2012-03-12

Lewica zgarnia wszystko

Na Słowacji w wyborach zwyciężył Robert Fico i jego lewicowo-populistyczna partia SMER-SD. To on utworzy nowy rząd. Z 44,4% głosów zdystansowali wszystkie partie prawicowe, żadna nie uzyskała dwucyfrowego wyniku. Chadecka SDKÚ-DS zdobyła zaledwie 6,1% i pożegna się z władzą. To z jej szeregów wywodzi się  Iveta Radičová, premier rządu koalicyjnego, który upadł, bo nie uzyskał wotum zaufania w październiku ubiegłego roku. Bezpośrednią przyczyną kryzys rządowego była kwestia udziału Słowacji, członka strefy euro, w finansowaniu pomocy dla Grecji. Fico wygrał również poprzednie wybory, ale nie uzyskał w parlamencie większości koniecznej do utworzenia rządu. Teraz się udało. 

Robert Fico i José Manuel Barroso, styczeń 2009 ©UE 2012
Fico, który nigdy w polityce wewnętrznej nie kryl się ze swoim populizmem, zapowiada proeuropejską linię. Jego partia była jedyną, która wymieniła w swoim programie wyborczym przygotowania do słowackiego przewodnictwa w Radzie UE. Przypadnie ono na drugą polowę kadencji, w 2016 roku. Do tego czasu Fico będzie miał wiele okazji, by pokazać na czym polega jego proeuropejskość. Zapowiedział, ze Słowacja ma być członkiem strefy euro szanującym swoje zobowiązania. Deficyt budżetowy chce dusić metodami, które nie powinny zagrozić bezpieczeństwu socjalnemu najuboższych. Pięknie. Niepokoi jednak populizm przyszłego premiera. W wielu sprawach jego poglądy nie różnią się zasadniczo od poglądów Viktora Orbana. Za jego poprzednich rządów Unia miała problem  ze słowackim prawem zagrażającym wolności mediów, jak teraz na Węgrzech. Do koalicji słowacko-węgierskiej raczej nie dojdzie tak długo, jak w Budapeszcie będzie niepodzielnie panował prawicowy populista Orban. Konflikt słowacko-węgierski, dotyczący węgierskiej ustawy nadającej etnicznym Węgrom mieszkającym na Słowacji węgierskie obywatelstwo naznaczył poprzednią kadencje Roberta Fico. Rzadko się zdarza, żeby dwa populizmy, dwa nacjonalizmy się dogadały. Nie ma na razie powodu, by przypisywać Fico złe intencje i na zapas obawiać się Budapesztu w Bratysławie. Ale „europejskość” to nie tylko i nie przede wszystkim trzymany w ryzach deficyt finansów publicznych.  To również, jeśli nie przede wszystkim, zrozumienie europejskich wartości, miedzy innymi tych, które Orbanowi są zupełnie obce. 

Deklarowana proeuropejskość przyszłego słowackiego premiera jest oczywiście dobrą wiadomością. Odsuwa jednak jeszcze bardziej możliwość włączenia Słowacji do hipotetycznej, środkowo-europejskiej koalicji antyklimatycznej Tuska. Wkrótce też zobaczymy, czy zwycięstwo lewicy na Słowacji było jaskółką zapowiadającą kolejny sukces lewicy, tym razem we Francji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...