Zbuntowany Uniwersytet Warszawski, 1989 ©Kadmos-Europa |
Jeśli młodzi, jak powszechnie się uważa, rzeczywiście temu opisowi odpowiadają, to Orbán z jego konserwatywno-nacjonalistyczną polityką i autorytarnymi zapędami powinien być ich głównym wrogiem. I wzajemnie: Orbán powinien skorzystać ze zmiany konstytucji, by również szkolnictwo wyższe objąć partyjną i ideologiczną kuratelą. Nic takiego jednak się nie stało. Dlaczego?
Bo - jeśli wierzyć danym sondażowym - młodzi Węgrzy podzielają w znakomitej większości poglądy Orbána i są wyjątkowo podatni na jego urok. Tygodnik Figyelő, poważne i wiarygodne czasopismo węgierskie, przeprowadził dwa lata temu pamiętny sondaż wśród osób między 18 i 30 rokiem życia. 82% uznało, że Węgry powinny iść własną drogą, że zachodnie rozwiązania nie dla nich. Oczekują, że tak się stanie, bo - jak twierdzi 65% - Węgry nie są w pełni niepodległe, skoro ich gospodarka pracuje na rzecz zagranicznych interesów. Żeby tej sytuacji zaradzić, Węgry potrzebują głębokiej zmiany systemu rządzenia - tak uważa 73% ankietowanych. Jeśli chcą rewolucji, to jest to rewolucja konserwatywna. Ta, którą przeprowadza Orbán.
Jest mało prawdopodobne, by zagraniczne protesty, apele a może nawet sankcje Unii Europejskiej (uzasadnione i potrzebne, dodajmy), mogły ten stan rzeczy zmienić. Nie zmienią też faktu, że na Węgrzech brak partyjnej alternatywy dla Fideszu: socjaliści są całkowicie skompromitowani, a żadna inna siła zdolna sięgnąć po władzę i uzyskać społeczne poparcie jeszcze się tam nie pojawiła. Ponad połowa Węgrów oświadczyła, że zostałaby w domu, gdy doszło teraz do wyborów. Czekają na swój Ruch Palikota? Może nadejdzie. Na razie, również dzięki poparciu ludzi młodych, Orbán może wygrać kolejne wybory. Pytanie tylko, czy bez pomocy finansowej z zewnątrz kraj, doprowadzony na skraj bankructwa, wytrzyma. Ale to już inny temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz