2015-09-21

Unia Europejska to Europa

Integracja europejska to wybór cywilizacyjny. Ktoś może uznać, że mówić "Europa" na Unię Europejską jest językowym nadużyciem. Pewnie jest: w takim samym sensie, w jakim nadużyciem jest każda metonimia.

Ta retoryczna figura ma jednak swoje logiczne, polityczne i światopoglądowe uzasadnienie: integracja europejska jest unikalna jako proces, idea i forma organizacji. To jedyny we współczesnej myśli politycznej tak nowatorski, spójny, całościowy, regulujący relacje między przeszłością i przyszłością, między społeczeństwami i między państwami projekt. Tylko integracja europejska jednoczy różne nurty ideologiczne projektu paneuropejskiego. Nie ma i nigdy nie było funkcjonalnego i realizowanego w praktyce przez miliony Europejczyków europejskiego projektu opartego na wspólnocie interesów i odnoszącego się do wspólnego dziedzictwa. Ani struktury instytucjonalnej tworzącej ramy i szkielet takiego projektu.

Europa to wybór cywilizacyjny

Integracja europejska to wybór cywilizacyjny, bo cywilizacja to nie tylko korzenie, nie tylko przynależność do kręgu kulturowego materializowa poprzez sztukę, architekturę, rzemiosło. To przede wszystkim wybór kierunku, którym chce się wspólnie z innymi podążać: nie można mówić o cywilizacji z pominięciem przyszłości. To również wartościowanie i wybór historycznych odniesień: selekcja tych elementów wspólnego dziedzictwa, na których chce się budować wspólną przyszłość.

Ta pozytywna sekcja nie oznacza przemilczania przeszłości. Przeciwnie, wymaga uczciwego zachowania w pamięci tych doświadczeń, których w budowie przyszłości należy się wyzbyć. Dlatego religijne wojny, krucjaty, palenie czarownic, kolonializm, imperializm, nacjonalizm, autorytarne rządy, faszyzm i komunizm mają swoje miejsce w europejskiej pamięci zbiorowej. Bynajmniej nie jako usprawiedliwienie ich obecnych przejawów, ale jako ostrzeżenie. Europejczycy po drugiej wojnie światowej dokonali wyboru: wartości, które były podstawą tamtych złych postaw odrzucamy.

Nie widzę nic złego w nazywaniu antyeuropejską postawę tych, którzy tej europejskiej drodze są przeciwni, bo we wspólną, europejską przyszłość nie wierzą a zakonserwowanie struktur i mechanizmów państwa narodowego uważają za najwłaściwszy i jedyny wyobrażalny sposób trwania w globalnej rzeczywistości. Gdyby nie terminologiczna wieloznaczność, można by mówić o sporze między konserwatyzmem i postępem, nacjonalizmem i europeizmem. Podział na euroentuzjastów i eurosceptyków, eufemistycznie skupiający się na stanie psychiki, a nie na politycznym wyborze, infantylizuje toczący się spór. 

Europa to klucz do teraźniejszości

Cywilizacja to również otwartość, gotowość do przyjęcia cudzych doświadczeń, ale też przedstawicieli innych kultur i cywilizacji. Bo bez tej gotowości nie ma rozwoju. Wszystkie cywilizacje upadały, gdy zamknęły się w sobie, bo traciły wówczas zdolność rozwoju.

Integracja europejska to kwestia wspólnego wyboru wartości i wola podprządkowania im wspólnego działania. Ale uwaga: cywilizacja to także wola przetrwania: dlatego narzuca na nas obowiązek takiej realizacji wspólnych wartości w praktyce, która nie podminuje fundamentów wspólnoty, nie sparaliżuje jej funkcji życiowych.

Wierność wartościom i wola przetrwania: świadomość ciągłego napięcia między tymi dwiema zasadami jest niezbędna do oceny rzeczywistości i stawienia jej czoła. Jest moralnym i intelektualnym warunkiem gotowości do debaty o imigrantach i uchodźcach, o postulatach sprawiedliwości społecznej formułowanych przez Podemos i Syrizę, o znaczeniu i granicach suwerenności politycznej, o sposobie uczestnictwa w globalnym układzie sił, interesów i odpowiedzialności, o sposobach obrony praw i zabezpieczenia interesów konsumentów, pracowników i pracodawców, o znaczeniu i zakresie emancypacji. Jest niezbędna do określenia optymalnej równowagi między wolnością i równością.

Nie popełniamy błędu, gdy tak pojętą ponadnarodową wspólnotę państw i społeczeństw, będącą materialną realizacją europejskiej integracji, nazywamy Europą. Nie popełniamy błędu, składamy deklarację. Jako świadomi uczestnicy procesu cywilizacyjnego, mówiąc o Unii Europejskiej "Europa" mówimy jakiej drogi chcemy dla Europy, jak rozumiemy i kształtujemy jej teraźniejszość, jak widzimy przyszłość.

Różne Europy

Europa to również geografia. To prawda, że nie wszystkie państwa geograficznie europejskie są członkami Unii Europejskiej. Kontynent, który można wskazać palcem na globusie to nie Unia Europejska, ale Europa. Jest mniejszy niż inne kontynenty, choć przez wieki był centralnym punktem naszych map.

Dla mieszkańca europejskiego państwa, czującego się Europejczykiem (bez względu na to jak swoją europejskość definiuje), którego kraj nie należy do Unii, słuchanie o Europie utożsamianej z UE, o "przyjmowaniu do Europy" może być irytujące. Znamy to uczucie z czasów, gdy o członkostwo dopiero się ubiegaliśmy. Dziś sami często o UE mówimy Europa, czasem tylko z polityczną intencją, zwykle po prostu dlatego, że tak jest krócej. Ale i w tym geopolitycznym wymiarze Unia Europejska jako Europa ma sens: polityka tak zwanego "rozszerzania" Unii, jeden z fundamentalnych mechanizmów integracji, powinna być analizowana przez pryzmat granic wpływu, ekspansji standardów i wartości, czy wreszcie cywilizacyjnej aspiracji.

Europa to również to, co było. To księga pamięci zmarłych Europejczyków, którzy w dobry lub zły sposób przyczynili się do tego kim jesteśmy. I ich dobrych i złych dokonań. To stare zdjęcia, na których widać jak ubierali się ludzie, jak mieszkali i jak się przemieszczali, jak wyglądały ulice. To obrazy i książkowe ilustracje, na których widać jak kiedyś było. To zapisy dawnych wystąpień, oświadczeń i debat. To często obrazy bitew i okopów upstrzonych chorągwiami zwalczających się przez wieki dynastii, rodów, państw i narodów, powstań i klasowych zrywów.  Do tej Europy zastanej i minionej - pomnika lub muzealnego eksponatu - też można się odwoływać. Jest nie mało takich, dla których Europa to w pierwszej kolejności to wszystko co było.

Czasem ta nieistniejąca już czasoprzestrzeń staje się dla nich jedynym punktem odniesienia. Tak bardzo obco czują się w teraźniejszości, że czasoprzestrzeń, która przeminęła, biorą za teraźniejszość. Grzęzną w anachronizmie, mylonym z konserwatyzmem, i starają się go wszystkim narzucić. Stają się strażnikami przeszłości trzymanej w formolu. Zamykają ją w wielkich słojach, strzegą, wożą ze sobą po wiecach i przedwyborczych spędach.

Ciekawe, że to nie ich przeszłość - nie mogli przecież być świadkami historycznych bitew i intryg, momentów chwały i klęski sprzed dzięsiątków lat, czasem sprzed wieków. Nie odwołują się do własnego doświadczenia, ale do zmitologizowanego, wyidealizowanego, ale też spłaszczonego, odwirowanego z dwuznaczności wyobrażenia przeszłości. I na tej podstawie uzurpują sobie prawo do jedynej słusznej interetacji historii. Negują wszystko co nowe. Gotowi są powtórzyć wszystkie niegdysiejsze błędy zarzucając innym nieznajomość historii lub brak dla niej szacunku. W swych ocenach nieustannie przywołują argument: "zawsze tak było". Gdy mówią o teraźniejszości, powtarzają: "Orbán ma rację".

Dla kogoś, kto za prawdziwą Europę uważa tylko tę, która była kiedyś - zdezintegrowaną, wstrząsaną terytorialnymi wojnami i krwawymi rewolucjami, w ktorej władza opierała się na przemocy, Unia Europejska jako współczesna forma Europy jest uzurpacją. Bo coś, czego wcześniej nie było, nie może być. Należy to więc zatrzymać, ograniczyć, najlepiej zniszczyć.

Europa jako miejsce na mapie i terytorium, Europa jako narodowa przeszłość i pamięć, Europa jako przyszłość i wspólny projekt - nikt tej wojny na słowa nie wygra. Ważne tylko, by używać ich świadomie i świadomie dokonać wyboru.

2015-09-15

Niemieccy migranci a polskie autostrady, czyli o powinności i solidarności

To interesujące, jak wielu Polaków uważa, że europejska solidarność wymaga finansowania przez UE polskich autostrad i basenów, ale nie wymaga przyjmowania przybywających do UE migrantów. Żeby zjawisko to zrozumieć, trzeba się odwołać do sposobu rozumienia w Polsce dwóch koncepcji: powinności i solidarności.

Finansowanie z unijnego budżetu wydatków na infrastrukturę, która czyni życie Polaków wygodniejszym i tworzy miejsca pracy, to unijna powinność. Wygodniejsze i dostatniejsze życie to polska aspiracja, którą Unia ma spełnić. Tak przede wszystkim rozumiemy sens i cel integracji europejskiej i tak rozumianą - i docenianą - Unię Polacy popierają w sondażach. Na tej podstawie formułowany jest dyskusyjny wniosek, że Polacy są bardzo proeuropejscy. Jakby to na tym polegała europejskość.

Unijna solidarność

Unijny współudział w realizacji tych aspiracji wynika z zasad integracji europejskiej (solidarność na rzecz wyrównywania poziomów życia), unijnych mechanizmów (polityka spójności) i, oczywiście, z zasobów finansowych unijnego budżetu. Wiadomo, że gdy o finanse chodzi, jesteśmy w pierwszym rzędzie beneficjentami niemieckiej szczodrości, bo to najbogatszy kraj UE. Ale też dlatego, że to kraj geograficznie najbliższy, oczywisty kierunek polskich migracji - nie w obronie życia, nie za chlebem nawet, ale w celu podniesienia poziomu życia. Podnosząc poziom życia w Polsce Niemcy stosują więc logikę rozwiązywania problemu u źródeł, postulat nieustannie pojawiający się dziś w argumentacji tych, którzy w Polsce są przeciwni przyjmowaniu migrantów.

Jednak gdy mówimy o płynących do Polski funduszach, nie mówimy, że są niemieckie, tylko unijne. Dlatego doceniamy solidarność UE, ale rozumianą nie jako element kanonu wartości, tylko jako "mechanizm" (tak się zresztą czasem mówi: "mechanizm solidarności"). Co do Niemców, ich kontrybucję do unijnego budżetu traktujemy jako powinność: bogatszego wobec biedniejszego, ale też historycznie winnego wobec pokrzywdzonego.

Niemieccy imigranci

Inaczej z migrantami: o nich nie mówimy, że są unijni, tylko niemieccy. Ten zabieg retoryczny, wymyślony przez Viktora Orbána, padł w Polsce na podatny grunt: skoro problem jest niemiecki, a nie unijny, nie europejski, to nie ma mowy o europejskiej solidarności. Kamień spada z serca. Solidarność odzyskuje swój moralny wymiar, ale nie na poziomie europejskiej kultury politycznej i obywatelskiej, tylko w swym religijnym wcieleniu: episkopat wykazał się chrześcijańską miłością bliźniego. Jej realizację zrzucił na często niechętnie nastawionych do pomysłu proboszczów: parafie przyjmą migrantów. Ale których? Ilu? Kiedy? Jak ich przewieźć? Zarejestrować? Za jakie pieniądze? To sprawy ziemskie, którymi zajmować się nie musimy. Tu Bruksela kwot nie narzuci. Kamień spada z sera po raz drugi.

Skoro problem nie jest europejski, tylko niemiecki, to tematem chwili nie jest żadna solidarność (bo solidarni to oni mają być z nami), tylko powinność, a ta - z zasady - jest niemiecka. Nie ma powodu byśmy jako Polacy przyjmowali na siebie niemieckie powinności. Polska koncepcja powinności jest nierozerwalnie związana z winą. A to nie my jesteśmy winni.

Polska przyzwoitość

Czy jest też związana z przyzwoitością? Tak, ale z jej specyficzną odmianą. Zdefiniowała ją jasno Halina Bortnowska w audycji Stefana Bratkowskiego "Z Boku", nazywając ją przyzwoitością obłudy, przyzwoitością Dulskiej i Tartuffe'a, w odróżnieniu od przyzwoitości jako wierności samemu sobie, opisywanej przez Josepha Conrada. Ilustracją przyzwoitości obłudy jest niedawny sondaż, w którym 53 % Polaków uznało, że powinniśmy przyjmowć uchodźców, ale większość spośród nich gotowa jest przyjąć liczbę jak najmniejszą, symboliczną, kilkaset osób. Kilkaset osób przyjmiemy. Żeby już nie gadali.



2015-09-14

Polityka u podstaw

"Nikt nam nie będzie narzucał przyjmowania imigrantów, bo to nie jest żadne rozwiązanie. Problem trzeba rozwiązać u źródła" - powiadają niektórzy politycy, na przykład prezydent RP. Zawsze ceniłem pozytywistyczny postulat pracy u podstaw. Ale wypowiadanie takich mądrości w sytuacji, gdy każdego dnia do granic UE docierają dziesiątki tysięcy uchodźców należałoby uznać za kolejną ilustrację narodowego porzekadła: "mądry Polak po szkodzie". Należałoby, gdyby przyjąć, że sprawa w ogóle nas dotyczy. A zdaje się, że mędrcy, którzy taką pseudopozytywistyczną retoryką się posługują, do odpowiedzialności za szkodę się nie poczuwają.

Precz z kolonializmem


Polacy w Iraku. Działanie u źródła? by MON /Wikimedia Commons 
Skoro nie my naszkodziliśmy, nie nam ponosić konsekwencje - to myśl przewodnia polskiej argumentacji przeciw przyjmowaniu migrantów. Na czym polega szkoda, której winni są inni? W wielu występuje ona odsłonach. Po pierwsze, kolonializm. Polska nie miała kolonii, Polacy się na nich nie wzbogacili, nie muszą więc przyjmować migrantów z poczucia winy. Argument w swym anachronizmie dość idiotyczny: ci ludzie nie uciekają do Europy przed kolonializmem. Ani w wyniku wojen kolonialnych. To nie są lata pięćdziesiąte ani sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Z litości pominę wątek żalu, jaki odczuwają piewcy kolonialnej argumentacji, że Polska nigdy kolonii nie miała (choć chciała, ale jej nie dali!). Chyba, żeby - nie bez racji - uznać za politykę kolonialną działalność Rzeczpospolitej na kresach wschodnich. Co ciekawe, Polska gotowość (deklarowana przynajmniej) do przyjmowania Ukraińców nie bierze się z kolonialnego poczucia winny, tylko ze słowiańsko-chrześcijańskiej solidarności. Bez sensu jest też odwoływanie się do wojen krzyżowych. Chyba, że za taką uznać inwazję Stanów Zjednoczonych na Irak. Tylko, że Polska była częścią zmontowanej wtedy antyirackiej koalicji.

Polacy-katolicy

Po drugie, "multi-kulti". Bo to ponoć wyśmiewana przez nacjonalistyczną prawicę moda na wieloetniczność i wielokulturowość sprawia, że tacy Niemcy czy Francuzi (ale przede wszystkim Niemcy) czują się w obowiązku przyjmowania migrantów. Taki hipstersko-hipisowski kaprys, nic więcej. Bo sobie wbili do łbów, że chcą mieć na ulicach kolorowo. Ich wybór, ale nam niech tej mody nie narzucają, bo ona polska nie jest. Polak lubi jak jest biało, czysto etnicznie, jednonarodowo czyli polsko, i chrześcijańsko. Tak się przyzwyczaił, taka jałtańska spuścizna. Kiedyś naszą tradycję wyrażała Wanda, co nie chciała Niemca, potem polski szlachcic, co bił bisurmanina. Z powodu Unii Europejskiej i pobieranych stamtąd funduszy musieliśmy się czasowo zgodzić na Niemca, ale niech nam Niemiec nie każe wpuszczać jakichś tuchajbejów. Logika zgodna oczywiście ze światopoglądem różnych Semków czy innych Terlikowskich, ale nie z rzeczywistością: Niemcy nie wpuszczają migrantów z powodów estetycznych tylko etycznych, nie z uległości modzie tylko z moralności. Wpuszczają ich, bo tam, skąd migranci przybywają, jest terror, wojna i głód.

My, solidarni

Po trzecie, solidarność. My, Polacy, nikomu nie musimy udowadniać solidarności. Nikt nam naszej solidarności ewaluować nie będzie, bo my jesteśmy solidarności depozytariuszami. Jak Etiopczycy arki Przymierza. Co więcej, jest ona duchowa. Jako kraj na dorobku, biedny, w ruinie - nie możemy jej wyrażać materialnie. Prawdopodobnie nigdy w przewidywalnej perspektywie nie będziemy mogli, bo zawsze będziemy biedniejsi niż Niemcy. Niemcy, jako bogacze, muszą się opodatkować (przede wszystkim na naszą rzecz), my nie musimy. Oburzenie wywołały słowa Junckera, który wypominając Polakom (nie tylko Polakom) brak solidarności, przypomniał solidarność, której sami doznali: 20 milionów liczy Polska emigracja, mówił. Oczom i uszom nie wierzyłem, gdy docierał do mnie bezmózgowiem naznaczony argument, że ci emigranci to krzywda nam wyrządzona przez innych, a tym samym przez innych częściowo choćby wynagrodzona, z czego naturalnie żadne dla nas obowiązki wynikać nie mogą.

Zwalczanie problemu u źródeł

Ale wróćmy do pracy u podstaw. Zweryfikujmy tę ambicję konstruktywnego sprzeciwu. Czekam na moment, w którym spragniony międzynarodowej aktywności prezydent Andrzej Duda przedstawi swą strategię walki z przyczynami kryzysu migracyjnego. Wraz z nowym rządem, bo obecnego najwyraźniej nie uznaje. Działanie u źródła problemu ma sprawić, że ludzie będą woleli w soich krajach zostać, niż z nich wyjeżdżać i że organizowanie migracji nie będzie lukratywnym źródłem dochodu dla przestępców. Jestem przekonany, że taka strategia będzie zawierała przynajmniej następujące zobowiązania:


  1. Polska stanie się orędownikiem zwiększenia wydatków z unijnego budżetu na pomoc dla krajów rozwijających się, również kosztem wydatków na unijną politykę spójności, której jest głównym beneficjentem;
  2. będzie logistycznie i finansowo wspierać kraje rozwijające się z własnego budżetu, w oparciu o umowy dwustronne, tak jak czyni to wiele państw członkowskich UE;
  3. stanie się orędownikiem dalekowzrocznej polityki klimatycznej, bo zmiany klimatu są w dużej mierze odpowiedzialne za brak dostępu do wody pitnej i za susze niszczące uprawy - główne przyczyny większości konfliktów zbrojnych w Afryce;
  4. będzie walczyć z protekcjonizmem Unii Europejskiej w dziedzinie rolnictwa, który czyni rolnictwo krajów rozwiajających się nieopłacalnym, również za cenę ograniczenia unijnych dopłat do polskiego rolnictwa;
  5. będzie wspierać inicjatywy międzynarodowe, które skłonią Stany Zjednoczone do rezygnacji z protekcjonistycznej polityki w sektorze rolnym;
  6. zaangażuje się w wojnę w Syrii i szerzej, w działania przeciw tzw. "państwu islamskiemu" - na polu militarnym i dyplomatycznym, również wykorzystując nasze wyjątkowe relacje z Waszyngtonem (w końcu to amerykańskie działania przeciw państwu islamskiemu, a wcześniej inwazja na Irak z naszym udziałem, są w dużej mierze odpowiedzialne za exodus uchodźców);
  7. stworzy strategię angażowania się zbrojnie, finansowo, logistycznie i politycznie w konflikty międzynarodowe, bo sytuacja w Syrii to nie jedyna przyczyna fali uchodźców, uchodźcy pochodzą też na przykład z Erytrei);
  8. aktywnie włączy się w walkę z zorganizowanymi, przestępczymi siatkami passerów zarabiających fortuny na nielegalnym przerzucie migrantów do Europy;
  9. będzie aktywnie działać w ramach UE na rzecz nowelizacji konwencji dublińskiej i reformy systemu Schengen.
Zamiast 10. punktu, kilka uwag na temat Ukrainy. Rozwiązywanie problemów u źródeł wymaga też bliższej geograficznie perspektywy, tym bardziej, że naszą niechęć do przyjmowania przybywających dziś do UE uchodźców tłumaczymy koniecznością przygotowania się na - nieuchronną ponoć -masową migrację z Ukrainy. Skoro tak, to czy rozpoczęto już budowę infrastruktury niezbędnej do ich przyjęcia? Opracowano plan zatrudnienia poszukujących pracy, edukacji dla dzieci niemówiących po polsku? Za czyje pieniądze będziemy przyjmować "naszych", prawosławnych i unickich migrantów, których wolimy od muzułmańskich: za swoje czy też wystąpimy o pomoc unijną? I wreszcie: co z tymi potencjalnymi Ukraińcami, którzy - choć tak podobno pożądani - zamiast  pozostać w Polsce będą chcieli wyjechać do wyżej rozwiniętych i bogatszych krajów, tak jak wszyscy inni migranci, bez względu na przyczynę migracji?




2015-09-07

Polski front republikański

To, co robi PO na swoich listach, przypomina w zamyśle francuski "front republikański": obrońcy republiki (czytaj: demokracji) z różnych politycznych nurtów, od lewa do prawa, jednoczą się przeciw tym, którzy demokracji zagrażają. Zgoda co do tego, co i kto jest zagrożeniem  jest głównym, zwykle jedynym, ale solidnym fundamentem porozumienia.

Zwykle front republikański ma stanowić zaporę przed wygraną wyborczą skrajnie prawicowego Frontu Narodowego. A gdy Front Narodowy jednak sukces wyborczy odnosi, to skazuje się go na ostracyzm: o współpracy parlamentarnej w Zgromadzeniu Narodowym nie ma mowy, to oczywiste, na poziomie samorządów nie wchodzi się z nimi w koalicje. Front republikański bywa więc pasem bezpieczeństwa zabezpieczającym demokrację przed zderzeniem z samą sobą: w końcu wrogów demokracji do władzy dopuszczają wyborcy. 

Francuskie inspiracje?

Odkąd w latach osiemdziesiątych François Mitterrand poszczuł Frontem Narodowym (wówczas partyjką dość niszową) prawicę konwencjonalną (wtedy byli to neogaulliści Chiraca i centryści Giscarda d'Estaing), zabawa ekstremą przestała być we Francji czymś niezwykłym. 

Zgromadzenie republikańskie w Paryżu, po zamachu na Charlie Hebdo.
By Remi Jouan/Wikimedia Commons 
Pozostawała jednak narzędziem socjalistów służącym do trzymania w szachu prawicy, która aż do Sarozy'ego bardzo nerwowo reagowała na wszelkie oskarżenia o skłonność do współpracy z Frontem Narodowym albo o konkurowanie z nim w umizgiwaniu się do nierepublikańskiej (bo podzielającej opinie Le Pena) części elektoratu. Za Sarkozy'ego się to zmieniło, bezpieczniki puściły.  Sarkozy był gotów do poszczucia Frontem Narodowym, tym razem, socjalistów. Dla zdobycia wyborców - do konkurowania z FN ideami i praktycznymi rozwiązaniami wcześniej kojarzonymi tylko ze skrajną prawicą. W międzyczasie Front Narodowy umocnił jeszcze bardziej pozycję na scenie politycznej Francji. W dużej mierze dzięki igraszkom socjalistycznego i neogaullistowskiego establishmentu: karmienie potwora wzmacnia potwora. Ale też dzięki złagodzeniu swojego wizerunku pod nowym kierownictwem (córka zastąpiła ojca).

Dziś PO wpuściła na swoje listy wyborcze lub udzieliła poparcia ludziom, ktorych nie łączy nic, a wszystko - wydawałoby się  - dzieli. Niespójność programowa i ideowa tego przedsięwzięcia nie ma większego znaczenia, bo chodzi o zbudowanie wspólnego frontu przeciw zagrażającemu demokracji PiS-owi. PO wysyła sygnał do wszystkich, którzy od lat udają sie na wybory by zagrodzić PiS-owi powrót do władzy: pod naszymi skrzydłami dla was wszystkich, z lewa i z prawa, znajdzie się miejsce. Na tym polega republikańskii front konstruowany przez Ewę  Kopacz. Można nawet doszukać się analogii między wykorzystaniem przez francuskich socjalistów Frontu Narodowego do osłabienia partii neogaullistowskiej a poparciem przez PO dla Romana Giertycha, niegdyś postaci Młodzieży Wszechpolskiej i Ligii Polskich Rodzin. 

Front republikański, a wartości?

Jest jednak parę różnic między polskim i francuskim frontem republikańskim. Odniesienie do Republiki niesie ze sobą więcej treści dla Francuzów niż odniesienie do demokracji dla Polaków. I to zarówno w zakresie wartości (cnoty obywatelskie mają we Francji bardziej konkretny wymiar) jak i z powodów historycznych. Tam "republika" przywodzi na myśl rewolucyjne jeszcze przeciwieństwo monarchii, walkę o sprawiedliwość, równość i wolność. Koncepcja frontu republikańskiego wywodzi się z koalicji partii centrolewicowych w 1956 skierowanej przeciw populiście Poujadowi. Z czym historycznie kojarzy się antypisowski front Ewy Kopacz Polakom? Obawiam się, że  z niczym. Z czym się kojarzy Republika? Może z Rzecząpospolitą: chłopsko-sarmacką i sienkiewiczowską.  Albo z amerykańskimi Republikanami.


Francuski front republikański tworzą republikańskie ugrupowania polityczne, które nie wyrzekają się swych programów  światopoglądu, miejsca na scenie politycznej. We froncie Platformy chodzi nie o ugrupowania, ale o jednostki. Czy rezygnują one ze swych przekonań i światopoglądu - nie wiem. W przypadku Giertycha w to nie uwierzę. Ale też nie ma to większego znaczenia, bo jednostki te jednoczy jednostkowy, osobisty konflikt z Prezesem Kaczyńskim a nie różnica światopoglądowa. W przypadku Napieralskiego - człowieka z jakiejś tam lewicy, sprawa wygląda na pozór tylko inaczej niż w przypadku Kamińskiego, Tomaszewskiego czy Giertycha, wyrzutków prawicy. Napieralski, wyrzutek lewicy, stracił oparciu w swoim politycznym środowisko i tak trafił w ręce Platformy. Mechanizm jest wiec ten sam. 


Kolejna różnica: we Francji front republikański budują partie władzy przeciw ekstremie (prawicowej wyłącznie - która na razie partią władzy jeszcze się nie stała). W Polsce zarówno partia, która front republikański buduje jak i partia, przeciw której on powstaje są partiami władzy. Co więcej, partia władzy stanowiąca zagrożenie dla modelu zachodnio-europejskiej, liberalnej demokracji nie stanowi na polskiej scenie politycznej żadnego ekstremum choć idee ma ekstremalne. Jest ekstremalna tylko z punktu widzenia obrońców tego modelu, przeciw któremu występuje.  

Nie moze być jednak ekstremum skoro jest jednym z głównych nurtów polskiej polityki z trzydziestoprocentowym poparciem elektoratu. Jej poglądy i propozycje byłyby  uznane  za działania ekstremalne i nieeuropejskie w Belgii, Francji, w Niemczech, ale na Węgrzech by nie zdziwiły, tak jak nie dziwią w Polsce.  Bo u nas poglądy ekstremalne rozproszone są o wszystkich partiach, różnica jest jedynie statycztyczna. Czyni to transfery z jednej partii do drugiej, z jednej listy wyborczej na inną łatwiejszymi. Transfery te maja niemal wyłącznie charakter personalny, rzadko stoi za nimi różnica programu. Byle wygrać, potem sie zobaczy. 

I wreszcie, co najważniejsze,  front republikański we Francji nie mógłby istnieć bez odwołania do wartości uznanych powszechnie za republikańskie, do zasad demokracji i nowoczesnego państwa prawa, do wartości czysto ludzkich, do praw obywatelskich. Dlatego również manifestacje solidarności i protestu po ataku na redakcję  Charlie Hebdo w styczniu 2015 roku tez odbywały się we Francji pod nazwa "zgromadzenia republikańskie", bo ich celem była obrona zagrożonych wartości Republiki. Do udziału w zgromadzeniach nie dopuszczono jednak działaczy Frontu Narodowego.

Republika nie może być gładka i letnia

I co z tego, że w niektórych ustach te odwołania do wartości brzmią niewiarygodnie, fałszywie? Nie to jest najważniejsze. Chodzi o poziom dyskursu politycznego. Również o pewną wzniosłość. W Polsce wzniosłość i pozbawione kompleksów odwołanie do wartości słychać głównie po stronie wrogów zachodniej demokracji: nacjonalistów, suwerenistów, inetrgrystów religijnych, ksenofobów. Po drugiej stronie to wyjątek, lista polityków jest krótka: Henryk Wujec, Józef Pinior, wśród żyjących może jeszcze parę osób. Bo dominuje wymóg gładkiego, letniego pragmatyzmu. I przekonanie, że ludzi interesuje to, co do kupienia.

Można się wyzłośliwiać i nazywać przedwyborczą Platformę Frontem Jedności Narodu lub Porozumieniem Centrum. Tylko po co? Nie będzie nam dane przetestować rożnych opcji, pozostaje mieć nadzieję, że ta metoda powstrzymania PiS zadziała. Ale niestety, znów za cenę odnowienia polskiej sceny politycznej, na lewicy i na prawicy i w centrum. Za cenę pozostania w klinczu między niechcianą, ale konieczną PO i antydemokratycznym, antyrozwojowym PiS. Za cenę ugrzęźnięcia, po raz kolejny, bardziej w logice taktycznej rozgrywki niż strategicznego i opartego na wartościach  wyboru modelu republiki, naszej Rzeczpospolitej. 

2015-09-03

Państwo PiS jest nie z tej Europy (8) Cała wstecz, cała w bok: damy radę!

Przeczytaj i zgadnij o kim mowa. Bądź gotów, bo jutro to oni będą gospodarzami twojego domu. 


Dialog, konsensus i negocjacja postrzegane jako objawy słabości w polityce, podział łupów jako główny mechanizm powyborczego przejmowania władzy  w państwie; przeciwnicy polityczni - tylko wewnątrz własnej partii, poza partią - to wrogowie do unicestwienia; służba partyjna zamiast cywilnej w administracji rządowej.

Państwo rozumiane jako przestrzeń władzy, terytorium do podboju i przejęcia na własność; władza jako prawo do wywłaszczenia  i upokorzenia pokonanego wroga. 

Moralność Kalego we wszystkich wymiarach życia publicznego.

Centralizacja i nacjonalizacje, protekcjonizm; poświęcenie rozwoju gospodarczego na rzecz wyborczego koniunkturalizmu.

Sprawiedliwość społeczna - jak każda inna, rozumiana jako obowiązek wyznaczenia i ukarania winnego; prawo talionu - podpowiadane przez instynkt rozumienie wymiaru sprawiedliwości.

Referendalno-sondażowy populizm jako ersatz demokracji legitymizującej rządy autorytarne; budowa wspólnoty nacjonalistycznej zamiast obywatelskiej, opartej na wiktymizacji oraz desygnowaniu wrogów wewnętrznych i zewnętrznych; nieustanne dzielenie ludzi na naszych i na wrogów.

Muzealnictwo i zinstrumentalizowany historycyzm jako wiodący motyw myślenia o przyszłości; zawłaszczenie symboliki przeszłości postrzeganej jako legitymacja upoważniająca do zdobycia i sprawowania władzy; programowe i ostentacyjne wstecznictwo, niesłusznie uważane przez niektórych za formę myśli konserwatywnej.

Ograniczenie wolności obywatelskich; katolicki szariat lepszy od każdego systemu wartości opartego na prawach indywidualnych; przekonanie, że jednostka poza kuratelą państwa, Kościoła lub rodziny jest i zagrożona i źródłem zagrożenia; do szkoły lepiej ją wysłać później, na emeryturę - wcześniej.

Instynktowna niechęć do mniejszości, kult większości i dominacji; solidarność ze słabszymi i potrzebującymi bardziej demonstrowana niż odczuwana, podporządkowana kryterium bliskości etnicznej i religijnej.

Rozdwojenie tożsamości objawiające się, z jednej strony, samodestrukcyjnym kompleksem słabszego, hamującym zdolność rozwoju i wzmacniającym instynkt przetrwania, a z drugiej strony poczuciem moralnej wyższości rozbudzającej u ofiary oczekiwanie zadośćuczynienia.

W polityce zagranicznej pieniackie pozerstwo zamiast dyplomacji; kształtowanie relacji międzynarodowych w atmosferze walki o przetrwanie we wrogim z zasady otoczeniu zamiast działania na rzecz budowy pozytywnej wspólnoty interesów; budowanie sojuszy tylko w odniesieniu do wspólnego wroga; antyeuropejskość i prowincjonalizm; defiladowa militaryzacja na wzór rosyjski zamiast unowocześniania armii. 

Mimo manifestowanej szowinistycznej antyrosyjskości naturalny pociąg do putinizmu, do wartości najbliższego geograficznie Wschodu zamiast Zachodu, nawet w pojmowaniu chrześcijaństwa.

Tak wygląda przepis na państwo partii PiS. Ten tekst, po długiej przerwie, zamyka cykl "Państwo PiS jest nie z tej Europy", którego celem było przedstawienie jak daleko od cywilizacji zachodnio-europejskiej chce zepchnąć Polskę Jarosław Kaczyński. W poprzednich artykułach koncentrowałem się na tym, co kojarzy się z Unią Europejską, opierałem się na bezpośrednich odniesieniach do integracji europejskiej w takich dziedzinach jak fundusze unijne, energetyka, klimat, rolnictwo, waluta euro, polityka zagraniczna i prawo UE.  Ale żadne z tych europejskich odniesień i żadna deklaracja na temat UE wypowiadana przez pisowskich harcowników nie  ukazuje tak wyraźnie antyeuropejskości PiS  jak ich praktyka i koncepcja polskiego państwa. Stosunek PiS do Polski silniej ich antyeuropejskość unaocznia, niż stosunek wobec UE.

Dziś ziszcza się obawa, która w styczniu 2014 popchnęła mnie do opublikowania pierwszego rozdziału: PiS przejmuje państwo. Najpierw prezydent, Andrzej Duda, który już po pierwszych tygodniach sprawowania urzędu prezydenta okazał się być jedynie narzędziem w ręku swego prezesa, wykonawcą poleceń i zaleceń, bez krztyny niezależności nawet w dziedzinie savoir-vivre'u.  Za chwilę powstanie rząd PiS. 

Andrzej Duda składa przysięgę przed Zgromadzeniem Narodowym
W swym pierwszym prezydenckim orędziu Andrzej Duda wyraził poglądże "najważniejszym oczekiwaniem Polaków jest byśmy zaczęli odbudowywać wspólnotę, taką, jaka powstała w latach Solidarności". Przez chwilę mogło się wydawaćże jest to też jego własne oczekiwanie i że jako głowa państwa chce na to oczekiwanie odpowiedzieć. Jego odpowiedź widzieliśmy kilka dni temu w Gdańsku. A potem na Westerplatte. Nie dajmy się zwieść jego słowom, gdy używa terminu solidarność. Ani w odniesieniu do Polski, ani w odniesieniu do Europy. Solidarność to koncept nie do pogodzenia z pisowskim światopoglądem. Solidarność, której PiS jest piewcą to tylko politykierski artefakt, gadżet, którym rzuca sie komuś w twarz. 

Przeciwnicy PiS mówią, że rządy tego ugrupowania cofną Polskę w rozwoju, nie tylko gospodarczym, ale i cywilizacyjnym. Ale przecież nie ma powrotu. Wstecznictwo PiS nie popchnie Polski w tył, tylko w bok, bo przestrzeni i czasu, w których Jarosław Kaczyński chciałby funkcjonować już nie ma. Ale w bok się da.  

W bok, to znaczy poza nawias, bo nie ma przecież Europy, do której Polska pisowska mogłaby się przesunąć. Nie wierzę, by Kaczyńskiemu, we współpracy z Viktorem Orbánem, udało się taką alternatywną Europę zbudować. Bo oni nie budują. I nie współpracują. W tym przypadku - na szczęście.

Państwo PiS, które zbliża się wielkimi krokami, jest państwem z innej Europy. Europy, której nie ma. Co zrobić by Polacy, manifestujący swą "proeuropejskość" w kolejnych badaniach opinii publicznej, nie oddali władzy w ręce antyeuropejczyków? Pewnie nic się zrobić nie da. Polacy lubią uczyć się na własnych błędach, a potem za bolesne skutki tej nauki oskarżać wszystkich na około. To taki masochizm, ale ponury, bez uczucia satysfakcji. Taki wschodni masochizm. 

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...