2015-03-24

Radykalna przaśność racjonalnej ignorancji

Opublikowany w Gazecie Wyborczej artykuł Romana Imielskiego pod barokowym tytułem "Andrzej Duda w sprawie wejścia Polski do euro, czyli co "ciemny lud" ma kupić od kandydata na prezydenta" wyczerpująco i przystępnie tłumaczy dlaczego pisowski kandydat kłamie demaskując plan przyjęcia wspólnej waluty w 2016 rzekomo realizowany przez Komorowskiego. Dlatego nie ma sensu tej argumentacji tutaj powtarzać. Ale warto wyrazić Andrzejowi Dudzie wdzięczność, że sięgnął po ważny temat, bo takich w tej kampanii brakuje. Niestety, trzeba go też zganić za to, że ledwie po niego sięgnął, natychmiast go spalił.

Żenujący poziom polityczny i intelektualny kampanii prezydenckiej sprawia, że śledzenie jej przebiegu jest prawdziwą męczarnią. Nie ulega wąpliwości, że przesądzony wynik wyborów pozbawia jej atrakcyjności: to, czy Komorowski wygra w pierwszej czy w drugiej turze nie wygląda na istotny politycznie challange. Ale przez chwilę łudziłem się, że w tej sytuacji partie polityczne, z których wywodzą się kontrkandydaci obecnego prezydenta, zdyskontują nieuchronną porażkę zyskiem w postaci wypromowania swoich programów i nowych twarzy. Jak znalazł przed wyborami do sejmu. I jakże przydatne przed zdeterminowaną biologicznie zmianą pokoleniową w partyjnym kierownictwie PiS, PSL i SLD.

Nowe twarze się pojawiły, ale już po paru zdaniach wypowiedzianych przez Dudę i Jarubasa, i nie wypowiedzianych przez Ogórek (bo milczenie może mieć intelektualną głębię, ale nie musi) okazało się, że nic takiego się nie stanie. Zamiast politycznych programów - pyskówki i podkładanie sobie nogi. Zamiast politycznych idei - przaśność, pieniactwo, infantylizm, ignorancja.

Odnośnie Ukrainy poważnie, z racji pełnionego obecnie urzędu i wynikającej stąd odpowiedzialności, wypowiada się chyba tylko Komorowski. W debacie, w której nawet przy istnieniu różnych punktów widzenia należałoby wymagać od kandydatów na najwyższy w państwie urząd konsensusu w sprawie imponderabiliów i poczucia racji stanu obserwuję kopanie po kostkach i dogryzanie. Leszek Miller, spiritus movens eseldowskiej kandydatki, wygłasza, co gorsza, deklaracje przywodzące na myśl nie tylko moskiewską pożyczkę ale i dwukolorowy krawat Samoobrony, który dziadek polskiej postkomuny nosił przez jakiś czas na grdyce.

Europa jest w tej debacie nieobecna. Bywa przywoływana w kontekście ukraińskim, owszem. Ale w sposób całkowicie instrumentalny. Antyeuropejska retoryka też powraca, zwłaszcza u kandydatów prawicowych. Ale wedle scenariusza opisanego już na tym blogu w cyklu Państwo PiS jest nie z tej Europy. Sama w sobie Europa, integracja europejska nie jest tematem.

A przecież warto byłoby podyskutować o tym, jak kandydaci widzą udział Polski w UE, gdy przestaniemy dostawać unijne fundusze. Jak nasze członkostwo będzie wyglądało po 2020. Jednym z tematów, które zasługują na debatę jest naturalnie przystąpienie Polski do strefy euro. Decyzji w tej sprawie należy spodziewać się za kadencji przyszłego prezydenta. Dlatego to dobrze, że Andrzej Duda temat przypomniał. Nie podzielam poglądów PiS w sprawie euro, ale dyskutować trzeba. Bronisław Komorowski obiecywał wielką narodową debatę na ten temat. I cisza.

Dziś kandydat PiS wymachuje euro tak jak wczoraj wymachiwał zdjęciem Komorowskiego. Kolejny kampanijny gadżet, nie temat. Sposób, w jaki Duda wypowiadał się o euro ukazuje jego skłonność do kłamstwa, albo całkowitą ignorację. Jedno i drugie dyskwalifikuje go jako polityka w ogóle i jako posła do Parlamentu Europejskiego. Cytowany w nagłówku artykuł wyjaśnia dlaczego. Więcej nie trzeba. Replika Komorowskiego, że Duda przyjmuje euro bez problemu, ale przyjęcia euro przez Polskę nie chce to retoryczne hocki-klocki. Nawet zabawne. I co z tego?


Komorowski podzielił kandydatów na tych racjonalnych, jak on, i na radykalnych, jak Duda. Wiele o prezydencie można powiedzieć, ale z finezyjnego stosunku do języka, ani z poprawności językowej, znany nie jest. Wszak wiadomo, że można być racjonalnym radykałem. I radykalnie racjonalnym. Racjonalizm i radykalizm to nie są postawy przeciwstawne. Może chciał powiedzieć, że jest rozsądny a ten drugi radykalny? To już brzmi lepiej. Niestety, rozsądek w polskiej polityce często polega na tym, że drażliwych kwestii się nie porusza. Radykalizm zaś na tym, że porusza się tylko te, i tylko w taki sposób, żeby udała się hucpa. Jednym i drugim brakuje natomiast racji. Racji nie w znaczeniu słuszności, bo to rzecz względna, ale racji w sensie idei. Zamiast nich mamy radykalnie przaśną ignorancję i racjonalizm zagrodowy. Słowa Dudy o przyjmowaniu przez Polskę wspólnej waluty ilustrują obie te postawy.

 

 

2015-03-21

Tuska Unia w wersji mini

Pisząc kilka dni temu o tym jak trudno Donaldowi Tuskowi odnaleźć się w Brukseli ("Ale się władowałem") nie spodziewałem się, że tak szybko były polski premier dostarczy kolejnego potwierdzenia tej diagnozy. Jest gorzej niż myślałem: Tusk nie tylko wciąż nie jest w stanie patrzeć na Unię od wewnątrz, poczuć się częścią jest struktur, on po prostu Unii Europejskiej nie czuje. Nie rozumie, że przestrzeganie zasady równowagi, głównie między małymi i największymi państwami, jest fundamentalne w zarządzaniu Unią.

Ostatni szczyt Rady Europejskiej nie był tak krótki jak poprzednie, którym przewodniczył Tusk. Wszystko wraca do normy, bo nie jesteśmy już na początku kadencji nowej Rady i nowej Komisji: porządek obrad się wydłuża, dyskutowane kwestie wymagają więcej czasu. To zrozumiałe. Nigdy nie uważałem, że krótsze zebrania są dowodem na sprawność prowadzenia obrad, że czym krócej, tym lepiej. Ale tym samym znika główny powód Tuska do dumy: nie będzie coraz krócej.

Tusk wprowadził więc nowe usprawnienie: w ostatni czwartek (19 marca 2015) na posiedzenie w sprawie Grecji zaprosił spośród państw członkowskich jedynie Niemcy i Francję. Na poprzednim posiedzeniu w lutym, grecki premier bardzo wyraźnie usłyszał: pieniądze dla Aten zostaną wypłacone pod warunkiem, że dostaniemy listę reform. Tsipras, który wygrał wybory dlatego, że przekonał greckich wyborców obietnicą nieustępliwości wobec "Brukseli", chciał grać na czasie i na opinii publicznej. Zamierzał doprowadzić do upolitycznienia debaty wprowadzając sytuację w Grecji do porządku obrad szczytu Rady Europejskiej. Ale mu się to nie udało i dobrze, bo dyskusja w gronie dwudziestu ośmiu państw byłaby jedynie teatrem jednego aktora: Tsiprasa. Nie doprowadziłaby do żadnej nowej decyzji. Tsipras, w marcu tak samo jak w lutym, wyjechał z Brukseli z przypomnieniem, że z zobowiązań trzeba się wywiązać.

Nikt nie ma pretensji to Tuska, że nie uległ Tspirasowi. Ale spotkanie powinno się odbyć w formacie Eurogrupy. Poza przedstawicielami kompetentnych w tej sprawie instytucji UE w posiedzeniu powinni wziąć udział przedstawiciele dziewiętnastu państw strefy euro. Zaproszenie tylko dwóch największych, Francji i Niemiec, to dowód politycznej nieodpowiedzialności i niezrozumienia unijnych mechanizmów. Każde potwierdzenie zabójczego dla integracji europejskiej stereotypu o dyrektoriacie rządzącym Unią jest poważnym błędem.

Tuskowi pewnie się wydawało, że skoro nie bardzo jest co negocjować, choć spotkać z Tsiprasem się trzeba, to ograniczenie liczby uczestników będzie usprawnieniem. Niestety: organizacyjny pragmatyzm Tuska jest objawem naiwności i braku obycia na poziomie międzynarodowym. Belgijski premier Charles Michel słusznie otwarcie zaprotestował w imieniu krajów Beneluksu. Sprawa ucichła, bo - niestety - coraz częściej patrzy się na Tuska, jak na ucznia z prowincji, któremu w dobrej stołecznej szkole ciężko, ale może się jeszcze podciągnie. Może faktycznie. Boję się jednak, że Tusk po prostu Unii nie czuje. Pewnych zachowań może się na błędach nauczyć, ale instynkt polityczny wyrobić w sobie trudno. A widocznie w jego najbliższym otoczeniu nie ma nikogo, kto by mu w tym pomógł. Oby tylko jego tendencja do chowania się za Niemcy i Francję, bo tak wygodniej i prościej, nie okazała się stałą strategią sprawowania urzędu.

2015-03-16

Tusk w Brukseli: ale się władowałem!

Bardzo mi się podoba moja funkcja, bo mam poparcie w walce z "pustymi unijnymi procedurami" - mówi Donald Tusk w wywiadzie udzielonymym "Gazecie Wyborczej" i pięciu innym dziennikom europejskim wydającym dodatek europejski ("Le Figaro", "The Guardian", "El Pais", "La Stampy" i "Süddeutsche Zeitung). Dzięki temu poparciu posiedzenia Rady Europejskiej są krótsze. Z wywiadu wynika, że to największe osiągnięcie byłego polskiego premiera odkąd został szefem Rady Europejskiej i jedyne źródło zawodowej satysfakcji.

Donald Tusk w Parlamencie Europejskim 23/01/2015
Niewiedza, albo hipokryzja zapewne kierują tymi krytykami Tuska w Polsce, którzy zarzucają mu, że nie jest królem Europy. Że nie czyni więcej i bardziej zdecydowanie i w bardziej widoczny sposób. Kompetencje szefa Rady Europejskiej są jakie są. Decyduje o tym traktat. Jakie wywalczy sobie miejsce dzieląc się rolą politycznego reprezentanta Unii Europejskiej z przewodniczącym Komisji Junckerem, z wysoką przedstawiciel do spraw polityki zagranicznej (której nazywanie szefową "unijnej dyplomacji" też jest nieuzasadnioną hiperbolą) Mogherini i, w mniejszym stopniu, z przewodniczącym Parlamentu Schulzem, zależy już w większym stopniu od niego samego. Od jego taktyki rozwiązywania konkretnych problemów, od politycznej strategii sprawowania swojego urzędu i od osobowości.

Z osobowością ma problem: w wywiadzie skarży się, że jako premier mógł być ambitniejszy, a teraz podcinają mu skrzydła. Nie pozwalają na realizację ambicji. Jakich dokładnie - nie powiedział. Chodziło raczej o potrzebę mentalną niż plan działania. Na rozgraniczenie taktyki i strategii jest może za wcześnie: jako strateg i jako taktyk Tusk przedstawia się sam jako osoba skrępowana formatem swojej funkcji. Słusznie mówi, że jego rola na codzień polega na poszukiwaniu kompromisu między rządami 28 państw członkowskich. Ale już przyznanie, że jest to dla niego odkryciem, do którego z trudem się przyzwyczaja pokazuje, że Tusk obejmując stanowisko nie do końca rozumiał jak funkcjonuje Unia. To pierwsza fundamentalna różnica, którą dostrzegam między nim a jego poprzednikiem Van Rompuyem oraz byłym i obecnym szefem Komisji: Barroso i Junckerem. Wszyscy oni wiedzą doskonale jak działa złożony, ciężki a jednak niezawodny mechanizm integracji europejskiej. Tusk natomiast nadal zmaga się z paraliżującym go zaskoczeniem.

Więcej nie dam rady

Druga podstawowa różnica, którą ten wywiad nad wyraz jasno ukazuje, dotyczy zdolności odnalezienia się w roli jednej z kluczowych postaci, które ten mechanizm mają obsługować i wprawiać w ruch. Tusk się jeszcze z rolą nie oswoił, jeszcze się otrząsa po kuble zimnej wody. Marudzi, że tu każdy ma inne zdanie. Coś podobnego... I że właściwie, to on tu tylko moderuje. Gdyby oświadczył: ja tu tylko sprzątam, to - w kontekście tego wywiadu - nawet bym się nie zdziwił. Szczerze przyznaje, że bardzo mu na rękę, iż w przypadku Ukrainy to Merkel i Hollande wzięli na siebie ciężar negocjacji z Rosją i Ukrainą, bo w tym układzie, zwanym formatem normandzkim, po stronie unijnej jest tylko dwóch, a nie dwudziestu ośmiu partnerów, i na dodatek moderują się oni wzajemnie. Tusk jest przekonany, że sam by i tak więcej nie osiagnął.

Pewnie by nie osiągnął. Nie uważam, że Mogherini, a tym bardziej Tusk, powinni brać bezpośrednio udział w negocjacjach w Mińsku. Choć bardzo bym chciał, żeby to było możliwe. Traktatowo i politycznie. Ale nie jest. Żeby Unia miała rzeczywiście wspólną dyplomację. I rzeczywiście wspólną, ponadnarodową reprezentację broniącą unijnych wartości i zasad. Ale nie ma. Trudno. W tej sytuacji negocjacje międzynarodowe prowadzą ci, którzy tradycyjnie na polu międzynarodowym pełnią rolę globalnych graczy. Konflikt izraelsko-palestyński, Afryka, państwo islamskie, Syria, Irak, Ukraina - pozycja polityczna, gospodarcza, militarna i historycznie uwarunkowana rola najpotężniejszych (nawet, jeśli ta potęga jest mocno nadwyrężona) sprawiają, że to oni, a nie kto inny siedzi przy stole negocjacji. Albo wysyła armię - w pojedynkę albo budując wokół siebie koalicję, z mandatem ONZ albo bez. Do tego wąskiego grona - czy im się podoba czy nie - należą USA, Francja i Niemcy. Czasem dołącza do niego Wielka Brytania, ale coraz rzadziej. Trudno mieć do Tuska prentensje o to, że w tym gronie nie ma Unii, która w dziedzinie rozwiązywania konfliktów i bezpieczeństwa i tak robi i znaczy o wiele więcej, niż wynikałoby to z traktatów, ale tylko wtedy, gdy jest zgoda wszystkich, albo gdy takiej zgody nie potrzeba.

Unia mnie krępuje

Szkoda jednak, że Tusk, po wielu miesiącach sprawowania mandatu, wciąż zdaje się być zmartwiony tym spóźnionym odkryciem i że traktuje tę sytuację jak dopust boży. Z polskiej perspektywy cały świat widać przez ukraiński pryzmat, ale są inne perspektywy, szersze. Bardziej naturalne dla szefa Rady Europejskiej. Na pytanie, czy mu się praca podoba, odpowiada, że tak. Że mu się podoba. Ale z całego wywiadu powiewa rozczarowaniem i zniechęceniem. Między wierszami słychać tuskowe utyskiwanie: ale się władowałem! Van Rompuy czy Barroso, dzisiaj Juncker, też musieli na co dzień borykać się z tymi samymi ograniczeniami. Ich działania, zarówno te widoczne przed kamerami (wierzchołek wystający ponad chmury) jak i te kuluarowe i gabinetowe były funkcją tych samych traktatowych zapisów. Sytuacja jest dziś bardziej skomplikowana w dziedzinie stosunków zagranicznych. Ale mniej skomplikowana gospodarczo. Wtedy też nie było łatwo. Przestrzeń działania się nie zmieniła. Zmienia się zdolność polityczna i psychiczna człowieka do skutecznego poruszania się w tej przestrzeni.

Zarówno Van Rompuy jak Barroso, mimo różnych politycznych doświadczeń i odmiennych osobowości, mówili w imieniu Unii. Jako część Unii. Nie musieli ukrywać tarć, trudnych negocjacji i bolesnych kompromisów, rozczarowań. Ale kiedy decyzja była podjęta, mówili: my, Unia. My Rada, my Komisja. Podobnie dziś postępuje Juncker. Tusk natomiast ustawia się w pozycji tego, któremu Unia zrobiła krzywdę. Którego zawiodła. Sam ustawia się z tyłu bramki i wygląda na to, że nawet się nie rozgrzewa, bo nie wierzy, że dadzą mu zagrać. Świadomie używam zupełnie nieadekwatnej do sytuacji metafory piłkarsko-boiskowej, bo mam wrażenie, że tak to widzi Tusk. Tymczasem to nie ta gra. Najwyższy czas się przebudzić, Tusku. Dla dobra Unii, oczywiście. Ale i po to, żeby nie potwierdzać coraz silniejszego wrażenia, że nie tylko osobisty staż Tuska w Unii, ale w ogóle europejskie doświadczenie polityków z tak zwanych "nowych krajów", jest zbyt krótkie, zbyt płytkie, by powierzać im tak odpowiedzialne funkcje.



Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...