Opublikowany w Gazecie Wyborczej artykuł Romana Imielskiego pod barokowym tytułem "Andrzej Duda w sprawie wejścia Polski do euro, czyli co "ciemny lud" ma kupić od kandydata na prezydenta" wyczerpująco i przystępnie tłumaczy dlaczego pisowski kandydat kłamie demaskując plan przyjęcia wspólnej waluty w 2016 rzekomo realizowany przez Komorowskiego. Dlatego nie ma sensu tej argumentacji tutaj powtarzać. Ale warto wyrazić Andrzejowi Dudzie wdzięczność, że sięgnął po ważny temat, bo takich w tej kampanii brakuje. Niestety, trzeba go też zganić za to, że ledwie po niego sięgnął, natychmiast go spalił.
Nowe twarze się pojawiły, ale już po paru zdaniach wypowiedzianych przez Dudę i Jarubasa, i nie wypowiedzianych przez Ogórek (bo milczenie może mieć intelektualną głębię, ale nie musi) okazało się, że nic takiego się nie stanie. Zamiast politycznych programów - pyskówki i podkładanie sobie nogi. Zamiast politycznych idei - przaśność, pieniactwo, infantylizm, ignorancja.
Odnośnie Ukrainy poważnie, z racji pełnionego obecnie urzędu i wynikającej stąd odpowiedzialności, wypowiada się chyba tylko Komorowski. W debacie, w której nawet przy istnieniu różnych punktów widzenia należałoby wymagać od kandydatów na najwyższy w państwie urząd konsensusu w sprawie imponderabiliów i poczucia racji stanu obserwuję kopanie po kostkach i dogryzanie. Leszek Miller, spiritus movens eseldowskiej kandydatki, wygłasza, co gorsza, deklaracje przywodzące na myśl nie tylko moskiewską pożyczkę ale i dwukolorowy krawat Samoobrony, który dziadek polskiej postkomuny nosił przez jakiś czas na grdyce.
Europa jest w tej debacie nieobecna. Bywa przywoływana w kontekście ukraińskim, owszem. Ale w sposób całkowicie instrumentalny. Antyeuropejska retoryka też powraca, zwłaszcza u kandydatów prawicowych. Ale wedle scenariusza opisanego już na tym blogu w cyklu Państwo PiS jest nie z tej Europy. Sama w sobie Europa, integracja europejska nie jest tematem.
A przecież warto byłoby podyskutować o tym, jak kandydaci widzą udział Polski w UE, gdy przestaniemy dostawać unijne fundusze. Jak nasze członkostwo będzie wyglądało po 2020. Jednym z tematów, które zasługują na debatę jest naturalnie przystąpienie Polski do strefy euro. Decyzji w tej sprawie należy spodziewać się za kadencji przyszłego prezydenta. Dlatego to dobrze, że Andrzej Duda temat przypomniał. Nie podzielam poglądów PiS w sprawie euro, ale dyskutować trzeba. Bronisław Komorowski obiecywał wielką narodową debatę na ten temat. I cisza.
Dziś kandydat PiS wymachuje euro tak jak wczoraj wymachiwał zdjęciem Komorowskiego. Kolejny kampanijny gadżet, nie temat. Sposób, w jaki Duda wypowiadał się o euro ukazuje jego skłonność do kłamstwa, albo całkowitą ignorację. Jedno i drugie dyskwalifikuje go jako polityka w ogóle i jako posła do Parlamentu Europejskiego. Cytowany w nagłówku artykuł wyjaśnia dlaczego. Więcej nie trzeba. Replika Komorowskiego, że Duda przyjmuje euro bez problemu, ale przyjęcia euro przez Polskę nie chce to retoryczne hocki-klocki. Nawet zabawne. I co z tego?
Komorowski podzielił kandydatów na tych racjonalnych, jak on, i na radykalnych, jak Duda. Wiele o prezydencie można powiedzieć, ale z finezyjnego stosunku do języka, ani z poprawności językowej, znany nie jest. Wszak wiadomo, że można być racjonalnym radykałem. I radykalnie racjonalnym. Racjonalizm i radykalizm to nie są postawy przeciwstawne. Może chciał powiedzieć, że jest rozsądny a ten drugi radykalny? To już brzmi lepiej. Niestety, rozsądek w polskiej polityce często polega na tym, że drażliwych kwestii się nie porusza. Radykalizm zaś na tym, że porusza się tylko te, i tylko w taki sposób, żeby udała się hucpa. Jednym i drugim brakuje natomiast racji. Racji nie w znaczeniu słuszności, bo to rzecz względna, ale racji w sensie idei. Zamiast nich mamy radykalnie przaśną ignorancję i racjonalizm zagrodowy. Słowa Dudy o przyjmowaniu przez Polskę wspólnej waluty ilustrują obie te postawy.