2013-12-02

Jak wpuścić Ukrainę na arkę Noego

"Ukraina dla ludzi" - hasło zwycieskie Partii
Regionów  i jej 
błęitne flagi, wybory 2010. 
Kiedy przy okazji wydarzeń w Kijowie słucham opinii niektórych polskich polityków, mam wrażenie, że Unia Europejska to dla nich taka arka Noego. Nie nasza co prawda, ale skoro już nas wpuścili, to teraz my wybijemy dziurę w burcie i powpuszczamy nasze ulubione zwierzątka kierowani złudną nadzieją, że wtedy wzrośnie nasze miejsce w unijnej taksonomii.

Nie tylko w Kijowie zwolennicy zbliżenia z Zachodem patrzą na nas jak na tych, którym się to już udało, z nadzieją, że podzielimy się cennym doświadczeniem. Może to doświadczenie jest za małe, może po prostu nieprzemyślane, nie wiem, ale okazuje się, że nie aż tak cenne. Ten czy ów, z prawa czy z lewa, oświadcza, że teraz wszystko zależy od Brukseli. I że jedyny problem to Janukowycz, który już za chwilę straci grunt pod nogami. Ukraińcy tego słuchają. Bardzo uważnie śledzę od lat co się dzieje na Ukrainie i nie mam wrażenia, żeby wszystko zależało od Brukseli.

Polscy politycy, jeżeli chcą Ukrainie pomóc, powinni wytłumaczyć na czym polega przystępowanie do UE. Na czym w ogóle UE polega. Zakładając, że sami to rozumieją. To proste: trzeba mieć funkcjonującą demokrację i funkcjonującą gospodarkę rynkową. Jak się ma, to można zgłosić kandydaturę do unii skupiającej inne państwa, które też mają. Kandydat przystosowuje wówczas, z pomocą UE, swoje prawo tak, by współgrało z pisanymi zasadami, na których wspólne działania opierają państwa członkowskie. Są też zasady niepisane, domniemane, oczywiste: na przykład takie, że demokracja to nie tylko instytucje, ale też pewne wartości. Że wolnorynkowa gospodarka to nie tylko kasa, ale też na przykład wyplenienie korupcji.

Ukraina jest jeszcze o lata świetlne od sytuacji, w której można będzie powiedzieć, że jest państwem europejskim, gotowym by przystąpić do UE. Z podziwem patrzę na ludzi, którzy manifestują w Kijowie. To dowód na to, że ich dążenia i emocje są proeuropejskie, że Ukraina to nie tylko Janukowycz, że jest w Ukrainie Europa. To także wspaniałe świadectwo dla broniących stanu posiadania i wygody obywateli UE, którzy usta pełne mają sloganów o solidarności i sprawiedliwości, a tak naprawdę nie czują już co to jest, bo ktoś to dla nich wywalczył dawno, bardzo dawno temu. Nie przywołują już nawet wolności, bo wydaje im się podejrzana. Głos Europejczyków z Kijowa może uświadomi im, że dobrobyt, wolność, demokracja, prawa człowieka, bezpieczeństwo, to wszystko co mają jako obywatele UE to nie są rzeczy banalne i dane raz na zawsze.

Ale wydarzenia w Kijowie są wyjątkiem. A Charków? A Donieck? Tam ludzie znacznie słabiej rozumieją, o co chodzi kijowianom niż my to rozumiemy w Warszawie. A Łuck, który nadał Stepanowi Banderze honorowe obywatelstwo? Nie kiedyś tam, tylko w 2010, dopiero co. A nacjonalistyczna partia Swoboda, aktywna też w obecnych protestach? Też mamy ONR, ale on nie bierze udziału w wyborach, to margines. Poziom korupcji, która jest głównym mechanizmem napędowym państwa i jego gospodarki, na długo przekreśla europejskie aspiracje tej części Ukraińców, którzy je mają. A Janukowycz jest wyrazicielem olbrzymiej części ukraińskiego społeczeństwa, które nadal postrzega NATO jak wroga, i któremu mentalnie i poltycznie bliżej do Rosji niż do Europy.

Polscy politycy, by zbliżyć Ukrainę do UE, powinni mówić jak naprawdę rzeczy się mają. Ale często inaczej postrzegają swoją rolę. Gdy tylko staną na czele takiej czy innej unijnej delegacji na głowie stają, żeby przed "zachodnimi" ukryć stan rzeczy: "wybory na Ukrainie przebiegają wzorowo. Walka z korupcją jest skuteczna. Prasa jest wolna". Bzdury. Tak nie jest. Na wątpliwości odpowiadają zawsze podobnie: "to taka wschodnia, słowiańska specyfika. Tylko my Polacy to rozumiemy. Dlatego jesteśmy nieodzownym łącznikiem między wschodnią Europą a UE". Oszukując polską i unijną opinię publiczną nie przybliżają Ukrainy do Europy. Zbyt często odnoszę wrażenie, że wielu polskich polityków, mediując w sprawie Ukrainy, zachowuje się jak kiepski, skorumpowany adwokat, który chce wielką, poważną firmę skusić do zrobienia interesu z półlegalnym warsztatem, bo liczy, że sam na tym skorzysta.

A przedstawianie układu stowarzyszeniowego jako furtki do członkostwa to skrajna nieodpowiedzialność. Bywa, że również hipokryzja, gdy hasło "Razem w UE" rzuca eurosceptyczny polityk. Wszyscy ci, którzy dają Ukraińcom nadzieję, że przystąpienie do UE, przez osmozę chyba, zapewni Ukrainie demokrację, sprawne państwo i wolną od korupcji i sprawną gospodarkę, po prostu ich oszukują. Nie tak to działa. Najpierw trzeba spełnić warunki, potem przystępować do UE. Ich spełnieniu może i powinno służyć stowarzyszenie. Ale nie wolno go forsować wedle zasady: byle podpisać, byle skłonić Brukselę do wystawiena czeków (zasadne było pytanie Sikorskiego o "polskie miliony", które Kaczyński chce wpompować za pośrednictwem Janukowycza w skorumpowaną Ukrainę), a potem jakoś to będzie. To złe dla Ukrainy. Złe oczywiście dla UE i idei integracji, partnerstwa, stowarzyszenia, rozszerzenia. To również złe dla Polski. Reformy i modernizacja Ukrainy: to jest cel, w realizacji którego powinniśmy pomagać Ukraińcom zamiast mamić ich niejasnym dla wielu pojęciem "członkostwa", jak hohsztapler mamiący jarmarczną publiczność zaklęciem abrakadabra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...