2012-05-15

Adam Bielan patrzy 150 lat w bok

W Gazecie Wyborczej (15 maja 2012) wywiad z Adamem Bielanem, zafascynowanym amerykańskimi kampaniami wyborczymi. Jako amerykańskie, nie mogą nie fascynować, to w Polsce oczywistość, bo nic nie jest bardziej fascynujące dla większości Polaków niż Ameryka, kochana miłością pięknie naiwną, jak ta, którą Ignacy Rzecki darzył Francję Napoleona Bonaparte.
Bielan fascynuje się jako polityk i specjalista od PR jednocześnie. Powiedzmy sobie szczerze: każdy, kto zajmuje się marketingiem politycznym jest zainteresowany amerykańskimi wyborami. Ich rozmachem, siłą działania blichtru, stopniem zaangażowania zaangażowanej mniejszości i poziomem niezrozumienia stojącej z boku większości; sprawczą siłą pieniądza; witalną siłą amerykańskiej demokracji, tak innej od europejskich demokracji.

Polityk, któremu nie przeszkadza, że pierwszym i zasadniczym argumentem, decydującym o tym, kto będzie kandydatem w wyborach i kto je wygra, są pieniądze, tak jak dzieje się to w USA, nie budzi mojego zaufania. Nie chodzi o jego poglądy polityczne i partyjną przynależność. Chodzi o jego stosunek do demokracji. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że plecie co plecie nie ze złej woli, tylko dlatego, że demokracji nie zna i nie czuje. W kraju, w którym demokracja się dopiero krystalizuje, jest to szczególnie niebezpieczne. To co może być normą w USA, nie z zawsze może nią być w Europie. Inna tradycja. Inne wartości. I nie poprawia wizerunku Bielana w moich oczach fakt, że w swych neofickich fascynacjach nie jest odosobniony, ani w Polsce ani poza jej granicami.

©Kadmos-Europa
Adam Bielan fascynuje się też amerykańskimi wyborami jako pijarowiec amator. Amator, ale renomowany. Odkąd w duecie z Michałem Kamińskim został uznany za głównego architekta zwycięstwa PiS i Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich w 2005 roku, awansował na spin doktora PiSu. I tak już zostało, mimo zmiany barw partyjnych. Bielan nie jest wyjątkiem wśród osób zajmujących się komunikowaniem, bardzo wielu uznanych speców od marketingu politycznego i reklamy nie ma w tej dziedzinie wyksztalcenia (sam jest niedoszłym absolwentem stosunków międzynarodowych), uczy się w działaniu, z niezłym wynikiem. Jak jest z Bielanem – nie wiem. Zastanawiam się, czy wybory 2005 i, będąca po części jego zasługą, cudowna i chwilowa przemiana Jarosława Kaczyńskiego w odpowiedzialnego polityka w ostatniej kampanii prezydenckiej to wystarczające dokonania, by uznać jego mistrzowskie uprawnienia w spinowaniu. Jego żałosne zachowanie w sporze z Teresą Torańską, próby powstrzymania publikacji wywiadu, zaprzeczają domniemaniu profesjonalizmu. Pozwalają natomiast zrozumieć bezkrytyczny zachwyt amerykańskimi wyborami. Wielu samouków w końcu czuje, że potrzeba im szkoły. Byle tylko dobrze ją wybrali. Wątpię, by dla kogoś z tak kiepskim przygotowaniem teoretycznym jak jego i - w sumie – z dość powierzchownym doświadczeniem w praktykowaniu demokracji, Stany Zjednoczone były najlepszą szkołą. Za duże. Zbyt odległe. Nie do ogarnięcia. Pozostaje sympatyczny w swej prostocie zachwyt.

Nic dziwnego, że znajduję tu następujące opinie Bielana: "kampanie amerykańskie tak bardzo wyprzedzają wszystkie inne […], że trudno w ogóle o porównania." Mniejsza o to czy, Bielanowi porównywać łatwo, czy nie łatwo. Ale co to znaczy: "wyprzedzają"? To znaczy, że francuskie, brytyjskie czy niemieckie sposoby prowadzenia kampanii są archaiczne? Chyba tak, bo obserwując USA, Adam Bielan myśli, że "zagląda w przyszłość". Mam nadzieję, że się bardzo myli. Mam nadzieję, że myli się też twierdząc, że "odstęp między kampaniami amerykańskimi a polskimi się skraca". Więcej baloników w narodowych barwach? Większa kasa? I jeszcze większa? Adam Bielan daje pozytywny przykład: "Janusz Palikot to czysty PR". Gdybym był Palikotem, nie byłbym komplementem zachwycony.  Czysty PR –przyszłość demokracji w Polsce. Tak ją widzi Adam Bielan patrząc na USA.

Zafascynowanym Ameryką radziłbym sięgnąć do starej książki Stefana Bratkowskiego "Oddalający się kontynent" (PIW, 1980). Odległa epoka. Ale tyle aktualnych spostrzezen. A przede wszystkim to, że Europa i Ameryka są sobie bliskie i odległe zarazem. Nie wszystko co interesujące, nadaje się do przeszczepu. Najważniejsze zaś jest motto tej książki: "Ameryka jest nie tyle 15 lat przed Europą, ile 150 lat w bok". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...