2013-12-18

Janukowycz: polityk krótkookresowy

Ukraina będzie jednym z tematów szczytu UE, który zaczyna się jutro, bo trudno byłoby przemilczeć wydarzenia w Kijowie. Wszystkim też wydaje się naturalne, że o włączenie tego punktu do porządku obrad wystąpił polski premier. I na tym koniec. Nie będzie przecież żadnych kluczowych decyzji. Chodzi o deklarację polityczną UE: nasza oferta jest aktualna. Nic nowego: powtarzają to premierowe, ministrowie, komisarze, prezydenci. Teraz to samo zostanie powiedziane chórem na unijnym szczycie.

Wybór, przed którym stoi Ukraina, jest oczywisty w polityce. To wybór między długą i krótką perspektywą. Jego oczywistość czyni go banalnym jedynie statystycznie, nie umniejsza jego fundamentalnego znaczenia. Janukowycz oczywiście myli się, przyjmując wschodniosłowiańskie założenie, dobrze znane też Polakom, że "jakoś to będzie". Że teraz dostanie od Rosji upust na ceny gazu (ważne przed zimą) i pożyczkę pod zastaw ukraińskich obligacji, a potem i tak coś dostanie od UE i tak się to jakoś będzie toczyć. Myli się, bo poza krótką perspektywą państwo i społeczeństwo potrzebują wizji dalekosiężnego celu. To niezbędne do rozwoju. Rozwoju "zrównoważonego" jak to się teraz mówi po polsku, czyli takiego, dla którego kluczowa jest świadmość, że nasze dzisiejsze działania będą miały zasadniczy wpływ na życie naszych dzieci, wnuków i prawnuków.

Janukowycz, który po ukraińsku mówi od niedawna i mniej naturalnie niż po rosyjsku, nie jest może najbardziej wiarygodnym obrońcą ukraińskiego interesu. Czy są nim jednak w większym stopniu ukraińscy nacjonaliści: antyzachodni, antypolscy, antyrosyjscy, napędzani szowinistycznym otępieniem? Oczywiście nie. To co się dzieje dziś w Kijowie, na Majdanie, bardzo jasno pokazuje dwie rzeczy. Po pierwsze, że najważniejsze decyzje dotyczące państw, społeczeństw i narodów zapadają dziś na poziomie ponadnarodowym. Że nie tylko anachroniczne marzenie o narodowej autarchii, ale i wczorajsze rozumowanie w kategoriach czysto międzynarodowych jest trochę niedzisiejsze. Z tego punktu widzenia wynarodowienie Janukowycza razi mniej w dzisiejszym świecie, niż w Europie narodów z XIX i XX stulecia. Po drugie, żeby do tej ponadnarodowej świadomości dorosnąć, trzeba mieć za sobą okres wolności i samostanowienia jako naród i nowoczesne państwo narodowe. Trudno jest przeskoczyć etapy i wątpliwe, żeby Ukrainie, która tak naprawdę tego rozdziału we własnej historii nigdy nie miała, szybko się to udało. Nawet w Polsce udaje się to tak sobie. Tylko człowiek wolny i świadomy swojej wolności może myśleć o przyszłości w kategoriach długoterminowych, w kategoriach decyzji, odpowiedzialności i ryzyka. Człowiek taki jak Janukowycz może myśleć tylko o najbliższej zimie i następnych wyborach. Wewnętrzna, jednostkowa potrzeba wolności jednoczy manifestantów na Euromajdanie. Ale Janukowycz, jako szef ukraińskiego państwa, maninną wrażliwość, myśli o Ukrainie jak o prowincji imperium. Ma to wpływ nie tylko na jego konkretne decyzje polityczne, ale też na postrzeganie czasu i przestrzeni, na kształtowanie tożsamości. To taka jego polityka historyczna odzwierciedlająca historyczną świadomość.

A jednak nie można powiedzieć, żeby Janukowycz mylił się na całej linii. Nie wiadomo, jak bardzo jego decyzje są przemyślane, skoro wciąż kłamie, udaje, unika, a w jakiej mierze są podyktowane geopolitycznie i cywilizacyjnie uwarunkowanym instynktem. Ale nie można odmówić mu racji w kilku przynajmniej punktach. Ma niewątpliwie rację, jeśli uważa, że manifestujący na Majdanie pod unijną flagą ludzie nie stanowią większości. Już dwie, trzy ulice od Majdanu i Chreszczatyku (główna ulica Kijowa), żadnego rewolucyjnego wrzenia się nie czuje. Wie, że w kwestiach tożsamości, myślenia o przyszłości, definiowania interesów, nauk wyciągniętych z historii, a nawet znajomości ukraińskiego jest podobny do bardzo wielu Ukraińców. Trudno też odmówić mu pragmatyzmu, jeśli myśli, że zimne kaloryfery i brak gorącej wody w kranach odbiorą mu w najbliższych wyborach więcej punktów niż niepodpisanie umowy stowarzyszeniowej z UE. Nie wiem, jak wielkim specem od geopolityki jest ten były kierowca TIR-ów, oprych okradający ludzi w przejściu podziemnym, ale jeśli jest świadom, że Ukraina leży i będzie leżeć na granicy wpływów europejskiego Zachodu i rosyjskiego Wschodu, to znaczy, że niczego jego stanowi świadomości w tym przynajmniej aspekcie zarzucić nie można. Tak rzeczywiście jest. Wszyscy, którzy uważają, że stowarzyszenie z UE otwiera Ukrainie naturalną drogę do członkostwa powinni o tym pamiętać. I wreszcie dwa słowa o krótkowzroczności politycznej Janukowycza. Czyż jest ona tak wyjątkowa w dzisiejszej polityce: w Polsce, w Wielkiej Brytanii, we Francji, w Grecji? Krótkowzroczność Janukowycza można wytłumaczyć instynktem niewolnika, pionka imperium, przywódcy państwa, które nie buduje swej państwowości w odniesieniu do długowiekowej tradycji. Trudniej ją wytłumaczyć u polityków urodzonych w demokracji i wolności. I jeszcze trudniej usprawiedliwić.

2013-12-11

Sztuka, pieniądz a w sercu kraj

Przemogłem się i zajrzałem do Salonu Meblowego "Emilia". Tego samego, w którym kiedyś zakupiłem (za pieniądze rodziców) moją pierwszą meblościankę. Przemogłem się, choć sobie obiecałem, że moja noga w "Emilii" nie postanie. Głupio sobie obiecałem, trafiony szlagiem po raz kolejny i jak zawsze, gdy patrzę na największe parkowisko Europy. To samo, na którym miało stanąć Muzeum Sztuki Nowoczesnej, upchnięte ostatecznie w po-peerelowskim sklepie z meblościankami. A po drugiej stronie Wisły: Stadion Narodowy. Nie mam nic przeciw stadionom ani parkingom. Ale w tym przypadku chodzi o dwa symbole miasta, dwa hołdy złożone furze i futbolowi. Tu nie chodzi o zagospodarowanie przestrzeni tylko o wybór cywilizacyjny. I to bynajmniej nie wbrew narodowi. Stadion jest narodowy i parking jest narodowy



Głupio sobie obiecałem do "Emilii" nie zaglądać, bo zajrzeć warto. Wystawa "W sercu kraj" to świetna selekcja 150 prac z czekającej na lepsze czasy kolekcji Muzeum. Zbigniew Libera, Mirosław Bałka, Alina Szapocznikow, Sharon Hayes, Paweł Althamer to tylko kilku spośród wystawianych artystów. "Emilia" też nie do poznania: za czasów meblościanek nie było widać, że to dobra, modernistyczna architektura. Jedna z wystawionych prac to ironiczne mrugnięcie okiem w stronę przeszłości: "Regał" Romana Stańczaka z 1996 roku (na zdjęciu obok). Aż trudno uwierzyć, że niezamierzone: kontekst nieodparcie narzuca skojarzenie. Patrząc na obnażony, odarty z politury mebel sam, jako niegdysiejszy użytkownik podobnego regału, poczułem się przez chwilę jak eksponat z innej epoki.

W Muzeum Sztuki Nowoczesnej przydarzyła mi przygoda, która bardzo wzbogaciła moją, przyznaję, ubogą wiedzę na temat seriali telewizyjnych. Było praktycznie pusto, poza mną tylko jeden mężczyzna, który nerwowo krążył wokół jednej z prac, od czasu do czasu zerkając na mnie wyczekująco Wreszcie się odważył i podszedł: - "Czy widział pan Breaking Bad?" Nie załapałem. Czyżby była w Muzeum praca pod tym tytułem? Nie brzmiał zupełnie obco. "No taki serial, amerykański" - pospiesznie wyjaśniał, jakby się bał, że mu ucieknę. "Najlepszy serial wszech czasów! - kontynuował "Tam jest taka scena, kultowa, wie pan, że leżą na pieniądzach, no i tu właśnie są te pieniądze. Zrobi mi Pan zdjęcie?". Nie sposób się było oprzeć: na środku sali faktycznie stos banknotów, czyli dzieło zatytułowane "Hakuna Matata. Tak się składa, że jesteśmy ludźmi" autorstwa Pratchaya Phintonga.



Ponieważ nie widziałem serialu Breaking Bad, nie wiedziałem o co chodzi. Tymczasem facet wciska mi telefon komórkowy z włączonym aparatem, po czym kładzie się jak długi na rzeczonym dziele. "Teraz proszę mi cyknąć". No to cykam. Patrzę, wokół żadnej ochrony, nic, cisza. A ten wstaje, sprawdza czy dobrze wyszło i mówi, że nie dobrze, że inaczej trzeba skadrować. Cykam znowu. Dwie fotki, pod różnym kątem, żebym już nie musiał powtarzać i żeby się to wreszcie skończyło. "Może być" - odpuścił mi, ale bez przekonania. Szczęśliwy był, bez dwóch zdań. "Najlepszy serial, najlepszy. Taka super pamiątka". I zniknął. Natychmiast po powrocie do domu włożyłem do odtwarzacza DVD pożyczone parę tygodni temu przez kumpla i zapomniane. Teraz sobie dopiero przypomniałem, że też mówił: "Serial wszech czasów, musisz obejrzeć". Faktycznie, przez parę tygodni nie mogłem się oderwać. Aż wreszcie trafiłem na "kultową" scenę (na zdjęciu). Dobra, owszem, ale scen "kultowych" jest kilka w każdym odcinku.


Trochę byłem rozczarowany. Stos banknotów w muzeum był ułożony z dolarów Zimbabwe. W Breaking Bad są oczywiście prawdziwe dolary. Jest różnica: w 2008 roku jeden dolar amerykański wart był 40 000 000 000 dolarów Zimbabwe. Dzisiaj w Zimbabwe używa się już tylko "prawdziwych" dolarów, kolejne denominacje nie dały rady inflacji. Stosik z muzeum na dodatek kilkanaście razy mniejszy. No cóż, facetowi widocznie silniej się wszystko kojarzy niż mnie. Ale i tak byłem wygrany: bez niego nie obejrzałbym pewnie do dzisiaj Breaking Bad. A niedługo potem pojawiły się ponownie w gazetach zdjęcia agenta Tomka pławiącego się w luksusie. Podobnie jak facet z muzeum, podobnie jak Huell z Breaking Bad, agent Tomek fotografował się z cudzymi pieniędzmi. Nie mogłem się oprzeć skojarzeniu. Też mi się silnie kojarzy. I też bez sensu. Bo przecież w porównaniu do prawdziwego pasjonata serialu, amatora sztuki nowoczesnej, w porównaniu do rozmarzonego Huell'a leżącego na milionach dolarów agent Tomek jest jak dolar Zimbabwe do amerykańskiego dolara. I też ważny tylko w obiegu wewnętrznym. Futbol narodowy, parkowisko narodowe, agent narodowy. Z rozbawieniem przeczytałem, że agent Tomek rozbił luksusową furę, bo się patriotycznie zamyślił, bo Polskę miał w sercu. W sercu kraj? Breaking bad!

Idźcie koniecznie do Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Uruchamia niekończący się ciąg skojarzeń.




PS. Breaking Bad czyli, w wolnym, autorskim tłumaczeniu: Jak stałem się zły

2013-12-02

Jak wpuścić Ukrainę na arkę Noego

"Ukraina dla ludzi" - hasło zwycieskie Partii
Regionów  i jej 
błęitne flagi, wybory 2010. 
Kiedy przy okazji wydarzeń w Kijowie słucham opinii niektórych polskich polityków, mam wrażenie, że Unia Europejska to dla nich taka arka Noego. Nie nasza co prawda, ale skoro już nas wpuścili, to teraz my wybijemy dziurę w burcie i powpuszczamy nasze ulubione zwierzątka kierowani złudną nadzieją, że wtedy wzrośnie nasze miejsce w unijnej taksonomii.

Nie tylko w Kijowie zwolennicy zbliżenia z Zachodem patrzą na nas jak na tych, którym się to już udało, z nadzieją, że podzielimy się cennym doświadczeniem. Może to doświadczenie jest za małe, może po prostu nieprzemyślane, nie wiem, ale okazuje się, że nie aż tak cenne. Ten czy ów, z prawa czy z lewa, oświadcza, że teraz wszystko zależy od Brukseli. I że jedyny problem to Janukowycz, który już za chwilę straci grunt pod nogami. Ukraińcy tego słuchają. Bardzo uważnie śledzę od lat co się dzieje na Ukrainie i nie mam wrażenia, żeby wszystko zależało od Brukseli.

Polscy politycy, jeżeli chcą Ukrainie pomóc, powinni wytłumaczyć na czym polega przystępowanie do UE. Na czym w ogóle UE polega. Zakładając, że sami to rozumieją. To proste: trzeba mieć funkcjonującą demokrację i funkcjonującą gospodarkę rynkową. Jak się ma, to można zgłosić kandydaturę do unii skupiającej inne państwa, które też mają. Kandydat przystosowuje wówczas, z pomocą UE, swoje prawo tak, by współgrało z pisanymi zasadami, na których wspólne działania opierają państwa członkowskie. Są też zasady niepisane, domniemane, oczywiste: na przykład takie, że demokracja to nie tylko instytucje, ale też pewne wartości. Że wolnorynkowa gospodarka to nie tylko kasa, ale też na przykład wyplenienie korupcji.

Ukraina jest jeszcze o lata świetlne od sytuacji, w której można będzie powiedzieć, że jest państwem europejskim, gotowym by przystąpić do UE. Z podziwem patrzę na ludzi, którzy manifestują w Kijowie. To dowód na to, że ich dążenia i emocje są proeuropejskie, że Ukraina to nie tylko Janukowycz, że jest w Ukrainie Europa. To także wspaniałe świadectwo dla broniących stanu posiadania i wygody obywateli UE, którzy usta pełne mają sloganów o solidarności i sprawiedliwości, a tak naprawdę nie czują już co to jest, bo ktoś to dla nich wywalczył dawno, bardzo dawno temu. Nie przywołują już nawet wolności, bo wydaje im się podejrzana. Głos Europejczyków z Kijowa może uświadomi im, że dobrobyt, wolność, demokracja, prawa człowieka, bezpieczeństwo, to wszystko co mają jako obywatele UE to nie są rzeczy banalne i dane raz na zawsze.

Ale wydarzenia w Kijowie są wyjątkiem. A Charków? A Donieck? Tam ludzie znacznie słabiej rozumieją, o co chodzi kijowianom niż my to rozumiemy w Warszawie. A Łuck, który nadał Stepanowi Banderze honorowe obywatelstwo? Nie kiedyś tam, tylko w 2010, dopiero co. A nacjonalistyczna partia Swoboda, aktywna też w obecnych protestach? Też mamy ONR, ale on nie bierze udziału w wyborach, to margines. Poziom korupcji, która jest głównym mechanizmem napędowym państwa i jego gospodarki, na długo przekreśla europejskie aspiracje tej części Ukraińców, którzy je mają. A Janukowycz jest wyrazicielem olbrzymiej części ukraińskiego społeczeństwa, które nadal postrzega NATO jak wroga, i któremu mentalnie i poltycznie bliżej do Rosji niż do Europy.

Polscy politycy, by zbliżyć Ukrainę do UE, powinni mówić jak naprawdę rzeczy się mają. Ale często inaczej postrzegają swoją rolę. Gdy tylko staną na czele takiej czy innej unijnej delegacji na głowie stają, żeby przed "zachodnimi" ukryć stan rzeczy: "wybory na Ukrainie przebiegają wzorowo. Walka z korupcją jest skuteczna. Prasa jest wolna". Bzdury. Tak nie jest. Na wątpliwości odpowiadają zawsze podobnie: "to taka wschodnia, słowiańska specyfika. Tylko my Polacy to rozumiemy. Dlatego jesteśmy nieodzownym łącznikiem między wschodnią Europą a UE". Oszukując polską i unijną opinię publiczną nie przybliżają Ukrainy do Europy. Zbyt często odnoszę wrażenie, że wielu polskich polityków, mediując w sprawie Ukrainy, zachowuje się jak kiepski, skorumpowany adwokat, który chce wielką, poważną firmę skusić do zrobienia interesu z półlegalnym warsztatem, bo liczy, że sam na tym skorzysta.

A przedstawianie układu stowarzyszeniowego jako furtki do członkostwa to skrajna nieodpowiedzialność. Bywa, że również hipokryzja, gdy hasło "Razem w UE" rzuca eurosceptyczny polityk. Wszyscy ci, którzy dają Ukraińcom nadzieję, że przystąpienie do UE, przez osmozę chyba, zapewni Ukrainie demokrację, sprawne państwo i wolną od korupcji i sprawną gospodarkę, po prostu ich oszukują. Nie tak to działa. Najpierw trzeba spełnić warunki, potem przystępować do UE. Ich spełnieniu może i powinno służyć stowarzyszenie. Ale nie wolno go forsować wedle zasady: byle podpisać, byle skłonić Brukselę do wystawiena czeków (zasadne było pytanie Sikorskiego o "polskie miliony", które Kaczyński chce wpompować za pośrednictwem Janukowycza w skorumpowaną Ukrainę), a potem jakoś to będzie. To złe dla Ukrainy. Złe oczywiście dla UE i idei integracji, partnerstwa, stowarzyszenia, rozszerzenia. To również złe dla Polski. Reformy i modernizacja Ukrainy: to jest cel, w realizacji którego powinniśmy pomagać Ukraińcom zamiast mamić ich niejasnym dla wielu pojęciem "członkostwa", jak hohsztapler mamiący jarmarczną publiczność zaklęciem abrakadabra.

2013-12-01

Pierwsza krucjata antydżenderowa

Jeszcze rok, półtora roku temu informacja, że się ukończyło na uniwersytecie gender studies wywoływała zwykle niezrozumienie. Co takiego ? Jakie „studies” ? Ale to się zmieniło. Dziś wywołuje przerażenie. Albo podniecenie. Nie, co ty, naprawdę?! Za sprawą katolickich hierarchów, rzeszy proboszczów i wikarych oraz tak zwanych środowisk konserwatywnych niszowe studia stały się powszechnie znane. Ale nie jako kierunek uniwersytecki, nie jako specjalizacja badawcza tylko jako ideologia wszelkiego zła.

„Gender" to „ideologia groźna jak nazizm", to „gendertotalitaryzm” – mówi katocelebryta YouTube'a ksiądz Dariusz Oko. Według publicysty Frondy Tomasza Terlikowskiego, „gender” to groźna ideologia, która zagraża naszym dzieciom. Ideologia gender „niszczy człowieka” - glosi w Naszym Dzienniku ksiądz profesor Janusz Bujak, a abp Marek Jędraszewski z Łodzi, w imieniu „wspólnoty polskich biskupów » przestrzega, że gender „uderza w rodzinę", a więc także w „przyszłość społeczeństwa", „prowadzi do śmierci cywilizacji.



Czarny pijar przeciw gender i homolobby

Ten, kto wymyślił termin "ideologia gender" powinien dostać jakieś grand prix czarnego pijaru. Angielskie słowo "gender" potęguje uczucie obcości. A termin "ideologia" narzuca relację opartą na konfrontacji: nie można już być neutralnym, trzeba zająć stanowisko, wybrać obóz i się okopać. W odróżnieniu od filozofii czy teorii, „ideologia jest narzędziem bezwzględnej walki o swoje interesy, także kosztem prawdy i dobra – uzasadnia ksiądz Oko użycie terminu ideologia - narzędziem w bezpardonowej walce o korzyści dla ateistycznego gender i homolobby” (Tygodnik Niedziela, 24/2013).

Tymczasem nie ma czegoś takiego jak „ideologia gender”. Jest stworzone w latach sześćdziesiątych pojęcie „gender”, stosowane jak instrument badawczy. Można uważać, że jest przydatne albo nie, ale nie można być za albo przeciw niemu. Tym samym nie ma „teorii gender” , z którą można się zgodzić lub ją odrzucić. Pojęcie „gender” ma polskie tłumaczenie: to społeczno-kulturowa tożsamość płciowa. Odróżnia się ją od pojęcia płci biologicznej ograniczającego się do fizjologii, anatomii i genetyki. „Studia gender” od początku lat dziewięćdziesiątych zajmują się badaniem roli społecznej mężczyzn i kobiet, starają się dociec co oznacza dziś, w sensie społecznym, bycie mężczyzną albo kobietą, jaka jest relacja między nimi, jaka jest ich społeczna sytuacja.

Najwyraźniej jest dziś w Kościele zapotrzebowanie na krucjatę. Ale trudno prowadzić krucjatę przeciw instrumentom badawczym, naukowym pojęciom czy studiom uniwersyteckim. Można natomiast ogłosić ją przeciw „propagatorom ideologii”. Branding wroga poprzez użycie słowa „ideologia” powiódł się znakomicie.



"Chłopaki nie płaczą"

Pije jak chłop (wypowiedziane z niesmakiem), ma powodzenie u kobiet (z uznaniem), ugania się za chłopami (czyli dziwka), ubiera się jak facet (czyli pozbawiona kobiecości, może lesbijka), marze się jak baba (czyli niemęski) – przypisanych męskości i kobiecości cech jest bez liku, od najwcześniejszych lat życia. „Nie będę chodzić w takich dziewczyńskich butach” zaprotestuje chłopiec już w przedszkolu. A Tadeusz Wozniak w ostatnim Dużym Formacie (28/11/2013) oświadczył: „zawsze uważałem, że piosenkarstwo to zawód mało męski. Raczej dla kobiet." Studia gender badają zjawisko kulturowego przepisania i utrwalenia tych cech i zachowań, nie negują męskości i kobiecości, stawiają pytania, na przykład jak i dlaczego tak pojmowane męskości i kobiecość wpływają na dostęp do zawodu, na wysokość płacy, na łatwość awansu, na zajmowane stanowisko.

W Radiu PiN, które wchodząc lata temu na rynek reklamowało się jako jedyna stacja tylko dla facetów, leci reklama: kobieca kobieta prosi męskiego mężczyznę, by znalazł dla nich odpowiednie mieszkanie, takie żeby jej łatwo było wracać z zakupami do domu. A on nie wie jak: gdzie ja Ci takie mieszkanie znajdę, pyta po męsku zniechęcony. A ona wie i po kobiecemu, głosem przymilnej prośby mu mówi co i jak, bo się dowiedziała. Reklama się kończy i tylko wyznawca "ideologii gender" może udawać, że nie wie, czemu ta kobieta, skoro sama wie, się tym sama nie zajmie. Bo każdy inny, normalny człowiek, rozumie: kobieta nie załatwia takich spraw. Przecież jest kobietą.


Kobieta za kierownicąBeauty Parade, marzec 1952 (na zdj. Betty Page)                                                                   źródło: Wikimedia commons

"Baby są jakieś inne"

Badacze posługujący się pojęciem gender mogliby uznać kobiecą rolę w tej reklamie za ilustrację kulturowo uwarunkowanego i wyćwiczonego zachowania. Dla fundamentalistów katolickich natomiast będzie to odwód na zaprogramowaną przez Boga odmienność kobiety i mężczyzny. To z tej wrodzonej, uwarunkowanej biologiczną płcią odmienności wynikają ich role i nie ma od tego ucieczki. Próba zmiany tego stanu rzeczy jest pogwałceniem boskiego porządku i zasad religii. A to już objaw zła, któremu trzeba się przeciwstawić.

Inaczej zwolennicy równości między kobietami i mężczyznami posługujący się pojęciem społeczno-kulturowej tożsamości płciowej: będą poszukiwali sposobu, by to zmienić zachęcając dziewczynkę do wzięcia odpowiedzialności, podjęcia decyzji i działania tak, by była do tego zdolna i społecznie uprawniona również kiedy stanie się dorosłą kobietą. Niech to będzie jej wybór. Na równi z mężczyzną i na takich samych zasadach powinna mieć prawo do samorealizacji i uczestniczenia w życiu społecznym. Choć to trudne w Polsce do wyobrażenia, można być katolikiem i do tak pojętej równości dążyć. Bo rozróżnienie między tymi, którzy do badań genderowych się odwołują a tymi, którzy widzą w nich szatańską ideologię nie odzwierciedla podziału na wierzących i ateistów, na katolików i niekatolików, tylko na religijnych fundamentalistów i na ludzi otwartych.



Równość to nie identyczność

Dla fundamentalistycznych katolików dążenie do społecznej równości kobiet i mężczyzn jest jednoznaczne z dążeniem do zaprzeczenia biologicznej różnicy między kobietą a mężczyzną. To oczywista bzdura, pomieszanie roli społecznej z biologią. Równość to nie identyczność. Głupota, ignorancja czy zła wola? Proporcje między tymi składnikami fundamentalizmu różnie rozkładają się u różnych jego przedstawicieli.

Ale przyjmując taki punkt widzenia idą o krok dalej, identyfikując "ideologię gender" z "promocją homoseksualizmu". Jedynie znana i analizowana od dawna seksualna obsesja katolickich fundamentalistów może wytłumaczyć taką interpretację, bo choć badania gender mogą być pomocne w analizowaniu seksualności, to ich utożsamienie z jedną orientacją seksualną lub jej "krzewieniem" to oczywista, odwołująca się do homofobii manipulacja.

Niedawno bezpośredniego wpływu "ideologii gender" na seksualność dopatrzył się arcybiskup Michalik, identyfikując ją jako przyczynę … pedofilii (kazanie wygłoszone we Wrocławiu 16.10.2013). Rzecznik episkopatu tłumaczył potem, że nie chodziło o przyczynę tylko o "faktor". Inne "faktory" to rozwody i pornografia. Ciekawe, jaki faktor zadecydował o tym, że Bóg odebrał swoim sługom rozum? Rozum, ale przecież nie wiedzę: nie ma powodu przypuszczać, że członkowie episkopatu nie znają się na pedofili.



Kobiecy komplement

Dla katolika fundamentalisty biologiczne różnice między kobietą a mężczyzną dowodzą, że również o zróżnicowaniu ich ról i pozycji społecznych zadecydował Bóg. Jako wyznawcy esencjalizmu fundamentaliści katoliccy głoszą pogląd, że natura ludzka jest odwieczna i niezmienna, a ponieważ człowiek rodzi się albo kobietą albo mężczyzną, to – jak mówi arcybiskup Jędraszewski - „tożsamość człowieka określana jest już przez same struktury biologiczne”.

Przez długie wieki, przed pojawieniem się w latach sześćdziesiątych pojęcia gender, w taki sposób uzasadniano męską dominację w społeczeństwie i pozycję kobiety: biernej, zależnej od mężczyzny i jemu podległej, zabiegającej o jego ochronę w zamian za macierzyństwo, które jest jej jedynym przeznaczeniem. Nie ma mowy o dominacji, rzecz jasna, lecz o komplementarności płci. Dla porządku społecznego ta komplementarności jest kluczowa, przy czym to kobieta jest dopełnieniem mężczyzny, a nie na odwrót.



Tajne i jawne eksperymenty na dzieciach

Pomysł, by się rolami zamieniać, to oczywiście zboczenie. Nawet na niby, w ramach zabawy, mogłoby to być dozwolone jedynie od lat osiemnastu. Ale nie wcześniej! I dlatego słuszne Stanisław Pięta (a może Pieta? - byłoby nabożniej), poseł konserwatysta-antykomunista z PiS (tak się przedstawia na Twitterze), wystąpił z interpelacją w sprawie programu edukacyjnego "Równościowe przedszkole". Zażądał ujawnienia listy 86 przedszkoli, w których prowadzone są "eksperymenty na dzieciach". Mógłby zajrzeć do internetu, znalazłby informację bez problemu. Ale tak lepiej brzmi: ujawnia się wszak tylko to, co tajne. A wyznawcy "ideologii gender", poza działaniami jawnymi, prowadzą też oczywiście działania tajne wymierzone w naturalny społeczny porządek. Tak jak mędrcy Syjonu albo masoni: ich spiski czujni obrońcy moralności, Boga i naturalnego porządku demaskowali podobnie, jak dziś demaskują "genderyzm".

Obrońcy „normalności” nie mogą dopuścić do dominacji „ideologii gender” w programach nauczania. Tak jak stało się to na Zachodzie, skąd do nas, na Wschód, przychodzą złe wzorce. W Niemczech na przykład władze, opanowane przez „gendertotalitaryzm”, grożą rodzicom więzieniem jeżeli ich dwunastoletnie córeczki okażą się nieposłuszne i odmówią lizania sztucznych członków we wzwodzie, na które nauczycielki/ nauczyciele każą im naciągnąć wielosmakowe prezerwatywy.

Skąd o tym wiadomo? Od księdza Oko, ma się rozumieć. W Polsce na razie prawicowa prasa informuje tylko o próbach zmuszania chłopców do przebierania się za Kopciuszka. Przebieranie chłopa za babę to odzieranie chłopców z godności – alarmuje Nasz Dziennik i Fronda. Chłopcy płaczą – to jednoznaczny dowód odarcia z godności i jednocześnie negowania praw natury, bo przecież wiadomo, że normalnie chłopaki nie płaczą. Prawicowe portale nie odnotowały natomiast czy przebrane za księcia dziewczynki też zostały odarte z godności.

Członkowie episkopatu wielokrotnie potępili złą edukację seksualną i ideologię gender. Każda okazja jest dobra, na przykład święto Bożego Ciała, z którego skorzystał poznański abp Stanisław Gądecki, choć „gender” tego akurat ciała wcale nie jest taki oczywisty. Tylko psychoanalitycy mogą sprawdzić czy właśnie to niedopowiedzenie nie jest przyczyną antygenderowej obsesji Kościoła.

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...