2012-01-17

Orbán nie reformuje uniwersytetów

Wydawałoby się, że Victor Orbán, generalissimus Fideszu, niepodzielny władca Wielkich Węgier  (d. premier Republiki Węgierskiej), nie odpuści nikomu. Krytykom jego polityki wydaje się, że media (nie tylko publiczne, ale i prywatne), bank centralny, sędziowie, prokuratorzy i Krajowa Rada Sądownictwa, Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy, Rzecznik praw obywatelskich i Główny Urząd Ochrony Danych Osobowych, związki wyznaniowe, notariusze, mniejszości narodowe (czyli "inne narodowości" żyjące w obrębie państwa będącego własnością Węgrów), że wszyscy bez wyjątku - jeśli tylko nie zostali zdelegalizowani, unieważnieni lub wysłani na emeryturę, dostali się pod kontrolę Orbána i jego partii.  


Zbuntowany Uniwersytet Warszawski, 1989                                    ©Kadmos-Europa
Tymczasem nie, jest wyjątek: uniwersytety, szkolnictwo wyższe. Żadnej konstytucyjnej rewolucji w tej dziedzinie. Wyjątek zaskakujący tym bardziej, że młodzież, studiująca lub wykształcona (to nie zawsze idzie w parze) jest zwykle awangardą postępu, obrońcą wolności i demokracji, czynnikiem sprawczym odnowy, symbolem otwartości na świat i przeciwnikiem tępego nacjonalizmu, źródłem fermentu.
Jeśli młodzi, jak powszechnie się uważa, rzeczywiście temu opisowi odpowiadają, to Orbán z jego konserwatywno-nacjonalistyczną polityką i autorytarnymi zapędami powinien być ich głównym wrogiem. I wzajemnie: Orbán powinien skorzystać ze zmiany konstytucji, by również szkolnictwo wyższe objąć partyjną i ideologiczną kuratelą. Nic takiego jednak się nie stało. Dlaczego?
     
Bo - jeśli wierzyć danym sondażowym - młodzi Węgrzy podzielają w znakomitej większości poglądy Orbána i są wyjątkowo podatni na jego urok.  Tygodnik Figyelő, poważne i wiarygodne czasopismo węgierskie, przeprowadził dwa lata temu pamiętny sondaż wśród osób między 18 i 30 rokiem życia. 82% uznało, że Węgry powinny iść własną drogą, że zachodnie rozwiązania nie dla nich. Oczekują, że tak się stanie, bo - jak twierdzi 65% - Węgry nie są w pełni niepodległe, skoro ich gospodarka pracuje na rzecz  zagranicznych interesów. Żeby tej sytuacji zaradzić, Węgry potrzebują głębokiej zmiany systemu rządzenia - tak uważa 73% ankietowanych. Jeśli chcą rewolucji, to jest to rewolucja konserwatywna. Ta, którą przeprowadza Orbán.

Jest mało prawdopodobne, by zagraniczne protesty, apele a może nawet sankcje Unii Europejskiej (uzasadnione i potrzebne, dodajmy), mogły ten stan rzeczy zmienić. Nie zmienią też faktu, że na Węgrzech brak partyjnej alternatywy dla Fideszu: socjaliści są całkowicie skompromitowani, a żadna inna siła zdolna sięgnąć po władzę i uzyskać społeczne poparcie jeszcze się tam nie pojawiła. Ponad połowa Węgrów oświadczyła, że zostałaby w domu, gdy doszło teraz do wyborów. Czekają na swój Ruch Palikota? Może nadejdzie. Na razie, również dzięki poparciu ludzi młodych, Orbán może wygrać kolejne wybory. Pytanie tylko, czy bez pomocy finansowej z zewnątrz kraj, doprowadzony na skraj bankructwa, wytrzyma. Ale to już inny temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...