2016-05-09

Dzień Europy: piękne święto smutnej refleksji

Półtorej minuty trwała wygłoszona przez Roberta Schumana deklaracja, która miała ostatecznie położyć kres trwającej przez wieki chorobie Europy. Trzeba było kilkudziesięciu lat, żeby Europejczycy zapomnieli sens i cel zainicjowanego 9 maja 1950 roku najmądrzejszego i najbardziej dalekowzrocznego przedsięwzięcia w dziejach tego kontynentu. Końcówka tych kilkudziesięciu lat rozgrywa się na naszych oczach. Ale czy ją widzimy? Proces zapomnienia trwa, głupota i miernota solidarnie zdobywają terytorium zajęte kiedyś z zaskoczenia przez mądrość i wielkość.

Jean Monnet wymyślił nową Europę pod koniec lat czterdziestych zainspirowany federalizmem zrealizowanym w praktyce w Stanach Zjednoczonych a opartym na teoriach myślicieli głównie anglosaskich. Ale sojuszników w realizacji tego zamysłu znalazł w kontynentalnej Europie. Niektórzy mówią, że sukces zawdzięcza fortelowi, bo niby nikt nie był w stanie pojąć dalekosiężnych konsekwencji lakonicznej deklaracji wygłoszonej przez Schumana w sali zegarowej francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Ale to nieprawda. Inspiracje Monneta były zaprzeczeniem francuskiej idei państwowości. Szły na przekór idei nowoczesnego (wtedy jeszcze) państwa narodowego i koncepcji polityczno-kulturowej wspólnoty, jedynej, w obrębie ktorej można ponoć zbudować liberalną demokrację. To nieprawda, że nikt tego nie zauważył.

Monnet, Schuman, i ich sojusznicy w Niemczech (ponazistowskich), we Włoszech (pofaszystowskich), we Francji (postkolaboracyjnej), w Beneluxie (zatrwożonym swym brakiem znaczenia i dlatego przekonanym o konieczności wspólnoty), nigdy nie ukrywali, na czym polega plan: osłabić suwerenność państwa narodowego by utworzyć suwerenność ponadnarodową, zabrać państwom kontrolę nad stalą i energią (wtedy jej źródłem był węgiel), by w imię narodowej suwerenności nie mogły prpwadzić że sobą kolejnych wojen (a bez żelaza i węgla prowadzić wojny się wtedy nie dało), połączyć interesy największych antagonistów, Niemiec i Francji, tak, by same, chcąc nie chcąc, po kroku budowały swą faktyczną, materialną solidarność. Przywódcy wszystkich państwa biorących w integracji europejskiej wiedzieli, że uczestniczą w planie rozwoju, który opiera się na rozumnym samoograniczeniu.

Ci, którzy wierzą w idee zamienione w czyn przez Monneta, Schumana i tylu innych, bardziej boją się dziś patosu tamtej prawdy niż patosu głoszonych dziś kłamstw. Myślą, że mówiąc językiem eurosceptyków będą tak samo atrakcyjni jak oni. Uwierzyli, że ludzie nie pamiętają już czym była wojna, więc wstydzą się mówić o pokoju. Dali się przekonać, że ponieważ dobrobyt może być większy i lepiej podzielony, to rzeczą wstydliwą jest o nim wspominać. Przez kilkadziesiąt ostatnich lat nie zauważyli, jak bardzo zmienił się świat i uznali, że metoda, która sprawdzała się przez dwie pierwsze dekady nadal się będzie sprawdzać. Ale przede wszystkim uznali widać, że wymyślona przez Monneta metoda małych kroków i nieśpiesznych postępów może usprawiedliwić metodę małych myśli i miernych idei, a to jest najwieksza pomyłka: pomylić zachowawczość z gnuśnością.


Piękne i radosne święto powinno być okazją do radosnego wymachiwania błękitną flagą z gwiazdkami i słuchania Beethovena. Dobrze, że w Polsce jest. Ale powinno też skłonić do zastanowienia dlaczego ludzie świadomi sukcesu integracji europejskiej tak bardzo boją się o nim mówić, i dlaczego, gdy już to robią, to wychodzi im tak niemrawo, nieprzekonująco. I czemu dają się zakrzyczeć piewcom narodowych egoizmów, anachronicznym wielbicielom dawnych nienawiści. Dlaczego skrajnie prawicowe partie są dziś bardziej słyszalne w Parlamencie Europejskim niż kiedykolwiek w historii tej instytucji, i dlaczego ich oklaski cieszą polskiego premiera wywodzącego się z antydemokratycznej i antyeuropejskiej partii rządzącej z woli obywateli w kraju, który przez kilkadziesiąt lat czekał ponoć na powrót do Europy i do demokracji.

Jest święto, więc niech będzie radośnie. Ale warto pamietać, że Oda do radości, która stała się europejskim hymnem, to jednocześnie ostatnia kantata wspaniałej 9. Symfonii genialnego Beethovena. Ostatnia.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...