2015-06-29

Mitologia Grecji nowożytnej

W referendum 5 lipca Grecy mają zdecydować czy chcąc reform. Od 1974 roku we wszystkich wyborach głosują przeciw reformom gospodarki. Trzeba wielkiej naiwności, by wierzyć, że teraz będzie inaczej. Albo silnego przekonania, że w greckich umysłach odrodzi się, choćby na chwilę, intelektualna potęga Antyku, który na wyrost nauczyliśmy się nazywać Grecją. Nic takiego się nie stanie, bo wyczerpani kryzysem Grecy marzą tylko o tym, by ci, którzy znowu ich okłamią, z Janisem Varoufakisem na czele, dokonali cudu przeniesienia ich na powrót do miejsca i epoki, w których wszystko było łatwiejsze. Tak wygląda mitologia nowożytnej Grecji.


Demokratyczne prawo wyboru tej czy innej większości parlamentarnej nie oznacza, że społeczeństwo ma prawo wybrać epokę, w której żyje. Aby przetrwać, zapewniając jednocześnie obywatelom bezpieczeństwo i akceptowalny poziom życia, państwo musi albo nadążać za ewolucją rzeczywistości albo ją wyprzedzać. Warto o tym pamiętać również w Polsce, zwłaszcza przed jesiennymi wyborami. Za głosowaniem na PiS i innych populistów kryje się pragnienie przeniesienia Polski do innej geopolitycznej lokalizacji, której nie ma, do innej epoki, której już nie będzie. Poza współczesną europejską, społeczno-rynkową demokrację. W tył. Pisałem o tym w cyklu "Państwo PiS jest nie z tej Europy". W tym sensie PiS rzeczywiście szykuje nam drugą Grecję. I wszystko jedno jak bardzo uzasadniona jest krytyka obecnych rządów, którym zarzucamy, że jedynie "nadążają" zamiast "wyprzedzać".

Łatwo powiedzieć, że problem demokracji zaczyna się wtedy, gdy ludzie dają się zwieść kłamstwu. Lepiej, żeby się dali zwieść prawdzie? Pewnie lepiej, tylko co z tym zwodzeniem? Pewnie lepiej, ale granicy między prawdą i fałszem nie wyznaczają fakty. Wszak populistyczna demagogia może opierać się na faktach. Granicę między prawdą i fałszem w demokracji zasnuwa mgła skomplikowanego kontekstu. Kłamią ci, co wmawiają ludziom, że kontekstu nie ma, że wszystko jest proste. Wyabstrahowanie problemów ze skomplikowanej rzeczywistości, przekonanie ludzi, że właśnie rozwiązanie tych, a nie innych problemów jest dla nich fundamentalne, i podanie ludziom na tacy szkieletowych, ale dobitnych w swej hasłowości rozwiązań jest najlepszym sposobem by w demokracji ludzie pożądali tego, co jest jej zaprzeczeniem: nawet nie kłamstwa jako takiego, ale frajdy z bycia oszukiwanym. Frajdy, która jest jak uzależnienie od wyniszczającego organizm narkotyku.

To przydarzyło się Grekom po 1974 roku, bo krótki okres demokracji w latach 1950-1967 nie ukształtował w nich demokratycznych instynktów na tyle solidnie, by przetrwały dyktaturę pułkowników. Ta upadła w 1974. W pierwszym, powojennym okresie, akceptowali reformy niezbędne do podźwignięcia kraju tak jak Polacy akceptowali reformy rządu Mazowieckiego, w uniesieniu odrodzenia. Potem, w czasie dyktatury nie pytano ich już, jak ma wyglądać polityczny i demokratyczny ustrój, ale reformy gospodarcze zapewniające wzrost były kontynuowane. Gwarancją stabilizacji był silny gospodarczy protekcjonizm. Upadek systemu walutowego z Bretton Woods i kryzys energetyczny lat siedemdziesiątych położyły kres władzy junty. Teraz, żeby przetrwać, trzeba było wreszcie wyrzeczeń. Żeby wyjść na prostą z walutowego i gospodarczego kryzysu, trzeba było reform. Ale zamiast tego, od przejęcia władzy przez PASOK (socjaliści), postanowiono żyć na kredyt. Przystąpienie do UE odebrało możliwość obrony gospodarki przed konkurencją za pomocą protekcjonizmu. Do euro Grecy przystąpili z przyczyn politycznych, posługując się sfałszowanymi statystykami, w rzeczywistości nie spełniali bowiem warunków członkostwa w Eurolandzie. Wraz z rezygnacją z drachmy skończyło się również majstrowanie kursem walutowym. W zamian, zwiększyła się wiarygodność gospodarcza Grecji, staniały kredyty. Ale zamiast je zainwestować w rozwój, Grecy je przejedli. Skonsumawała je masowa korupcja. I znowu przyszedł kryzys, i znowu nie ma z czego spłacać, tylko sytuacja gospodarki jest jeszcze gorsza niż w 1974. Aż przyszła Syriza.

W lipcu Grecy powiedzą "nie" reformom ze świadomością, że doprowadzi to do wyjścia z unii walutowej. Niby nie chcą, jeśli wierzyć sondażom. Ale też mają nadzieję, że w ostateczności z drachmą zamiast euro będzie im łatwiej, bo sobie drachm wydrukują tyle, ile będzie potrzeba, żeby spłacić długi i żeby jeszcze na wakacje starczyło i na emerytury. Mają nadzieję, że jak będzie trzeba, protekcjonizmem obronią się przed wykupem i zdominowaniem kraju ze śmieciową walutą przez "wielki kapitał". I że mimo to inwestorzy powrócą do pięknej, wiecznej Grecji. Nic z tego. Tak nie będzie. Grecja nie zmieni ani swego geopolitycznego położenia ani epoki. I Polska też nie zmieni.

 

2015-06-25

Grecy idą w zaparte

Szczyt ostatniej szansy, który właśnie trwa, nie miał przynieść ostatecznego rozwiązania greckiego kryzysu zadłużenia, bo na takie nie ma w tej chwili szans. Miał zapewnić Grecji kolejną kroplówkę, do czasu, aż wydarzy się coś, co pozwoli stwierdzić, że pacjent przeszedł ze stanu krytycznego w stan stabilny.

W chwili, kiedy o tym piszę, nic jednak nie zapowiada nawet tak mało ambitnego finału rozmów między unijnymi ministrami finansów, przedstawicielami Grecji i wierzycielami.

Wczoraj rozmowy skończyły się niczym i to w rekordowo krótkim czasie (mówiono o najkrótszym w historii szczycie strefy euro). Noc i pół dnia nie przyniosły jednak rozwiązania i dziś o 13.00 Eurogrupa miała znów na stole dwa rozbieżne stanowiska: Greków i ich wierzycieli.


Sytuacja jest patowa, bo Grecy oczekują prezentu i nie pozostawiają nawet cienia nadziei, że będzie to ostatnie kieszonkowe. Nie będzie. Unia ma odłożone pieniądze dla Greków, ale ministrowie finansów potrzebują pretekstu, by politycznie uzasadnić utopienie w Grecji kolejnych miliardów euro, a Grecy im tego pretekstu dać nie chcą. Niektórzy, jak Francuzi, są bardziej szczodrzy (rozrzutni?). Inni, jak Hiszpanie czy Portugalczycy, którzy na warunki kredytowe się zgodzili i dziś wychodzą z kryzysu, są bardziej nieustępliwi, bo trudniej im przyjdzie uzasadnienie po powrocie do kraju spolegliwości wobec Greków, skoro sami zaakceptowali trudniejsze warunki. Wierzyciele (banki, MFW, ale i ministrowie) chcą gwarancji, że Grecja będzie w stanie spłacać pożyczki, i to nie tylko nowymi pożyczkami.

Jednocześnie, nawet jeśli dojdzie dziś do jakiegoś porozumienia, to grecki parlament będzie je jeszcze musiał ratyfikować. Tam zaś większość stanowi koalicja, która wygrała wybory obiecując ludziom koniec wyrzeczeń i nieustępliwość wobec "Brukseli". Na nowe wyrzeczenia, zwłaszcza w dziedzinie rent i emerytur, się nie zgodzi, a wtedy wynik wielodniowych negocjacji okaże się nic nie wart.





Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...