2012-01-31

Dorna rozumienie Europy legło w gruzach

Jaka to szkoda, ze Donald Tusk wrócił z Brukseli, z unijnego szczytu, na którym zajmował się przyszłym traktatem międzyrządowym i tak zwanym "paktem fiskalnym".  Szkoda dla Ludwika Dorna. 

Mógł Tusk pojechać na kongres socjologiczny. Dorn dawno się już socjologią nie zajmuje, ale przynajmniej ma tytuł, żeby sie wypowiadać. Mógł przecież Tusk napisać bajkę i zgłosić ja do jakiegoś konkursu. Wiadomo, że w tej dziedzinie Dorn ma spore osiągnięcia i słusznie, niewątpliwie, cieszy się uznaniem. Mógł też Tusk pomalować sobie ciało: sam Dorn bodypaintingu co prawda nie uprawia (albo się z tym nie afiszuje), ale ma przynajmniej dostęp do eksperta (o czym na pewno pisały portale plotkarskie, a może nawet i te poświęcone sztuce ). 

Efekt każdego takiego działania podjętego (lub zaniechanego) przez Tuska Dornowi kojarzyłby się z gruzami. I z przesławnym laniem. Dorn nie ma innego wyjścia, bo mówiąc w imieniu Solidarnej Polski musi być przeciw. Bo Polska "solidarna" to Polska przeciw, zdaniem Dorna i jego ugrupowania. On w ogóle już tak ma, że musi "dezawuować kierownictwo partii i osobę samego prezesa". Raz swojej partii, innym razem cudzej partii. A wobec Dorna, bezbronnego wobec imperatywu sprzeciwu, Tusk zachował się podstępnie zadając mu europejski temat. Bo brak Dornowi tytułu i choćby nabytej wiedzy, żeby się do niego odnieść; i dokonań brak; i jak się okazuje - ekspertów.

Rada Europejska, 30.01.2012  © European Union, 2012
Na dzisiejszej konferencji Solidarnej Polski Dorn oświadczył ni z gruszki ni z pietruszki, że "cały plan polityki europejskiej duetu Donald Tusk - Radosław Sikorski właśnie się zawalił".  Gruzy. W Brukseli Tusk dostał wedle Dorna "przesławne lanie". Oczom i uszom nie wierzę, ale powinienem, bo tak donosi portal "W Polityce", który sam siebie skromnie określa "jako najsilniejszy portal po stronie prawdy". Jak więc nie wierzyć?


Jaki to plan polityki europejskiej Dorn co prawda nie mówi, ale można się domyślić. Tusk pojechał do Brukseli z jednym postulatem, który bynajmniej nie był najważniejszym dylematem tego szczytu, a mianowicie w jakich posiedzeniach Eurolandu, na jaki temat i jak często Polska będzie uczestniczyć. Nie bagatelizuję znaczenia tego zagadnienia, bo jeżeli Unia Europejska ma pozostać unią, to nie można pozwolić na tworzenie specyficznego mechanizmu (traktatowego, instytucjonalnego, decyzyjnego, gospodarczego i politycznego) służącego integracji europejskiej tylko państw należących do strefy euro, inne pozostawiając poza nawiasem. Polska ma więc rację, że się temu sprzeciwia, oraz że robi to z pozycji państwa proeuropejskiego, opowiadającego się za głębszą integracją Unii, zarówno polityczną jak i gospodarczą.  

Od kiedyż to jednak Ludwik Dorn i jego kolejne ugrupowania, kiedyś PiS, dziś SP, za takim modelem się opowiadali? Ich wzorem europejskiego polityka jest Vaclav Klaus, a ulubionym modelem europejskiej retoryki język brytyjskich, szowinistycznych tabloidów. Ludwik Dorn powinien jaśniej powiedzieć czy życzył europejskiemu planowi Tuska sukcesu czy porażki. Dziś ogłasza jego klęskę, wzywa Tuska do dymisji a Polskę do referendum. Ale jakiej Unii chce Dorn: Unii międzyrządowej, ze słabymi instytucjami wspólnotowymi? Takiego planu broni Sarkozy, ale i Klaus. Różnice między nimi są tylko dwie, ale zasadnicze: Sarkozy chce wspólnej Unii, w której Francja i największe (politycznie i gospodarczo) kraje wiodą prym, na chwałę swoich narodowych egoizmów. Klaus do wszystkiego co wspólne czuje niechęć i broni narodowego egoizmu sprzeciwiając się dominacji największych, bo sam jest mały. Jest też wizja Europy federalnej. Takiej - ku zaskoczeniu wielu obserwatorów - bronił w swym berlińskim wystąpieniu Sikorski. I jest też Unia taka jak jest: to znowu ona została utrwalona na brukselskim szczycie. Tym, którzy wierzą w integrację europejską, trudno ten wynik określać mianem sukcesu. Ale muszą przyznać, że mogłoby być gorzej, gdyby zwyciężyła wizja Sarkoziego.  Tak się nie stało. W dużej mierze dzięki Polsce.

Na zakończonym nad ranem szczycie Polska poradziła sobie lepiej, niż się tego ktokolwiek spodziewał. To prawda, że z poparciem szefa Komisji Europejskiej Barroso i przy życzliwym dopingu innych państw spoza Eurolandu (choć żadne z nich nie miało odwagi przyjąć na siebie roli lidera). Ale jednak dzięki twardej postawie Tuska i skuteczności jego negocjacji. Na jedno i drugie mógł sobie pozwolić, bo przez sześć miesięcy polskiej prezydencji udało mu się zbudować wizerunek godnego zaufania, proeuropejskiego polityka, którego kraj odnosi sukcesy gospodarcze.  To prawda, że Francja i Niemcy odgrywają kluczową rolę. A niby kto ma odgrywać w czasie gospodarczego kryzysu, jeśli nie dwie największe gospodarki? W czasie, gdy największym wyzwaniem na dziś jest wyłożenie raz, i jeszcze raz, dziesiątków miliardów euro na pomoc dla Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch, Irlandii? Dobrze że Polska przypomina skutecznie, że poza miliardami są jeszcze inne ważne sprawy, ważne również w przyszłości. Przypomina z większym samozaparciem, niż wynikałoby to z kontekstu: w końcu nie można zaprzeczyć, że Polska domaga się stolika w klubie, do którego nie należy. Fakt, że jest to jej reakcją na chęć euroklubowiczów decydowania również o jej sprawach. 

Dorn bez zająknięcia oświadcza, że "decyzja o podpisaniu paktu fiskalnego oznacza perspektywę realnych kar w wysokości 1/10 procenta PKB". I przelicza tę kwotę na złotówki ("parędziesiąt miliardów złotych") ani słowem nie wspominając (bo żaden ekspert nie podpowiedział?), że mechanizm ten obowiązuje tylko kraje strefy euro, bo dla tych, które euro nie mają, jest opcjonalny: mogą zastosować u siebie  mechanizm dyscypliny budżetowej (wraz z sankcjami za jego nieprzestrzeganie), ale nie muszą. Wielu to uczyni, dla uzdrowienia finansów publicznych, ale też dla podniesienia zaufania inwestorów, dla wzmocnienia rynkowej wiarygodności. 

Dorn ironizuje, że Tusk się godzi na "pakt fiskalnyw zamian za taka organizację szczytów euro, by kraje nie należące do strefy euro trudno było wypraszać." Coś w tym jest, jeśli chodzi o szczyty Eurolandu zajmujące się mechanizmem stabilizacji finansów, na który kraje spoza Eurolandu się przecież nie składają. To źle? Ważniejsze, że w innych szczytach, których zakres tematyczny wykracza poza tę kwestię, kraje spoza strefy będą brały udział już nie dlatego, że trudno je będzie oderwać od krzesła, tylko dlatego, ze tak uzgodniono. Poza tym pozostają szczyty całej UE, wkrótce 28 państw, dotyczące innych zagadnień, w pierwszym rzędzie jednolitego rynku.

Dorn martwi się, że Tusk lekceważy kraje naszego regionu. Ale te kraje, z wyjątkiem Czech, przystąpiły do porozumienia. Porozumienia lepszego, niż byłyby w stanie wywalczyć same, bez Polski.  Tusk "rozbija dziedzictwo budowy koalicji w Europie Środkowo-Wschodniej, odziedziczone po śp. prezydencie Lechu Kaczyńskim", mówi Dorn. Jakiej koalicji? Z Gruzją? Przez szacunek do zmarłych nie wspomnę o zdolności budowania przez Lecha Kaczyńskiego koalicji w ogóle, a koalicji europejskich w szczególności.

Dobrze natomiast, że Dorn i SP wzywają do debaty w Sejmie. Europejskie debaty będzie też organizował prezydent Komorowski. Debat nigdy za dużo. Byle z sensem. Byle z sensem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...