2012-09-23

Unia jak rtęć


Logika integracji w strefie euro niczym nie różni się od tej, która od samego początku jest silą napędową całej Unii: każdy krok do przodu pociąga za sobą kolejne kroki, a gdy postęp jest na tyle duży, by stanowił istotną dla całego projektu zmianę jakościową, sankcjonuje się go poprzez reformę instytucji. Powstaje przyczółek do następnego etapu. Propozycje, które przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy przedstawił 12 września nie są jednak zgodne z tą logika.

Strefa euro idzie w bok

Kryzys wymógł na członkach strefy euro przyspieszenie sprzeczne z zasadą postępujemy wolniutko, ale pewnie. Sprawił, że niezbędna integracja eurolandu jest – z perspektywy ewolucji UE jako całości – krokiem nie tylko w przód, ale przede wszystkim w bok.  Dotychczas konsolidacja grupy państw wokół jakiegoś projektu miała charakter testu, służyła budowaniu przyczółku i pomostu, który wcześniej czy później pozwalał innym krajom do projektu dołączyć. Wolniej, ale tą samą drogą.

Propozycje, które na wniosek państw strefy euro przedstawił Herman Van Rompuy, gdyby miały zostać zrealizowane, stanowiłyby zbyt duży przeskok, by państwa spoza eurolandu mogły do czoła peletonu dołączyć jak zwykle. Jeżeli rytm i sposób integracji w ramach strefy euro są inne niż kiedykolwiek w unijnej historii, to sposób na pozostanie w grze, którego użyją państwa spoza euro, też musi być nowy. Niestety brak na razie pomysłu, jak temu wyzwaniu stawić czoła. Również w Polsce, największym, poza Wielką Brytanią, państwie spoza strefy euro, odgrywającym na dodatek szczególną rolę w regionie.

Polska jak we mgle: ani razem ani osobno

Polska zamierza  przystąpić do paktu budżetowego (zwanego z angielska fiskalnym choć z podatkami nie ma nic wspólnego) tylko po to, by siedzieć przy stole i nie wypaść z gry.  Mimo tego, że będąc poza strefą euro nie będzie miała ani tych samych obowiązków ani, tym bardziej, tego samego wpływu na podejmowane przy stole decyzje co państwa eurolandu. Jest za tym logika. Problem w tym, że projekty, w których Polska mogłaby na takich zasadach uczestniczyć są coraz liczniejsze.  Ilość przechodzi w jakość, wyjątek staje się regułą i będzie tak długo dopóty dopóki nie wejdziemy do strefy euro.  Ponieważ nie nastąpi to z dnia na dzień, dystans dzielący nas od integrujących się coraz silniej członków eurolandu będzie się powiększał. Istnieje ryzyko, że zostaniemy nie tylko w tyle, ale w innym wymiarze integracji.  Oświadczenie Rostowskiego, że Polska nie przystąpi do unii bankowej, ze wspólnym nadzorem finansowym sprawowanym przez Europejski Bank Centralny to nie tyle brak konsekwencji w działaniu, ile dowód, że Polska co prawda widzi niebezpieczeństwo, ale zupełnie nie wie jak mu zaradzić. Nikt zresztą nie wie.

Stefa euro jest skazana na dalszą integrację

Obrażanie się na strefę euro i brukselskie propozycje (będą dyskutowane na październikowym szczycie UE) nie ma sensu. Nikt nikomu nie robi na złość. Strefa euro rzeczywiście musi się za siebie wziąć, silniej zintegrować. Propozycje wzmocnienia unii gospodarczo-walutowej, nad którymi mają debatować państwa członkowskie, dotyczyć będą czterech obszarów: finanse publiczne, budżet, polityka gospodarcza, kontrola demokratyczna.

Stworzenie specjalnego parlamentu dla państw strefy euro to propozycja dotycząca tego ostatniego obszaru. Wątpliwa, bo od dawna wiadomo, że  nie chodzi o instytucje, mechanizmy, procedury. Że nie tu należy szukać odpowiedzi na problem tak zwanego deficytu demokratycznego. Na dzień przed ogłoszeniem propozycji Van Rompuya, Barroso wprost powiedział w Parlamencie Europejskim: Unia ma jedną i Komisję i jeden Parlament i więcej nie potrzebuje. Mnożenie bytów nie rozwiąże żadnego problemu. W sferze finansów, Van Rompuy skupił się na znanym już pomyśle uwspólnotowienia długu publicznego strefy euro. Wspólne obligacje nie podobają się Niemcom, ale pomysł wydaje się mieć sens. Niewątpliwie jednak zwiększa dystans między państwami ze strefy euro i spoza niej. System ten miałby tez iść w parze ze ściślejszą  koordynacją budżetów państw strefy euro. Krok dalej to wspólny urząd skarbowy, a przede wszystkim budżet centralny dla strefy euro. W kuluarach dyplomaci spoza strefy euro, w tym z Polski, krytykują ten pomysł nazywając ten budżet „socjalnym”. Poniekąd słusznie, miałby on między innymi stanowić zabezpieczenie dla takich krajów, które – ze względu na ich obecna sytuacje – stanowiłyby spore zagrożenie dla uwspólnotowienie długu publicznego, jak na przykład Włochy. Zabezpieczenie również socjalne.

Są Włoszech strefy biedy, które nie załapują się na istniejące w UE mechanizmy wyrównywania szans: fundusze strukturalne, spójności, dostosowania do globalizacji globalizacyjne, bo nie spełniają kryteriów strukturalnych lub poziomu życia.
Co z nimi zrobić?  To nie tylko kwestia socjalna, ale i polityczna. Potrzeba gestu, który pozwoliłby ludziom przełknąć niezbędne, ale drastyczne cięcia budżetowe, które najboleśniej odczuwają najbiedniejsi: ci bez rezerw finansowych, zgromadzonego bogactwa, żyjący z dnia na dzień, wydający większa część swego dochodu na codzienne potrzeby: jedzenie, dojazd do pracy, wizytę u lekarza, szkołę dla dzieci.

Unijna spójność rzeczywiście zagrożona

Jednocześnie prawdą jest też, że regiony biedne objęte polityka spójności, głównie w nowych państwach członkowskich, takich jak Polska,  mogą ucierpieć, gdy powstanie budżet strefy euro. Tu też chodzi nie tylko o wymiar socjalny. To wymiar rozwojowy jest najważniejszy, i to w odniesieniu do całej UE a nie jedynie do najbardziej zapóźnionych regionów:  dążenie do spójności UE poprzez wyrównywanie poziomów życia i stopnia rozwoju to fundamentalna zasada działania UE, element jej racji bytu i tajemnica jej sukcesu . Jest tez wymiar polityczny:  poparcie dla integracji w dużej mierze zależy od zasobności portfela. Argument, że bez UE byłoby gorzej nie przekonuje. Co by było, a nie jest nie pisze się w wyborczy rejestr.

Tylko większy budżet ogólny UE może zapobiec fragmentacji

Unia Europejska, największy rynek świata i jeden z najbogatszych regionów na świecie boryka się dziś z dylematami budżetowymi znanymi głównie wielodzietnym rodzinom cierpiących biedę: kupić dziecku na zimę buty czy kurtkę.

Jedyne wyjście to zwiększyć budżet ogólny UE i stworzyć w jego ramach instrumenty finansowe pomyślane tak, by  centralny budżet strefy euro, wyłączony z budżetu ogólnego, nie był potrzebny.  Do tego powinna dążyć Polska i inne państwa, którym zależy na utrzymaniu dynamiki integracji w UE i zapobiegnięciu jej fragmentacji: znaleźć sposoby na zaspokojenie specyficznych potrzeb w ramach wspólnych i niepodzielnych mechanizmów, instytucji i polityk.  Tak powstały przecież fundusze strukturalne, tak finansowana jest WPR i polityka rybacka, zgodnie z ta logika utworzono fundusz dostosowania do globalizacji. Skoro metoda jest znana, to gdzie jest problem? Główna bariera jest natury psychologicznej, nie finansowej: zastosowanie tego rozwiązania wymaga zwiększenia poziomu zobowiązań finansowych zapisanych we wspólnym wieloletnim planie wydatków UE na lata 2014-2020. To zły moment, by tego punktu widzenia bronić. Ale też moment może ostatni zanim UE rozpryśnie się jak kropelki rtęci z rozbitego termometru. Jak to wszystko potem pozbierać, nie wiadomo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...