Teraz Komisja Europejska, by wymóc na państwach członkowskich przestrzeganie unijnego prawa, ma do dyspozycji polityczne naciski (raz działają raz nie) i prawny instrument w postaci stwierdzenia naruszenia prawa. Jeżeli państwo jest oporne i zbytnio zwleka z dostosowaniem ustawodastwa krajowego do dyrektyw UE albo ze stosowaniem unijnych rozporządzeń, Komisja Europejska może pozwać je do Trybunału w Luksemburgu i doprowadzić do dotkliwych sankcji finansowych.
Procedura ta znajduje jednak zastosowanie tylko w przypadkach prawnie jednoznacznych. Nie nadaje się natomiast do obrony europejskich wartości, państwa prawa, demokracji, praw człowieka, wolności obywatelskich. Naruszenie tych fundamentalnych dla UE zasad zapisanych w artykule 2. traktatu może skutkować uruchomieniem procedury artykułu 7. Na mocy tej procedury państwo członkowskie mogłoby zostać obłożone sankcjami, na przykład czasowym pozbawieniem prawa głosu w Radzie. Sankcja politycznie bardzo silna. Tyle, że w praktyce niemożliwa do zastosowania: uzyskanie zgody państw i konsensusu wśród instytucji graniczyłoby z cudem i wyobrażalne by było tylko w wyjątkowej sytuacji. Kiedyś zastosowanie podobnej procedury (jeszcze ze starego traktatu) wobec Austrii okazało się całkowitym niewypałem.
Nowa procedura proponowana przez Komisję ma być czymś pośrednim, a jednocześnie konkretnym i możliwym do zastosowania na przykład w takich sytuacjach, jak kolejne naruszenia unijnych zasad przez rząd Viktora Orbána na Węgrzech. Ale chodzi nie tylko Węgry: wydarzenia w Rumuni i Bułgarii, kwestia romska we Francji, stygmatyzacja pracowników z UE w Holandii to inne przykłady potencjalnego zastosowania takiej procedury.
Komisarz Viviane Reding i Thorbjørn Jagland, Sekretarz Generalny Rady
Europy ©CoE2010
|
Dla Komisji Europejskiej współpraca z Radą Europy w celu wywierania politycznych nacisków na państwo członkowskie UE, które łamie unijne zasady, jest niewygodna i mało skuteczna. Podstawa prawna takiej współpracy jest dość niejasna. Żadnych skutecznych sankcji nie zapewnia, bo zalecenia Rady Europy są tylko zaleceniami, nie są wiążące. Dziś wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, Viviane Reding, jasno dała do zrozumienia, że Rada Europa jako zmienne koło dojazdowe unijnego systemu sprawiedliwości to kiepskie rozwiązanie. Poza wymienionymi wyżej powodami podała jeszcze jeden, znany wszystkim, ale nigdy dotąd tak wprost i otwarcie niewyartykułowany.
Rada Europy skupia czterdzieści siedem państw. Wśród nich i takie, którym bardzo daleko do unijnej koncepcji państwa prawa, demokracji, pluralizmu, wolności obywatelskich. Na przykład Rosja. Nie możemy się dłużej godzić na sytuację, w której prezydent Putin, w ramach Rady Europy, będzie się wypowiadał na temat przestrzegania tych zasad w jakimkolwiek państwie UE, bo akurat on najsłabiej jest do tego predestynowany, powiedziała Reding.
To mocne słowa. W kontekście coraz poważniejszego konfliktu między Rosją a Unią zabrzmiały bardzo antyputinowsko, antyrosyjsko. Ale choć może umknęło to niektórym obserwatorom, dezawuują one również Radę Europy: organizacja międzynarodowa, w której prawo głosu i decyzji mają państwa niedemokratyczne, którym obce są wartości europejskie, nie może skutecznie bronić tych wartości ani reprezentować państw, które w oparciu o te wartości funkcjonują.
O genezie inicjatywy przedstawionej dziś przez Komisję Europejską i problemach z demokracją m.in. na Wegrzech, w Rumuni, Finlandii, Danii i Holandii pisałem wcześniej rok temu: Zróbmy porządek z demokracją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz