2014-08-07

Sankcje sankcjom nierówne

Paul Cezanne, "Jabłka i pomarańcze"
Władimir Putin podpisał wczoraj (6.08.2014) dekret, który jest rosyjską odpowiedzią na sankcje gospodarcze Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Nikt niby zaskoczony nie jest, ale nie znaczy to, że cokolwiek jest jasne. Nie wiadomo bowiem, które tak naprawdę kraje i jakie produkty objęte są rosyjskim sankcjami. A dopóki nie wiadomo, trudno coś przedsięwziąć. 

Już wczoraj Rosjanie zdementowali domysły, że embargiem będzie objęte wino i amerykańska whiskey. Dzisiaj na konferencji prasowej Midwiediew wymieniał sery, mięso wołowe i wieprzowe, płody rolne, owoce i warzywa, ale bez szczegółów. Sprawa najpilniejsza to koordynacja działań państw, które są najbardziej prawdopodobnym celem rosyjskiego odwetu: dwadzieścia osiem państw UE, USA, Japonia i Kanada (inaczej mówiąc Państwa G7), Australia, Norwegia i Szwajcaria. Bo reakcja powinna być wspólna.

A polskie jabłka?

Wszystko to dzieje się w dniu, w którym polscy i unijni urzędnicy spotykają się w Bruskeli (dziś o 15:00), by przedyskutować odpowiedź na polski wniosek uruchomienia unijnej rezerwy kryzysowej, zapomogi dla polskich sadowników. O politycznym i etycznym aspekcie polskiego wniosku o odszkodowanie z budżetu UE pisałem parę dni temu. Teraz, po ogłoszeniu rosyjskich sankcji odwetowych słusznie poniekąd się zauważa, że chętnych do skorzystania z unijnego funduszu będzie więcej. Ten fundusz to tylko 400 milionów euro, konkurencja byłaby więc duża, gdyby inne państwa postanowiły sięgnąć do wspólnego europejskiego skarbca. To, jak zastosowane zostaną w praktyce procedury przy rozpatrywaniu polskiego wniosku, jest ważne, bo precedensowe: nigdy wcześniej do tych przepisów się nie odwoływano.

Ale jeśli ktoś zakłada, że dzisiejsze spotkanie ma na celu ustalenie kwoty do wypłacenia i terminu operacji bankowej to się myli. Kryzysowa rezerwa rolna to jedynie jeden z instrumentów, którymi dysponujemy w Unii Europejskiej, żeby zareagować na tego rodzaju szczególne sytuacje. To nie działa jak automatyczna wypłata ubezpieczenia. Znalezienie rozwiązania oznacza też poszukiwanie środków gdzie indziej. Polski minister rolnictwa Sawicki wspominał o funduszu solidarnościowym, ale ten funkcjonuje w ramach polityki regionalnej, a nie polityki rolnej. Nie jest pewne, czy da się go zastosować i czy będzie to potrzebne. Interwencja państwa na rynku może być postrzegana jako pomoc publiczna, która też podlega innym przepisom. Zanim dojdzie do wypłaty odszkodowań, trzeba oszacować szkody. A przede wszystkim poszukać sposobów ich zminimalizowania. Dlatego w rozmowy zaangażowane są też służby odpowiedzialne za handel zagraniczny. Może polskie owoce da się sprzedać gdzie indziej? Może rosyjskie sankcje znacząco wpłyną na ceny produktów rolnych i da się je sprzedać drożej? Tu też UE może pomóc.

Sankcje "polityczne"

Embargo na polskie jabłka było nieomal instynktowną reakcją Moskwy na sankcje unijne. Ale nałożono je na podstawie przepisów fitosanitarnych. Ich wykorzystanie dla celów politycznych jest niezgodne z zasadami handlu międzynarodowego, dlatego oskarżenie Rosji o motywację polityczną to nie tylko retoryka, to poważny argument prawny. Sankcje ogłoszone wczoraj, obejmujące żywność z całej Unii, mają inną podstawę prawną, bo Rosjanie powołują się na artykuł 21. Międzynarodowej Organizacji Handlu, który dotyczy bezpieczeństwa. To zrozumiałe, bo nawet Rosjanie, nie dbających przesadnie o wiarygodność swoich deklaracji, nie mogli sobie pozwolić na oświadczenie, że wszystko co ma etykietę Made in EU lub Made in USA szkodzi rosyjskim żołądkom. Również w tym przypadku Unia natychmiast oskarżyła Rosję o polityczną motywację. I przy okazji zastrzegła, że rozważy dalsze kroki (czytaj: retorsje). Dla polskiego producenta jabłek i hiszpańskiego producenta pomarańcz na jedno wychodzi. Ale sytuacja z prawnego punktu widzenia jest inna.

Słyszę, że oskarżenie Rosjan o polityczną motywację, to kolejny przykład unijnego pustosłowia. Bo czy unijne sankcje nie są polityczne? Są. UE i USA, oraz inne państwa, które do nich dołączyły, nigdy nie ukrywały, że nałożyły sankcje, by wywrzeć na Rosję nacisk po zajęciu przez nią Krymu i by powstrzymać jej destabilizującą presję na Ukrainę. To polityczne uzasadnienie, owszem, ale wobec państwa, które ostentacyjnie narusza prawo międzynarodowe. Zupełnie inna sytuacja. Co więcej, sankcje nałożone na Rosję nie naruszają zasad handlu.

Unijne dycyzje dotyczą eksportu. Unia przed nikim nie zamyka swego rynku. Nie narusza przepisów MOH (WTO). Co innego Rosjanie: oni zamykają rynek, blokują import, dopuszczają się więc największego grzechu wedle wolnorynkowej etyki globalizacji. I dlatego szanse UE i USA na wygranie procesu przed WTO są bez porównania większe niż szanse Rosjan. Moskwa jest tego pewnie świadoma. Niejeden tam pewnie żałuje, że Rosja, w wyniku normalizacji stosunków z Zachodem, przystąpiła do Międzynarodowej Organizacji Handlu, bo dziś, w sytuacji powrotu do polityki imperialnej i sowieckich praktyk, to kula u nogi. Rosja może by i chciała postąpić tak jak Europejczycy i Amerykanie, ale nie może: to ona potrzebuje naszych towarów i naszych technologii a nie my jej. Nici z blokowania eksportu. Z dwoma wyjątkami: pierwiastki ziem rzadkich (UE, USA i Japonia, czyli najbardziej technologicznie zaawansowane gospodarki, są ich największymi importerami) i energia, dwie pięty achillesowe Europejczyków. Dziesięć procent całego unijnego eksportu żywności to towary przeznaczone na rynek rosyjski.  Z tym nadwyżkami też będziemy musieli coś zrobić i tu też wspólne działania na światowych rynkach, poprzez Komisję  Europejską, powinny przynieść lepsze rezultaty niż inicjatywy bilateralne podejmowane indywidualnie przez państwa członkowskie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...