2012-09-19

A gdyby się okazało, że polska proeuropejskość na łupkach stoi?


Poszukiwania gazu łupkowego w Krynicy Credit: Wikimedia commons
W kolejnych badaniach opinii publicznej Polacy okazują się najbardziej proeuropejskim narodem w UE. Był czas, że podobnie wypadali Hiszpanie i Irlandczycy. Będąc Polakiem przekonanym, że integracja europejska to najmądrzejszy, najodważniejszy i najbardziej dalekowzroczny projekt polityczny historii współczesnej nie będę się na te statystyki obrażał. Miło mi, gdy je widzę. A jednocześnie wiem, że nie są wieczne. I że nie są bynajmniej miernikiem "europejskości" społeczeństwa.

Europa Europie nie równa

Po pierwsze, europejskości są różne. Trudno mi na podstawie tych statystyk ocenić, jak bardzo Polacy odnajdują się w europejskim systemie wartości uznawanym za dominujący w UE. Systemie, który roboczo nazwę "zachodnim". Czytając statystyki, sondaże i opinie niezwiązane na pozór z Europa, europejskością czy z UE, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że polska europejskość jest europejskością pogranicza, europejskością w dużej mierze bardziej "wschodnią" niż "zachodnią". Relacja między jednostką a wspólnotą oraz etniczne a społeczne poczucie wspólnoty, nowoczesność jako wartość i w ogóle przyszłość i przeszłość jako wektor stosunku do teraźniejszości, stosunek obywatela/Polaka do państwa/Polski, prawa człowieka, koncepcja wolności, w tym podejście do heglowskiej wolności od i do, poczucie własnej wartości i codzienne warto-nie warto – przykłady utwierdzające mnie w przekonaniu o "wschodniości" polskiej europejskości można by mnożyć. Barbarzyńska Europa, Europa łacińska, grecka, żydowska, chrześcijańska, wpływ prawosławia lub protestantyzmu na kształt współczesnego katolicyzmu – w zależności od proporcji, sposobu wymieszania, dodatkowych składników dadzą rożne odmiany europejskości. Masowe poparcie Polaków "dla Europy" nie koniecznie oznacza poparcie dla Europy takiej, jak czują ja Francuzi czy Niemcy, takiej, jak skodyfikowana w traktatach. Poparcie dla UE jako takiej nie jest też jednoznaczne z poparciem polskiej opinii publicznej dla konkretnych, zasadniczych dla przyszłości europejskiego projektu rozwiązań, takich jak przystąpienie do strefy euro i unia bankowa (Zob. sierpniowy eurobarometr).

Poparcie dla UE zależy od portfela

Po drugie, poparcie wyrażane w sondażach nie musi być tendencją trwałą. Dziś jest ono wyrazem rozsądku Polaków i ich umiejętności oceny sytuacji. Nie są specjalnie podatni na zalew jadowitej, acz tabloidowo-powierzchownej, patriotycznej lub populistycznej eurofobii wyrażanej przez sporą grupę dziennikarzy w większości polskich mediów. Widzą gołym okiem korzyści, które przyniosło Polsce członkostwo. Korzyści nie tylko materialne, choć te dostrzec najłatwiej, ale tez wizerunkowe: Unia okazała się zasadniczym składnikiem antidotum na polskie zakompleksienie, Polak czuje się dziś lepiej w polskiej skórze niż parę lat temu. Łatwiej też widzieć pozytywne strony unijnego kontekstu, gdy w Polsce dzieje się nieźle. Zwłaszcza na tle innych państw. Oczywiście, nie posądzam Polaków o to, że poziom zadowolenia z własnej pracy, płacy, siły nabywczej, dostępności usług edukacyjnych i zdrowotnych oceniają przez porównanie z danymi z innych krajów. Każdy to robi zaglądając do własnego portfela. A mimo to, ogólna ocena nie jest zła. Ale masowe poparcie Polaków dla UE może zacząć topnieć, gdyby zmieniła się sytuacja. Tak jak stopniało w Irlandii i w Hiszpanii. W obu przypadkach trudna sytuacja ekonomiczna obudziła te elementy lokalnego poczucia europejskości, które każą patrzeć na unijny kontekst, na innych, na zagranicę a nawet na siebie samych z niechęcią, z poczuciem krzywdy i z obawą.

Symbole silniejsze niż poparcie

Ale jest trzeci czynnik, który może sprawić, że poparcie dla UE spadnie w Polsce lawinowo. Czynnik trudny do zdefiniowania, bo natury symbolicznej. Gdyby Polska znalazła się w gospodarczej sytuacji Grecji albo Irlandii (co nie nastąpi, bo nie ma ku temu – na szczęście – ekonomicznych przesłanek), gdyby musiała poddać się reformom i cieciom budżetowym w zamian za finansową kroplówkę z MFW i z UE, to pewnie zamknięcie się w sobie i niechęć do UE przybrałaby kształt obaw o narodową suwerenność. To scenariusz najprostszy do wyobrażenia, wręcz banalny.
Ale czynników symbolicznych, które mogłyby w Polsce odwrócić sondażowe tendencje jest więcej. Pierwszym, który widzę na horyzoncie, jest gaz łupkowy. Zagorzałych zwolenników i przeciwników eksploatacji gazu łupkowego w Polsce łączy jedno: ograniczona wiedza na temat jej zalet, opłacalności i wpływu na środowisko. I pewnie żadne badania nie dadzą stuprocentowej pewności. Jednak najważniejsze znaczenie ma, co innego: zwolennicy są głównie w Polsce, przeciwnicy -poza Polską. Nadzieje rozbudzone w Polakach w związku z gazem łupkowym przypominają mi mityczne złoża ropy naftowej w Karlinie, w latach osiemdziesiątych.

Tyle, że wiara w rzeczywiście pozytywny wpływ łupków na polską gospodarkę oparta jest na zdecydowanie solidniejszych argumentach. Wiara jednak bez argumentów się obejdzie. Łupki stają się w Polsce symbolem. Bitwa o nie może mieć znaczenie przełomowe. Bitwa z UE. Eurosceptycy już dziś starają się tak tę kwestię przedstawiać. Wbrew faktom. Bo przecież Francja czy Czechy (które też wprowadziły moratorium na wydobywanie łupków u siebie) to nie cała UE. Jeśli za UE uznać unijne instytucje, to przecież Parlament Europejski właśnie przyjął sprawozdanie pozytywne dla łupków. Komisarz do spraw energii Oettinger jest pozytywnie nastawiony do polskiego stanowiska, Potočnik, komisarz od środowiska, ma pewnie więcej zastrzeżeń. Jakie będzie zdanie całej Komisji – nie wiadomo. Komisja Europejska powtarza, że skład "miksu energetycznego" to kompetencja państw członkowskich. Zamawia raporty u zewnętrznych wykonawców, ale nie twierdzi, że utożsamia się z ich konkluzjami, raz negatywnymi, raz pozytywnymi.

Czy Komisja rozumie symboliczny wymiar łupków?

Gdyby jednak, jak sugerują niektórzy, Komisja Europejska rzeczywiście miała przyjąć w przyszłym roku propozycję dyrektywy, która uczyniłaby wydobycia gazu łupkowego nieopłacalnym, a Rada i Parlament by ja zaakceptowały, gdyby rzeczywiście położyło to kres polskim nadziejom, to poparcie dla UE w ciągu paru dni mogłoby spaść do irlandzkiego poziomu. Bez względu na uzasadnienia towarzyszące decyzji. Polacy mogą popierać UE i być przeciw wprowadzeniu euro, ale ich poparcie dla UE będzie bardziej bezpośrednio związane z poparciem UE dla gazu łupkowego. Czy Komisja Europejska jest świadoma symbolicznego wymiaru łupków? Obawiam się, że nie. Więc jeśli Donald Tusk jeszcze tego nie zrobił, to pewnie powinien złapać za telefon i zadzwonić do Barroso. To nie jest techniczne zagadnienie na ministerialnym poziomie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...