Zwykła ludzka rzecz, co do tego ma Unia? Wbrew pozorom ma sporo, bo mechanizmy i sens integracji europejskiej opierają się na zasadzie solidarności w podziale dóbr i na wzajemnej pomocy jako czynniku rozwoju. Wydawałby się to oczywistością. Słowo solidarność odmieniane przez wszystkie przypadki zdominowało publiczne wystąpienia polskich dygnitarzy podczas naszej prezydencji w Radzie UE. Przydaje się również dziś podczas rozmów o unijnym budżecie i o polityce spójności. Solidarność jest nieodzownym odwołaniem w tej retoryce, razem z deklaracjami i wezwaniami dotyczącymi wspólnoty interesu i wzajemności korzyści w europejskiej wspólnocie.
Solidarność patentowana
Ciekawe, że w tym samym czasie argumenty solidarności i wzajemności nie pojawiają się w debacie na temat wspólnego europejskiego patentu. Nie opłaca nam się – będziemy musieli dołożyć. Ukazał się raport jednej z firm konsultingowych, z którego wynika, że nas to może coś kosztować. Ktoś wyliczył, że mniej, niż rząd chce zebrać rocznie z mandatów. Ciekawe, że cicho jest na temat innych raportów, publikowanych od trzydziestu lat, ukazujących że dla rozwoju UE, dla jej przedsiębiorczości, jej przemysłu i handlu wspólny patent jest niezbędny. Że jest jednym z warunków poprawy konkurencyjności unijnej gospodarki w w globalnej rozgrywce. Ale polscy przedsiębiorcy wyjątkowo nie mówią o europejskich przedsiębiorstwach, tylko o polskich, o swoich własnych. Przestały być europejskie?
Co rusz spotykam wzmiankę o tym, że w kwestii patentu nie jesteśmy sami: Włosi i Hiszpanie też nie chcą. Niewiedza czy zła wola dziennikarzy, nie wiem, ale prawda jest taka, że Włosi i Hiszpanie uparli się i wetują ze względów prestiżowych, bo chcą, żeby włoski i kastylijski zostały dodane to listy języków, w których patenty będą zgłaszane. Znacznie podniosłoby to koszty operacji, której celem jest obniżenie ceny, jaka europejscy przedsiębiorcy i wynalazcy płacą za ochronę patentową. Jesteśmy solidarni z Włochami i Hiszpanami? Chcemy żeby było drożnej? Bezrozumna solidarność. Lobby polskich przedsiębiorców sprzeciwia się porozumieniu 25 państw, ale bynajmniej nie z solidarności z budżetem państwa, który na jednolitym patencie miałby stracić. Chodzi o to, by sobie patentami głowy nie zawracać. Po co? Własność intelektualna jest dobra dla bogatych, wynalazki zresztą też, więcej patentów europejskich to trudniejszy do nich legalny dostęp. Legalny – tu jest pies pogrzebany. Solidarność? Tak, solidarność Kalego. Przykładów tej kategorii solidarności jest zresztą więcej, jednym z budzących w Polsce największe (i po części zrozumiałe) kontrowersje jest unijna polityka klimatyczna.
Solidarność Janosika
Ten brak solidarności i poczucia wspólnoty widać też w innych kwestiach, z pozoru z UE nie związanych. Jednym z przykładów była dyskusja na temat „janosikowego”. Chodzi o prawo, na mocy którego bogatsze regiony Polski, poprzez wkład do tak zwanej subwencji ogólnej, przekazują cześć swoich dochodów regionom o niższym dochodzie na głowę mieszkańca. Nie jestem specjalistą i nie wiem, czy to dobre rozwiązanie. Zastanawia mnie co innego: dlaczego nikt nie mówi z przekąsem o „janosikowym”, które Jean, Hans i Ian płacą na polskie drogi, mosty, oczyszczalnie, kursy dla bezrobotnych, uczelnie i nawet na Jasną Górę (tam też od lat konserwacja finansowana jest głównie z unijnych funduszy strukturalnych). Czy w interesie bogatych polskich regionów nie leży rozwój biednych polskich regionów? Czy ta solidarność się nie opłaca? Jeżeli tak, to ci którzy tak uważają, nie powinni wypominać egoizmu bogatym państwom UE, które wolałyby mniej płacić albo, jak Wielka Brytania, nie płacić wcale na biedną Polskę, Litwę czy Rumunię.
Solidarność bogatych
Żeby wszystko było jasne: Polska, ojczyzna „Solidarności”, nie jest jedynym członkiem UE, w którym solidarność nie jest naturalnym odruchem, a solidarność dekretowana przez państwo lub wspólnotę państw nie spotyka się z powszechnym zrozumieniem. Francuski podatek, który mają zapłacić najbogatsi jest chyba najbardziej jaskrawym przykładem janosikowego myślenia. Pisałem o tym niedawno w tekście na temat Gerarda Depardieu. Katalonia, najbogatszy region Hiszpanii, chce niepodległości, bo ma dosyć płacenia na biedniejsze regiony. Tyle, że domaga się tej niepodległości w ramach UE, niejako pod osłoną europejskiej solidarności. Szkocja też uważa, że sporo by zyskała, gdyby nie musiała dokładać się do brytyjskiego budżetu i nie chce słyszeć płynących z Londynu pouczeń na temat solidarności: fakt, że Londyn za rządów Camerona nikogo solidarności uczyć nie powinien. Flamandzcy nacjonaliści od lat dążą do rozbicia Belgii, bo nie chcą – jak twierdza – utrzymywać biedniejszej Walonii. Kiedyś to Walonia była bogata, a Flandria biedna, Walonowie pogardzali wówczas Flamandami. Ucichła sprawa włoskiego irredentyzmu, ale Liga Północna istnieje nadal jako żywy dowód, że separatystyczne tendencje bogatej "Padanii" nie nalezą do przeszłości.
Żeby wszystko było jasne: Polska, ojczyzna „Solidarności”, nie jest jedynym członkiem UE, w którym solidarność nie jest naturalnym odruchem, a solidarność dekretowana przez państwo lub wspólnotę państw nie spotyka się z powszechnym zrozumieniem. Francuski podatek, który mają zapłacić najbogatsi jest chyba najbardziej jaskrawym przykładem janosikowego myślenia. Pisałem o tym niedawno w tekście na temat Gerarda Depardieu. Katalonia, najbogatszy region Hiszpanii, chce niepodległości, bo ma dosyć płacenia na biedniejsze regiony. Tyle, że domaga się tej niepodległości w ramach UE, niejako pod osłoną europejskiej solidarności. Szkocja też uważa, że sporo by zyskała, gdyby nie musiała dokładać się do brytyjskiego budżetu i nie chce słyszeć płynących z Londynu pouczeń na temat solidarności: fakt, że Londyn za rządów Camerona nikogo solidarności uczyć nie powinien. Flamandzcy nacjonaliści od lat dążą do rozbicia Belgii, bo nie chcą – jak twierdza – utrzymywać biedniejszej Walonii. Kiedyś to Walonia była bogata, a Flandria biedna, Walonowie pogardzali wówczas Flamandami. Ucichła sprawa włoskiego irredentyzmu, ale Liga Północna istnieje nadal jako żywy dowód, że separatystyczne tendencje bogatej "Padanii" nie nalezą do przeszłości.
Niemców czy Holendrów pewnie łatwiej byłoby przekonać do wysyłania do Polski paczek, jak w stanie wojennym, niż do tej formy solidarności, która obowiązuje w UE. Pewnie byłoby łatwiej, tylko, że pożytek – nie tylko dla Polski, również dla nich samych – byłby nieporównywalnie mniejszy. Greków – na jakiś czas przynajmniej – można by przyjąć do obozów uchodźców, dać jeść, swetry rozdać. Ale na dłuższą metę nikt na tym nie skorzysta. Wyjątkowa w historii finansowa solidarność państw strefy euro przyniesie profity wszystkim, nawet jeśli to bardzo kosztowne przedsięwzięcie. Grecy poczują je pewnie ostatni i zapewne nie wcześniej niż za kilkanaście lat. Europejska solidarność nigdy nie była łatwa do zrozumienia, a w odróżnieniu od dobroczynności nie jest wynikiem odruchu serca, tylko rozumu. Okres kryzysu jest dla idei solidarności najtrudniejszym sprawdzianem, bo solidarność wymaga umiejętności i odwagi spojrzenia w przyszłość, a przyszłość oglądana z kryzysowej perspektywy napawa ludzi strachem, a nie odwaga. Strach pogłębia istniejące już wcześniej podziały, jest pożywieniem egoizmu. Jak to się dzieje, że w tej sytuacji oparta na solidarności integracja europejska funkcjonuje już od kilkudziesięciu lat? Nie wiadomo. To tylko kolejny dowód na to, jak genialni byli ci, którzy tę europejską Spółdzielnię „Solidarność” wymyślili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz