Unia prawdziwa i jej karykatura
Zagrożeniem dla Unii ("która zrobiła dużo dobrego i jeszcze więcej dobrego zrobić może") są: elity europejskie, politycy i ich brukselskie gabinety, oraz dziennikarze, którzy "siedzą" w Brukseli i towarzyszą politykom. Nie licząc się z "obywatelami państw członkowskich" zmieniają cnotliwą niegdyś Unię w jej własną karykaturę, wpędzając ją w łapy "prawdziwych eurosceptyków". Autor, mimo, że to i owo krytykuje by nas przestrzec, nie jest "prawdziwym eurosceptykiem" (bo nie porównuje Brukseli do Moskwy). Chce pomóc i wie jak.
Janke broni prawdziwej Unii i sprzeciwia się jej karykaturze. Z tekstu jasno wynika, na czym polega przekształcanie Unii w karykaturę, trudniej natomiast z niego wywnioskować jak wyglądał oryginał, który autor chce ratować. Projekt europejskiej jedności się nie powiódł, jedność się chwieje. Elity zaś wzywają do zacieśniania politycznej jedności. Niedobrze. Egoizm poszczególnych rządów - pisze Janke - sięga szczytów niespotykanych dotąd w historii UE. Nie sposób się z nim nie zgodzić, tak faktycznie jest. Tymczasem elity bałamucą ludzi bajkami o powszechnej solidarności. Dlaczego? Bo, tak jak komisarz z Luksemburga, Viviane Reding, nie próbują dostrzec rosnącej sprzeczności interesów poszczególnych państw. Przyznaję, że już na tym etapie zaczynam się gubić. Skoro wzywają do jedności, to chyba widzą jej brak. Skoro deficyt jedności i solidarności jest niedobry, to chyba dobrze, że wzywają. Jak bowiem wyobrazić sobie Unię (unia, czyli jedność) bez jedności i solidarności, napędzaną jedynie narodowymi egoizmami?
Obywatele-patrioci przeciw elitom i federacji
Te wezwania to jednak "luksemburskie złudzenia". Unia prawdziwa, ta, której broni Janke, to Unia bez złudzeń, świadoma swojej niemożności. Elity chcą zacieśnienia politycznej jedności wbrew obywatelom państw członkowskich. Chcą federalnej Europy, ale czy ktoś zapytał jak zrealizować ten cel bez bez mieszkańców Europy? - pyta retorycznie Janke. Nie. On jest pierwszy, nikt wcześniej na ten pomysł jakoś nie wpadł. Ale obywatele państw członkowskich głośno protestują przeciw federalnej Europie i przeciw artykułowi Viviane Reding zatytułowanemu "Stany Zjednoczone Europy". Taka jest diagnoza Igora Janke. Daje przykłady: Polacy nie chcą euro. No niby tak. Teraz nie chcą, bo w mediach ogłoszono kryzys euro (choć euro było i pozostaje jedną z trzech najważniejszych i najstabilniejszych walut na świecie), ale jeszcze niedawno nie byli tacy przeciwni, a co będzie za trzy-cztery lata, gdy kryzysu już nie będzie, nie wiadomo. Tak czy siak, Polacy pozostają najbardziej proeuropejskim narodem w UE. Na temat federalizmu się nie wypowiadali. Ale ci, którzy wiedzą, co to jest federalizm, pewnie zauważyli, że sporo jego elementów już w UE jest.
Inny przykład: Grecy protestują przeciw narzucaniu im "przez Brukselę i Berlin" kolejnych ograniczeń finansowych. Zapomniany tutaj MFW, też ciemiężący Greków, akurat nie ma siedziby w Brukseli ani w Berlinie. Mniejsza o to. Grecy nie protestują przecież przeciw planom federacji, co zdaje się sugerować autor. O wyjściu z UE i ze strefy euro Grecy też słyszeć nie chcieli. Dopominali się pieniędzy na spłatę przejedzonych pożyczek i je od Unii dostali. Ten przykład niespotykanej w historii unijnej solidarności też jakoś autorowi umknął. Owszem, warunki, które Grecy muszą spełnić, są drakońskie. Wielu uważa, że za bardzo, bo wpędziły grecką gospodarkę w przerażająco głęboką recesję. Ale przecież Janke sam zauważa - i słusznie! - że w sytuacji kryzysu "uzdrowienie radykalnymi środkami finansów publicznych" jest podstawowym wyzwaniem polityków. Grecy protestują, bo te środki są zbyt radykalne. Wolfgang Schäuble, niemeicki minister finansów, po raz kolejny wczoraj powtórzył w wywiadzie dla FAZ, że nie ma dla Grecji ratunku bez cięć i wyrzeczeń. Berlin i Igor Janke mówią jednym głosem.
Węgry oddalają się mentalnie od Unii wskutek nieustannych ataków płynących z Brukseli i Strasburga na ich rząd - pisze Janke. Tu przynajmniej sytuacja jest jasna: całkowite zawłaszczenie państwa, w tym jego konstytucyjnych instytucji, przez aparat partyjny Fideszu pod niepodzielną władzą Jedynego Przywódcy jest tą formą demokracji, która autorowi artykułu bardzo odpowiada, dał temu wyraz wielokrotnie. Tylko, że Węgry z taką demokracją nie zostałyby do UE przyjęte. Skoro już do niej wstąpiły, muszą przestrzegać wspólnych zasad. To prawda, że za rządów Orbána Węgry bardzo się od idei integracji europejskiej oddaliły. Ale mimo zatwardziałego nacjonalizmu Węgrów, żywiącego się obsesją układu z Trianon, wierzę, że jest to tymczasowa tendencja i że w kolejnych wyborach pogonią Orbána. Czesi tkwią w swoim eurosceptycyzmie - mówi Janke. Tkwią trochę mniej, bo w niedzielnych wyborach zagłosowali na Zemana, który chce szybkiego wejścia Czech do strefy euro (której Janke nie lubi), i na euroentuzjastę Schwarzenberga. O cytowanych tu również Brytyjczykach nie wspomnę, myślą o wyjściu z UE odkąd do niej wstąpili. Ale jakoś nigdy nie wystąpili.
Integracja europejska mogła pozostać niespełnioną utopią
Oczywiście Janke ma rację twierdząc, że ludzie nie są gotowi na federalne państwo europejskie, jeśli założyć - maksymalistycznie - że takie jest znaczenie federalistycznych wezwań pani Reding. Zapomina jednak, że w czasach, gdy powstawały pierwsze zręby Wspólnot, ludzie też nie byli gotowi. I gdyby decydujący głos, na kolejnych etapach integrowania Europy, należał do ludzi głoszących jego poglądy, to Unia nigdy by nie powstała. Nie byłaby karykaturą, byłaby niespełnioną utopią. Janke z uporem maniaka przywołuje "obywateli państw członkowskich", żeby broń Boże nie użyć terminu "obywatele UE". Mówi o "mieszkańcach Europy" bo przecież nie wolno mu powiedzieć "Europejczycy. Jedno i drugie mogłoby sugerować, że już istnieją jakieś ponadnarodowe i ponadpaństwowe wspólnoty, że europejski federalizm nie zacznie się od jakiegoś federalistycznego zaklęcia wyobcowanych elit, bo już istnieje. Otóż ci mieszkańcy i obywatele głosują na polityków, którzy - z mniejszym lub większym przekonaniem, wiarą, zaangażowaniem - trwają w przekonaniu, że UE jest najlepszym rozwiązaniem dla ich kraju. Mogliby przecież zagłosować na zwolenników wystąpienia z UE. Albo przynajmniej na orędowników wycofania się z ponadnarodowej i ponadpaństwowej integracji do etapu gospodarczej współpracy międzynarodowej, co de facto proponuje dziś Cameron. Mit, wedle którego "europejskie elity"tworzą jacyś inni politycy, niż ci, na których głosują "obywatele państw członkowskich", jest jedną z podstaw eurofobicznej teorii spiskowej. Ten właśnie mit propaguje regularnie Igor Janke zarzekając się, że broni w ten sposób europejskiej cnoty przed złymi elitami i "prawdziwymi" eurosceptykami.
Polski hydraulik i papierosy mentolowe
Przywołani przez publicystę Rzeczpospolitej Grecy, Polacy, Brytyjczycy, Węgrzy i Czesi w sprawie federalizmu się nie wypowiadali. Ale obywatele czterech państw członkowskich mieli taką okazję w 2005 roku. We Francji, Holandii, Hiszpanii i Luksemburgu odbyły się referenda dotyczące Konstytucji dla Europy. Ta Konstytucja miała dać Europejczykom to, co mają Amerykanie: symboliczny wyraz politycznej jedności będącej fundamentem federacji stanów (czy państw). Mimo medialnej aktywności Viviane Reding, to wtedy, a nie dzisiaj, Stany Zjednoczone Europy były najbliższe realizacji. Inicjatywa była przedwczesna i źle przygotowana. Mimo to, we wszystkich czterech krajach na początku przeważali zwolennicy silniejszej politycznej integracji. Dzisiaj powiedzielibyśmy: zwolennicy federacji. Ta tendencja utrzymała się do końca w Hiszpanii i Luksemburgu. Odwróciła się we Francji i Holandii w wyniku zmasowanej i kosztownej kampanii przeciwników Konstytucji. W obu krajach trzon antyfederalistycznej koalicji tworzyły partie skrajnej prawicy i skrajnej lewicy. W Holandii ludzie głosowali przeciw narkotykom, eutanazji, małżeństwom homoseksualnym, imigracji i nadmiernym kosztom członkostwa w UE, przede wszystkim zaś przeciw podwyżkom cen w chwili wprowadzenia euro (wynikającym z poważnego niedoszacowania florena) i przeciw nielubianemu rządowi. We Francji glosowano głównie przeciw liberalnej Europie i "dumpingowi socjalnemu", których wyrazem stała się dyrektywa usługowa a symbolem - "polski hydraulik". W obu krajach ludzie postanowili też zaprotestować przeciw członkostwu Turcji w UE.
Żaden z głównych powodów holenderskiego i francuskiego "nie" nie wynikał z tekstu Konstytucji. Wszystkie te argumenty w cyniczny sposób zostały sfabrykowane i wykorzystane w kampaniach przeciwników integracji europejskiej (jak się później okazało sfinansowanych w znaczącej mierze przez brytyjskich eurofobów). Polityka klimatyczna, gaz łupkowy, parytet kobiet w zarządach spółek, zakaz produkcji papierosów mentolowych - gdyby referendum w sprawie jakiejś nowej federalnej Konstytucji dla Europy miało się dziś odbyć w Polsce, lista tematów do użycia w kampanii eurosceptyków byłaby gotowa. Ja jej nie wymyśliłem, pochodzi w tekstu Igora Janke.
Eurosceptycyzm nieuświadomiony
Teza artykułu jest dość prosta: antydemokratyczne i oderwane od rzeczywistości elity, wbrew ludziom, zajmują się głupotami, takimi jak papierosy slim i pustymi hasłami, takimi jak federalizm, zamiast zająć się tym co istotne, czyli reformami, deregulacją i swobodą działalności biznesowej. Otóż reformami akurat UE się zajmuje: system gospodarczy UE został całkowicie przebudowany. Pakt fiskalny, któremu Janke zarzuca dogmatyzm, jest właśnie radykalnym środkiem uzdrowienia finansów publicznych, do czego Janke wzywa. Zgodnie z jego wezwaniem przekonuje się obywateli, również w Grecji, o potrzebie cięć wydatków. Tych samych cięć, które w innym fragmencie nazywa "narzucanymi przez Berlin i Brukselę ograniczeniami finansowymi". Swoboda działalności biznesowej jest jednym z kluczowych elementów reformy rynku wewnętrznego i jednym z głównych zaleceń, które Komisja Europejska wydała państwom członkowskim (tzw. CSR). Janke tego jednak postanowił nie zauważać. Unię walutową nazywa nasz publicysta "nierozważną integracją", ale na jej reformę i wprowadzenie mechanizmów antykryzysowych (EFSF), ktorych na początku kryzysu zabrakło, patrzy nieprzychylnie. Protestuje przeciw pominięciu mieszkańców Europy w debacie, ale opublikowany w prasie (a więc adresowany do szerokiej publiczności) artykuł komisarz Reding jest dla niego dowodem "oderwania elit od rzeczywistości".
Sprzeczności, którymi usiany jest jego tekst, właściwie nie dziwią: on nie wie, że jest prawdziwym eurosceptykiem. Wszystkie zalecane przez niego reformy (wdrażane od dawna, czego nie zauważył) poza wymiarem praktycznym, który pochwala, mają też przecież wymiar polityczny i wszystkie oznaczają silniejszą i głębszą integrację, co odrzuca. To, do czego skłania się rozum publicysty, odrzuca jego eurosceptyczne serce. Dotyczy to nie tylko poszczególnych reform, ale całej integracji europejskiej: rozum każe mu Unię ratować, ale serce nie pozwala jej zrozumieć. Chce bronić Unii przed nią samą, ale Unii, której śpieszy na ratunek, nie było, nie ma i nie będzie, bo nie byłaby Unią. Jedną z karykatur, przeciw którym protestuje i których ratować nie chce, tworzy sam, tak jak holenderscy i francuscy przeciwnicy Konstytucji w 2005. Ale za karykaturę uważa też Unię opartą na jedności i solidarności (bo to mrzonka), w której dyskutuje się o federalizmie (bo temat jest komiczny i nie nadaje się do dyskusji), w której jest wspólna waluta (bo to nierozważne), w której są Europejczycy i obywatele UE (bo ich nie ma), w której partnerzy chcą podejmować wspólne decyzje (bo narodowy egoizm jest normą) i dlatego chcą usiąść przy wspólnym stole (bo to nie jest kluczowe, każdy powinien mieć swój stół).
Igor Janke nie wie, że jest eurosceptycznym wielbicielem Europy. Jest jak mieszczanin w sztuce Moliera, który nie wiedział, że pisze prozą. W gruncie rzeczy, jego pomysł na integrację europejską najbliższy jest poglądom Camerona; jego pomysł na państwo wyraża się w polityce Viktora Orbána; jego wizja demokracji natomiast zakłada, że Grecy sami narzucą na siebie drakońskie ograniczenia i sami będą przeciwko nim protestować, a elity razem z nimi (choć lepiej byłoby bez elit). Aż się chce ponownie go zacytować: "kręci się wokół własnego ogona. Coraz bardziej przypomina to chocholi taniec".
Polski hydraulik i papierosy mentolowe
Przywołani przez publicystę Rzeczpospolitej Grecy, Polacy, Brytyjczycy, Węgrzy i Czesi w sprawie federalizmu się nie wypowiadali. Ale obywatele czterech państw członkowskich mieli taką okazję w 2005 roku. We Francji, Holandii, Hiszpanii i Luksemburgu odbyły się referenda dotyczące Konstytucji dla Europy. Ta Konstytucja miała dać Europejczykom to, co mają Amerykanie: symboliczny wyraz politycznej jedności będącej fundamentem federacji stanów (czy państw). Mimo medialnej aktywności Viviane Reding, to wtedy, a nie dzisiaj, Stany Zjednoczone Europy były najbliższe realizacji. Inicjatywa była przedwczesna i źle przygotowana. Mimo to, we wszystkich czterech krajach na początku przeważali zwolennicy silniejszej politycznej integracji. Dzisiaj powiedzielibyśmy: zwolennicy federacji. Ta tendencja utrzymała się do końca w Hiszpanii i Luksemburgu. Odwróciła się we Francji i Holandii w wyniku zmasowanej i kosztownej kampanii przeciwników Konstytucji. W obu krajach trzon antyfederalistycznej koalicji tworzyły partie skrajnej prawicy i skrajnej lewicy. W Holandii ludzie głosowali przeciw narkotykom, eutanazji, małżeństwom homoseksualnym, imigracji i nadmiernym kosztom członkostwa w UE, przede wszystkim zaś przeciw podwyżkom cen w chwili wprowadzenia euro (wynikającym z poważnego niedoszacowania florena) i przeciw nielubianemu rządowi. We Francji glosowano głównie przeciw liberalnej Europie i "dumpingowi socjalnemu", których wyrazem stała się dyrektywa usługowa a symbolem - "polski hydraulik". W obu krajach ludzie postanowili też zaprotestować przeciw członkostwu Turcji w UE.
Żaden z głównych powodów holenderskiego i francuskiego "nie" nie wynikał z tekstu Konstytucji. Wszystkie te argumenty w cyniczny sposób zostały sfabrykowane i wykorzystane w kampaniach przeciwników integracji europejskiej (jak się później okazało sfinansowanych w znaczącej mierze przez brytyjskich eurofobów). Polityka klimatyczna, gaz łupkowy, parytet kobiet w zarządach spółek, zakaz produkcji papierosów mentolowych - gdyby referendum w sprawie jakiejś nowej federalnej Konstytucji dla Europy miało się dziś odbyć w Polsce, lista tematów do użycia w kampanii eurosceptyków byłaby gotowa. Ja jej nie wymyśliłem, pochodzi w tekstu Igora Janke.
Eurosceptycyzm nieuświadomiony
Teza artykułu jest dość prosta: antydemokratyczne i oderwane od rzeczywistości elity, wbrew ludziom, zajmują się głupotami, takimi jak papierosy slim i pustymi hasłami, takimi jak federalizm, zamiast zająć się tym co istotne, czyli reformami, deregulacją i swobodą działalności biznesowej. Otóż reformami akurat UE się zajmuje: system gospodarczy UE został całkowicie przebudowany. Pakt fiskalny, któremu Janke zarzuca dogmatyzm, jest właśnie radykalnym środkiem uzdrowienia finansów publicznych, do czego Janke wzywa. Zgodnie z jego wezwaniem przekonuje się obywateli, również w Grecji, o potrzebie cięć wydatków. Tych samych cięć, które w innym fragmencie nazywa "narzucanymi przez Berlin i Brukselę ograniczeniami finansowymi". Swoboda działalności biznesowej jest jednym z kluczowych elementów reformy rynku wewnętrznego i jednym z głównych zaleceń, które Komisja Europejska wydała państwom członkowskim (tzw. CSR). Janke tego jednak postanowił nie zauważać. Unię walutową nazywa nasz publicysta "nierozważną integracją", ale na jej reformę i wprowadzenie mechanizmów antykryzysowych (EFSF), ktorych na początku kryzysu zabrakło, patrzy nieprzychylnie. Protestuje przeciw pominięciu mieszkańców Europy w debacie, ale opublikowany w prasie (a więc adresowany do szerokiej publiczności) artykuł komisarz Reding jest dla niego dowodem "oderwania elit od rzeczywistości".
Sprzeczności, którymi usiany jest jego tekst, właściwie nie dziwią: on nie wie, że jest prawdziwym eurosceptykiem. Wszystkie zalecane przez niego reformy (wdrażane od dawna, czego nie zauważył) poza wymiarem praktycznym, który pochwala, mają też przecież wymiar polityczny i wszystkie oznaczają silniejszą i głębszą integrację, co odrzuca. To, do czego skłania się rozum publicysty, odrzuca jego eurosceptyczne serce. Dotyczy to nie tylko poszczególnych reform, ale całej integracji europejskiej: rozum każe mu Unię ratować, ale serce nie pozwala jej zrozumieć. Chce bronić Unii przed nią samą, ale Unii, której śpieszy na ratunek, nie było, nie ma i nie będzie, bo nie byłaby Unią. Jedną z karykatur, przeciw którym protestuje i których ratować nie chce, tworzy sam, tak jak holenderscy i francuscy przeciwnicy Konstytucji w 2005. Ale za karykaturę uważa też Unię opartą na jedności i solidarności (bo to mrzonka), w której dyskutuje się o federalizmie (bo temat jest komiczny i nie nadaje się do dyskusji), w której jest wspólna waluta (bo to nierozważne), w której są Europejczycy i obywatele UE (bo ich nie ma), w której partnerzy chcą podejmować wspólne decyzje (bo narodowy egoizm jest normą) i dlatego chcą usiąść przy wspólnym stole (bo to nie jest kluczowe, każdy powinien mieć swój stół).
Igor Janke nie wie, że jest eurosceptycznym wielbicielem Europy. Jest jak mieszczanin w sztuce Moliera, który nie wiedział, że pisze prozą. W gruncie rzeczy, jego pomysł na integrację europejską najbliższy jest poglądom Camerona; jego pomysł na państwo wyraża się w polityce Viktora Orbána; jego wizja demokracji natomiast zakłada, że Grecy sami narzucą na siebie drakońskie ograniczenia i sami będą przeciwko nim protestować, a elity razem z nimi (choć lepiej byłoby bez elit). Aż się chce ponownie go zacytować: "kręci się wokół własnego ogona. Coraz bardziej przypomina to chocholi taniec".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz