2012-05-29

Rasizm na polskich stadionach: czy brytyjskie media mogą być nierzetelne?

W Wielkiej Brytanii, ojczyźnie stadionowego chuligaństwa i chuliganów w ogóle, media donoszą, że ponoć w Polsce, na stadionach, jest niekulturalnie. Jak zwykle, gdy mówią o nas źle, jesteśmy dotknięci do żywego.  Wiadomość o stronniczym, wycinkowym reportażu BBC (będącej niegdyś wzorcem prawdziwego dziennikarstwa) znalazła się we wszystkich gazetach, na wszystkich portalach, od niej zaczęły się telewizyjne Wiadomości. Wszyscy ruszyli, by udowadniać, że w rzeczywistości obraz polskich stadionów jest inny: bez kibolstwa, bez rasizmu, bez antysemityzmu. Nie zabrakło uroczystych zobowiązań: teraz musimy im udowodnić, że mogą się u nas poczuć jak u siebie. Jeszcze przed incydentem gdańscy hotelarze postanowili dowodów dostarczyć na własną rękę, podnosząc ceny tak, żeby płacący za hotel goście myśleli, że są w Londynie.

Całe to oburzenie na nierzetelność brytyjskich mediów bardzo mnie rozbawiło. Napisali o polskich stadionach tak, jak zwykle mówią o UE (z tą tylko różnicą, że  chyba więcej ludzi widziało polskiego kibola niż rzekomy unijny zakaz sprzedaży krzywych ogórków). Nie ma dnia, żebym w polskiej prasie nie znalazł artykułu zainspirowanego (jeśli po prostu nie zerżniętego) brytyjskimi prawdami na temat Unii Europejskiej. Najwierutniejsza bzdura, najgłupszy nawet komentarz brytyjskiego brukowca zostanie z całą powagą odnotowany przez polskie dzienniki. I to nie tylko jakieś rodzime tabloidy albo ziejące nienawiścią do wszystkiego co nie dość polskie endeckie pisemka, ale nawet czołowe dzienniki. Zgoda, taki na przykład Dziennik Gazeta Prawna czołowym dziennikiem nie jest, ale każdy euromit, każde antyeuropejskie przekłamanie wchłonie jak gąbka.  Nie ma różnicy: prasa czy telewizja, tabloid, dziennik uznany czy dziennik środka: gdy mowa o UE, nikt rzetelności brytyjskich doniesień nie sprawdza. Poszukujący tematu dziennikarz, im mniej o integracji i o UE wie, tym bardziej puchnie z dumy, że takiego znalazł newsa.

Po pierwsze, dowodzi to popularności tematu: kto by sie fascynowal smiesznym przepisem wprowadzonym przez Bułgarię? Bruksela to co innego. Po drugie, kiepskiego poczucia humoru, bo miłośnikom "euroabsurdów"  daleko do nadrealistycznej wrażliwości Witkacego, bliżej do dowcipów w rodzaju: "a Francuzi to podobno jedzą żaby" (kto pamięta z jakiego to filmu?). Po trzecie, złego wizerunku UE: informacja, że w UE nie wolno sprzedawać krzywych ogórków jest atrakcyjna i wiarygodna zarazem, każdy ten euromit zna, ale czy któraś gazeta napisała, że w USA pizzę uznano za warzywo? (Brytyjczycy napisali). Po czwarte wreszcie, że UE to dla nas wciąż coś poza nami: mimo deklarowanego w sondażach poparcia dla UE, widocznie czujemy się nie mniej wyspiarscy niż Brytyjczycy, bo żartów o UE nie bierzemy do siebie, mimo że Polska jest UE członkiem.

Ale następnym razem, gdy w gazecie napiszą za brytyjską prasą, że Bruksela zdecydowała to czy tamto, sugerowałbym przypomnieć sobie reportaż BBC o Polsce i Ukrainie. Nie żeby zaraz w ogóle nie wierzyć. Ale może warto spojrzeć krytycznie. Do dziennikarzy tego apelu kierował nie będę: prawdziwy dziennikarz wie, że informacje się sprawdza, a nie przepisuje, i że pisanie wymaga jednak minimum zrozumienia tego, o czym się pisze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...