeli produkt jest dopuszczony do sprzedaży w jednym kraju członkowskim to i w pozostałych ma prawo pojawić się na rynku. Musiałoby zaistnieć bezsprzecznie udowodnione zagrożenie zdrowia lub życia konsumentów, by sprzedaż została wstrzymana. Ale Czesi mogą przestać kupować polską żywność bez żadnego oficjalnego embarga. Pełne gracji wywody ministra Sawickiego (może następnym razem wprost powie: a co tam Pepiki?) na pewno nie pomogą, gdy przestaną wierzyć, że polska żywność jest dobra i zdrowa. Czesi i inni.  Bo dobra marka to skarb. Jest właśnie trwoniony.

Może wkrótce zamiast hasłem "Dobre, bo polskie" będziemy reklamować polską żywność sloganem "Polakowi nie zaszkodziło, to i tobie nie zaszkodzi"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...