2012-09-27

Polski Twitter jest jakiś inny

Porównanie francusko-, angielsko- i polskojęzycznych użytkowników Twittera daje zastanawiające rezultaty. Nie, nie prowadziłem żadnych badań, a jeśli ktoś prowadził - to ja ich nie znam. Żadnych pretensji co do naukowego charakteru moich obserwacji nie zgłaszam. Ale doświadczenie każdego nowego dnia na Twitterze utwierdza mnie w przekonaniu, że Polacy (czy może tylko polskojęzyczni?) są jacyś inni.

Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby obcojęzyczny  użytkownik Twittera "dał mi unfollow" (tak się to mówi, prawda?). Na koncie, które mam od niecałego roku i na którym ćwierkam prawie wyłącznie po polsku, zdarza mi się to ciągle.  Jakbym był na arenie, na której publiczność nieustannie obraca kciuk w dół lub w górę. Wszystko zależy od tego, czy ludzie odnajdują swoje własne poglądy u tych, których śledzą na Twitterze. Kiedy odnajdują, klikają na follow. Kiedy z następnego tweetu wynika, że się politycznie nabrali, dają unfollow. Dlaczego? Dla mnie niepojęte. W końcu zachowuję się przyzwoicie, nikogo nie wyzywam. Sam śledzę wiele osób, z których poglądami się nie zgadzam. Dla higieny umysłu. Z ciekawości. A przede wszystkim dlatego, że nie czuję potrzeby odczytywania z cudzych 140 znaków własnych poglądów. Nasi rozmawiają tylko z naszymi, tamci - tylko z tamtymi. Naszość - prawdziwie polska potrzeba.

Na Twitterze po polsku regularnie jestem informowany o wyrokach. Wyrokiem jest "unfollow". Zrobił to: unfollow! Zrobił tamto: unfollow! Ta sprawozdawczość też jest dość niezwykłym zjawiskiem. Ma wymiar karno-pedagogiczny. Można by  na jej podstawie ułożyć kodeks przewinień polskiego Twittera, swoisty mandatownik, gdyby nie to, że każdy z twitterowych policjantów ma swój własny kodeks. Policjantów, bo polski Twitter stał się dla dużej grupy użytkowników miejscem realizacji marzenia dzieciństwa: zostać policjantem z drogówki.

Retweetowanie zawsze wydawało mi się funkcją powszechnie używaną przez wszystkich użytkowników Twittera.  Okazuje się, że nie wszystkich. Mam wrażenie, że tweety po polsku są retweetowane znacznie rzadziej. Retweetowanie na polskim Twitterze to oznaka, że samemu nie ma się nic do powiedzenia. Nie wierzyłem, dopóki nie przeczytałem tego na Twitterze. Po polsku, oczywiście. Niespecjalnie mamy ochotę przekazywać dalej cudze przemyślenia albo podzielać cudze zachwyty - jeśli już, to zgryźliwości. Nie jest łatwo komuś powiedzieć: masz racje, słusznie zauważyłeś, fajnie, że to znalazłeś.

Twitter dość wiernie oddaje stan debaty w mediach, jej zawartość, zróżnicowanie tematów, poziom analizy i dyskusji. W Polsce poziom nie jest specjalnie wysoki. Niekoniecznie niski - rożnie to bywa. Tylko płasko jakoś. Ze zróżnicowaniem tematów ubogo. I przede wszystkim bardzo lokalnie. Polski twitter chłonie tę lokalną płaskość jak gąbka. Mówimy o naszych, bardzo lokalnych sprawach.

Polski Twitter potrafi być bardzo osobisty. Nie chodzi o to, że ludzie się znają i mówią sobie na Ty. Po angielsku, francusku czy włosku tweety też naznaczone są pewną bezpośredniością. Ale tam nie widać, jak bardzo ludzie się nie lubią. Jest "ty" ktore zmniejsza dystans. Jak podanie ręki. I jest takie, które go zwiększa, pionowo. O tym, że można kogoś zablokować, wiedziałem:  spam trzeba eliminować. Ale nigdy wcześniej, przed zagoszczeniem na polskim Twitterze, nie zauważyłem, żeby tylu ludzi się blokowało. Potem wysyłają DM do osoby trzeciej, żeby sie dowiedzieć, co ktoś o nich napisał - bo zablokowani. Bo on też ich zablokował. Zaryglował. Gwoździami zabił, i deską. Miedza musi być, żeby się odgrodzić od wroga-sąsiada. Bez niej się pokłócą, garnki potłuką, będzie krew.

Ale w sumie, czemu polska rzeczywistość na Twitterze miałaby być inna,  niż polska rzeczywistość tout court?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...