2013-11-27

Dymisja premiera Łotwy: bo dach był za słaby

V. Dombrovskis z rewersem łotewskiego euro ©UE
Premier Łotwy, Valdis Dombrovksis, podał się właśnie do dymisji. Podjął tę decyzję pod naciskiem krytyki wywołanej wypadkiem, w wyniku którego śmierć poniosło 50 osób: w ubiegłym tygodniu w Rydze zawalił się dach jednego z supermarketów.

Dombrovksis wystąpi za pół godziny na konferencji prasowej, by publicznie ogłosić i - mam nadzieję - wytłumaczyć swoją dedyzję. Bo premier, który się podaje do dymisji z powodu wypadku w prywatnej placówce handlowej, choćby nie wiem jak tragicznego, to jednak ewenement.

Przewiduję, że ta egzotyczna decyzja spotka się w Polsce z pochwałą opozycji, bo i u nas regularnie słychać wezwania do dymisji rządu po każdym wypadku drogowym czy budowlanym, katastrofie naturalnej lub spowodowanej ludzkimi siłami. Stawiam sto do jednego, że decyzja Dobrovskisa zostanie wskazana Tuskowi przez opozycję jako przykład do naśladowania. Przyjmuję zakłady: która partia opozycyjna wpadnie na to pierwsza.

Dombrovskis przeprowdził Łotwę przez kryzys wyjątkowo sprawnie. Jest za to wychwalany w świecie, a czym bardziej liberalne poglądy ma recenzent łotewskiej gospodarki tym więcej pochwał wygłasza pod adresem tamtejszych reform i polityki budżetowej. Ale Łotysze nie podzielają tych zachwytów, bo za dobre wskaźniki zapłacili trudnymi do udźwignięcia wyrzeczeniami wymuszonymi drakońską polityką zaciskania pasa prowadzoną przez Dombrovskisa. Czy jednak zawalenie dachu w prywatnym supermarkecie można uznać za skutek braku socjalnej wrażliwości premiera?

2013-11-22

Rekonstrukcja rządu a unijne zobowiązania

E. Bieńkowska, 16.09.2013                                ©UE
 Rekonstrukcja rządu przyniosła zasadniczą zmianę: superministerstwo rozwoju i infrastruktury stało się centrum grawitacji systemu zarządzania, dynamika układu zależna będzie od relacji między tym superministerstwem a osłabionym ministerstwem finansów. Rola premiera w ręcznym sterowaniu tą dwubiegunową konstrukcją będzie jeszcze silniejsza niż w poprzednim rozdaniu. To on wyznaczy punkt równowagi między tymi dwoma ministerstwami. A tym samym między sprawnym wydawaniem pieniędzy, w dużej mierze unijnych, a działaniami mającymi zdyscyplinować te wydatki tak, by nie dopuścić to nadmiernego wzrostu deficytu i długu publicznego. Będzie to miało zasadnicze znaczenie dla tempa i kierunku rozwoju Polski w najbliższym czasie, ale i dla realizacji naszych zobowiązań wobec UE.

Jak zwykle najtrudniejsze do zdefiniowania są przymiotniki. "Sprawne" wydawanie pieniędzy oznacza dochowanie unijnych procedur, ich wydatkowanie zgodnie z celami zapisanymi w finansowanych projektach, skutecznie zapewnienie dofinansowania funduszy unijnych pieniędzmi z krajowego budżetu. Ten techniczny i organizacyjny wymiar sprawności stanowi największy atut Elżbiety Bieńkowskiej. Bieńkowska wciąż podkreśla swoją technokratyczną orientację zarzeka się, że nie jest politykiem. Szkoda, bo wbrew coraz bardziej rozpowszechnionemu poglądowi nie jest źle, gdy polityką zajmują się politycy. Szkoda, bo sprawne wydawanie pieniędzy to również takie, które służy trwałemu wzrostowi gospodarczemu i tworzeniu miejsc pracy. W dziedzinie rozwoju, prawdziwego rozwoju, potrzeba politycznej wizji. Ale to nie jest zadanie dla pani superminister, jej rola była i pozostaje wykonawcza. Wizję ma mieć premier.

Jeżeli Donald Tusk taką wizję ma, to dobrze. Jednak "sprawne" wydawanie pieniędzy może znaczyć też spożytkowanie ich w taki sposób, by spektakularne inwestycje infrastrukturalne przyniosły szybki i widoczny efekt. Taki, który da się politycznie zdyskontować w czasie kampanii wyborczej. I tu widzę zagrożenie, bo bardzo rzadko udaje się przy takim podejściu pogodzić wydatki na beton z rozwojem przez wielkie "R". A przecież o to chodzi, by te trzy rodzaje sprawności dało się zrealizować jednocześnie. Presja kalendarza wyborczego i sondaży opinii mogą w tym przeszkodzić.

Mogą w tym przeszkodzić tym łatwiej, że superminister rozwoju regionalnego i infrastruktury nie ma przeciwwagi w postaci silnego ministra finansów. To prawda, że zbyt silny strażnik kasy, ortodoksyjny zwolennik zaciskania pasa stanowi zwykle przeszkodę w rozkręcaniu gospodarki. Czy jednak minister Szczurek będzie w stanie zrealizować program minimum i przynajmniej doprowadzić deficyt finansów publicznych do właściwego poziomu?

O. Rehn, komisarz dz. finansow, informuje, że Polska
nie wywiązała się z  zobowiązań. 
15.11.2013    ©UE
To kolejne pytanie ważne z powodu zobowiązań Polski wobec UE. Dopiero co (15 listopada) Komisja Europejska uznała, że Polska, objęta od 2009 roku "procedurą nadmiernego deficytu", nie wywiązała się z wcześniejszych zobowiązań. Komisja obeszła się z Polską nadzwyczaj łagodnie proponując przyznanie jej dodatkowego roku na obniżenie deficytu do poziomu 3% w 2014 i utrzymanie go w 2015. Teoretycznie miała do dyspozycji sankcję w postaci groźby zamrożenia funduszy strukturalnych. Tak postąpiono w ubiegłym toku z Węgrami. Fakt, że węgierski przypadek był inny. Prawda też, że ostatecznie groźba nie została zrealizowana, bo Komisji udało się skłonić Węgry do działania. Ale jeżeli Polsk
a i tym razem nie dotrzyma słowa, należy się spodziewać, że podobnej groźby nie uniknie. Dla Tuska byłby to nie tyle problem finansowy ile polityczny, natychmiast wykorzystany przez opozycję.

Rząd Tuska i jego nowy minister finansów mają czas do 15 kwietnia 2014 roku, by udowodnić Komisji i Radzie, że właściwe kroki zostały podjęte. To raptem pięć miesięcy. Krótko, by nadgonić opóźnienie, tym bardziej, że jednorazowe zbicie deficytu pieniędzmi z OFE, wymyślone przez Rostowskiego, nie będzie traktowane jako spełniający oczekiwania środek zaradczy. Tych pięć miesięcy może się jednak również okazać bardzo długim okresem, gdyby trzeba na ten czas odłożyć działania zjednujące elektorat. Najłatwiej sobie wyobrazić, że działania te oznaczałyby wydatki, nie do pogodzenia z obniżaniem deficytu. Takie opóźnienie w przedwyborczej taktyce, oznaczające oszczędności dla budżetu, może się okazać kosztowne politycznie, bo wybory do Parlamentu Europejskiego tuż tuż.

Nie od dziś odnoszę wrażenie, że prounijne zaangażowanie Tuska, tak wyraźne podczas polskiej prezydencji w 2011, wciąż słabnie. Unia bankowa, jednolity patent, dyrektywa antynikotynowa i oczywiście polityka klimatyczna - to zaledwie kilka przykładów odstąpienia przez Tuska z unijnego kierunku. Bo notowania sondażowe coraz gorsze, bo w partii rokosz za rokoszem, bo opozycja odnosi sukcesy w przekonywaniu wyborców, że w Polsce dzieje się bardzo źle. Tymczasem członkostwo w UE wymusza myślenie o przyszłości, długowzroczność, podejmowanie działań o trwałych skutkach,wymusza reformy. To często sprzeczne z taktyką wyborczą, z poszukiwanim sondażowej popularności, która narzuca krótkowzroczność, skupienie się na szybkim, spektakularnym efekcie, tak lubianą w Polsce postawę "jakoś to będzie". Najbliższe miesiące pokażą, jak Tusk poradzi sobie z tymi sprzecznościami.

Pochwała chińskich standardów

Jaki kierunej wskazuje W. Janukowyczowi K. De Gucht, komisarz UE
ds. 
handlu? Raczej wiadomo. Kijów, 
2.10.2013                             ©UE 
Ci, którzy oskarżają Unię Europejską o stawianie Ukrainie politycznych warunków, uniemożliwiających ponoć stowarzyszenie z Ukrainą, albo nie wiedzą czym są europejskie standardy demokracji i państwa prawa, albo je odrzucają. Jedynie na pierwszy rzut oka może dziwić fakt, że podobne zarzuty formułują wobec UE narodowcy i kombatanci PZPR. Nie po raz pierwszy łączy ich tęsknota za państwem, któremu europejskie wartości są obce. Słowa Miłosza "Jest ONR-u spadkobiercą Partia" nie straciły nic na aktualności, czego dowodzą między innymi komentarze na temat relacji UE z Ukrainą. Takie jak te wypowiadane przez Leszka Millera.

Ukraińska Rada Najwyższa odrzuciła dzisiaj pakiet projektu ustaw, które miały pozwolić na spełnienie unijnych wymagań warunkujących podpisanie układu stowarzyszeniowego. Nie po raz pierwszy zresztą: termin głosowania był wielokrotnie przekładany. Za każdym razem parlamentarna większość dawała Unii sygnał: nie mamy odwagi powiedzieć wam wprost, że warunków nie spełnimy, weźcie i się domyślcie. Za każdym razem dawała sygnał Rosji: was boimy się jeszcze bardziej, pamiętamy o naszych naturalnych więzach. Nie wynika to tylko z czystego wyrachowania. Partia Regionów, jej olbrzymi elektorat i wielu w ogóle nie głosujących Ukraińców, zwłaszcza we wschodniej części kraju, rzeczywiście jest przekonana o słuszności rosyjskiego wyboru. Ba, o jego naturalnym charakterze.

Unia Europejska do ostatniej chwili udawała Greka. Z różnych powodów. Gospodarczo umowa o wolnym handlu, zasadnicza z ekonomicznegompunktu widzenia część układu stowarzyszeniowego, rzeczywiście jest dla UE ważna. Przy zachowaniu właściwej skali podobnie ważna jak inne umowy handlowe, która UE regularnie zawiera. O energii nawet nie wspominam, to oczywiste. Opłacało się więc łudzić, że może się uda, bo cuda się zdarzają. Trzeba też było wytrwać do ostatniej chwili z powodów politycznych, choćby ze względu na Polskę i Litwę. Wizerunkowo wreszcie nie było powodu by zbyt wcześnie ogłaszać porażkę. Parlamentarna misja Coxa i Kwaśniewskiego w ostatnich kilku tygodniach służyła już wyłącznie zachowaniu pozorów. Zniewagi jakie ze strony Janukowycza znosili obaj politycy: kłamstwa w żywe oczy, wielogodzinne oczekiwanie na spóźniającego się rozmówcę, prostackie zwodzenie podczas prowadzących donikąd spotkań, odwołane w ostatniej chwili zebrania, dowodzą wielkiej determinacji z ich strony. Chcę wierzyć, że wyłącznie z oddania sprawie, a nie z chęci przedłużania misji z powodu braku lepszego politycznego zajęcia.

Zwolennicy zbliżenia z Ukrainą mają się o co martwić, skoro dzisiejsza decyja Rady Najwyższej zablokowała sytucję prawdopodobnie na dwa lata, bo w 2014 mamy wybory europejskie w UE, a w 2015 wybory na Ukrainie. Unijny komisarz do spraw rozszerzenia odwołał dziś swój wyjazd do Wilna, bo jego udział w szczycie Partnerstwa Wschodniego nie ma już żadnego uzasadnienia: stowarzyszenia z Ukrainą nie będzie. Nic jednak nie może usprawiedliwić słów Leszka Millera, który oskarżał dziś UE, między innymi na Tweeterze, o popełnienie "fatalnych błędów". "Do tego prowadzi prymat polityki nad ekonomią" - mówi Miller. Jednoznacznie daje do zrozumienia, że gdy chodzi o pieniądze, nie należy zawracać sobie głowy prawami człowieka, demokracją, państwem prawa.

To sposób rozumowania, który obowiązuje na przykład w komunistycznych, choć wolnorynkowych Chinach. Ma zalety: dzięki temu pragmatycznemu podejściu Chiny podbijają dziś gospodarczo Afrykę. Podpisywanie umów handlowych jest łatwiejsze, gdy nie towarzyszą im wymagania polityczne. UE je stawia, gdy jest w stanie uzyskać to, na czym jej zależy. Fakt, że bywa bardziej "pragmatyczna", gdy rozmawia o gospodarce z Rosją albo Chinami właśnie, a bardziej wymagająca, gdy jej partnerem są kraje rozwijające się, zależne od jej pomocy finansowej. W przypadku Ukrainy, bliskiego - również geograficznie - partnera, potencjalnego kandydata do członkostwa sformułowanie politycznych wymagań jest szczególnie uzasadnione. Z UE już tak jest: kiedy Polska przystępowała do UE musiała sprostać tak zwanym kryteriom kopenhaskim, między innymi politycznym. Leszek Miller pewnie jeszcze pamięta: były one zaprzeczeniem PRL-u. Można zarzucać UE, że czasem przedkłada realpolitik nad obronę europejskich wartości. Ale nie można nie wiedzieć, że zasadniczym elementem unijnej doktryny w relacjach międzynarodowych jest promowanie tych wartości i odrzucenie poglądu, że wolny rynek jest ważniejszy niż demokracja.

Miller cytuje opinię ukraińskiego komentatora, wedle której błąd UE polegał na "sprowadzeniu wszystkiego do uwolnienia Tymoszenko". To nieprawda, choć oczywiście kwestia więźniów politycznych jest bardzo istotna. Ponieważ jest istotna, niektóre unijne rządy, do pewnego czasu również Polska, rzeczywiście żądały przynajmniej umożliwienia Tymoszenko leczenia za granicą. Ten warunek szczególnie uporczywie formułuje Angela Merkel. Ale oficjalne stanowisko UE wymienia trzy warunki: zgodny z europejskimi i międzynarodowymi standardami system wyborczy, zaprzestanie wybiórczej sprawiedliwości (przykładem jej stosowania jest Tymoszenko) i spełnienie wymagań sformułowanych przez Radę Europejską 10 grudnia 2012. UE nigdy nie zastąpiła tych warunków jednym, uwolnienia Tymoszenko, choć tak może się wydawać na podstawie lektury gazet.


Od czasu odzyskania niepodległości Ukraina ma zasadniczy problem z dokonaniem wyboru cywilizacyjnego. Podobny problem, od czasu zmiany systemu politycznego w Polsce, mają nacjonaliści i postpezetpeerowska lewica, jedni i drudzy przeżarci PRL-em. Endecko-oenerowski rodowód polskich narodowców wyklucza wszelką nadzieję na zmianę ich sposobu myślenia. Ale lewica ma szansę, pod warunkiem, że nastąpi wielka zmiana świadomości i liderów. Dla dobra lewicy Miller musi z polityki odejsć, bo należy do innego świata.

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...