2012-07-06

ACTA: to jeszcze nie koniec

Ostateczną śmierć ACTA (umowy handlowej dotyczącej zwalczania obrotu towarami podrobionymi) ogłoszono hucznie i radośnie 4 lipca, po odrzuceniu przez Parlament europejski projektu ratyfikacji. Do umowy w jej obecnym kształcie powrotu nie ma. Ale niekoniecznie oznacza to koniec historii.

Przypomnijmy, że nieszczęsna umowa najpierw została zaakceptowana przez wszystkie 27 państw UE w grudniu ubiegłego roku. Ale już parę tygodni później, w styczniu 2012, tylko 22 przedstawicieli unijnych rządów złożyło pod nią podpis podczas ceremonii w Tokio. Zrobił to między innymi polski rząd, który jednak pod medialną presją obrońców wolnego internetu (w znaczeniu: bez ograniczeń, nie chodzi o prędkość łącza) ogłosił wstrzymanie krajowego procesu ratyfikacji. Podobnie postąpiło kilka innych rządów. Parlament Europejski, który – tak jak wszystkie rządy zresztą – był od dawna w posiadaniu całej dokumentacji, dość nagle otworzył oczy i uszy na protesty przeciwników ACTA. Umowa była odrzucana w kolejnych komisjach parlamentarnych, aż wreszcie, 4 lipca, Parlament przekreślił możliwość ratyfikacji dokumentu przez UE. A bez UE ACTA nie ma racji bytu: na 39 państw sygnatariuszy (wśród nich USA, Japonia, Kanada) 27 to członkowie UE.

Większość głosowała przeciw, ale aż 165 posłów sie wstrzymało.
Komisja Europejska, do ostatniej chwili broniąca ratyfikacji, postanowiła już w lutym oddać sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.  Była to reakcja na petycję przeciwników ACTA podpisaną przez prawie trzy miliony ludzi. Umowie zarzucono niezgodność z traktatami i z unijnymi zasadami poszanowania podstawowych swobód obywatelskich. Komisja starała się namówić Parlament, by wstrzymał się z decyzją do  orzeczenia Trybunał, ale europosłowie postanowili głosować. Jeśli wierzyć komisarzowi do spraw handlu, Belgowi Karelowi De Gucht, Komisja będzie wytrwale czekała na wyrok bez względu na wynik głosowania, bo skoro przeciwnicy ACTA dostrzegli naruszenie podstawowych swobód demokratycznych, w tym wolności słowa, to zarzutów tych nie można pozostawić nierozstrzygniętych. Brzmi to logicznie, ale Komisja – ciało kolegialne – nie podjęła jeszcze decyzji. A Trybunał, jak zwykle w takiej sytuacji, zapewne zapyta Komisji, czy nadal chce, by sprawa była rozpatrywana, skoro problem praktycznie się rozwiązał: po co zastanawiać się, czy umowa, która i tak nie wejdzie w życie była zgodna z zasadami UE czy nie?

Jeżeli Komisja sprawy z Trybunału nie wycofa, a sędziowie uznają, że ACTA żadnych praw ani zasad gwarantowanych traktatami nie narusza, to głosowanie w europosłów będzie miało nieco inny sens. Po pierwsze, żeby być konsekwentnym, Parlament powinien się wtedy domagać rewizji całego unijnego prawodawstwa dotyczącego ochrony własności intelektualnej i praw autorskich, bo ACTA nie była przecież rozszerzeniem ani nowelizacja tego prawa, tylko jego realizacją. Oznacza to, że europosłowie głosowali nie tyle przeciw niezgodnej z unijnym prawem umowie, ile przeciw obowiązującym w UE przepisom.

Po drugie, ACTA od tego co prawda nie ożyje, ale zmienią się warunki prawne, w jakich powstanie nowy projekt. Bo co do tego, że takowy powstanie, nie ma wątpliwości. De Gucht zapewnia, że UE nie ma planu "B" i to pewnie prawda. Czy jednak nie maja go Amerykanie, inicjatorzy i najwięksi orędownicy ACTA? O przygotowaniach do nowej umowy mówi się już przecież od pewnego czasu („Plan B”). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...