2013-07-04

Pakiet klimatyczny czyli kto ukradł księżyc

Spór między Tuskiem i Kaczyńskim o to, kto popełnił zbrodnię stulecia godząc się na unijny pakiet klimatyczny, jest żałosny. Po pierwsze dlatego, że to żadna zbrodnia. Po drugie z tego powodu, że ten spór dowodzi braku odpowiedzialności politycznej obu stron, utrwala bowiem błędny kierunek debaty publicznej zamiast go zmieniać. Po trzecie, jest dowodem krótkowzroczności obu polityków i ich ugrupowań: z powodu wiążących dla Polski zobowiązań i priorytetowej pozycji polityki klimatycznej w UE każdy następny rząd będzie musiał sobie z pakietem klimatycznym poradzić.   

"Psze Pani, to on zaczął"

L.Kaczyński i D. Tusk w Brukseli        ©UE
Najpierw o odpowiedzialności. Pakiet klimatyczny to nie jest sprawa jednego podpisu, choć takie przekonanie można wysnuć na podstawie sporu, jaki przy okazji konkurencyjnych kongresów partyjnych wszczęły nawzajem  PiS i PO. Sprzeczka toczy się na poziomie piaskownicy. I jak to na podwórku: trudno o jednoznaczną odpowiedź na pytanie, kto zaczął. Najintensywniejszy okres rozmów, projektów i negocjacji, które doprowadziły do przyjęcia pakietu przypadł na rok 2007. Prezydentem był wtedy Lech Kaczyński, ale rozmowy na poziomie roboczym w ramach Rady UE prowadził rząd. Do listopada 2007 na jego czele stał Jarosław Kaczyński. To w marcu 2007 roku Rada Europejska (skupiająca szefów państw i rządów) przyjęła cele polityki klimatycznej zaproponowane przez Komisję Europejską. Wtedy też 27 państw poparło filozofię polityki klimatycznej, która obowiązuje do dzisiaj:  UE przejmuje przywództwo w światowej walce ze skutkami zmian klimatycznych, ustala cele wykraczające poza tzw. protokół z Kioto i gotowa jest przeprowadzić technologiczną i przemysłową rewolucję podporządkowaną tym celom nie oglądając się na resztę świata. Chodziło o redukcję emisji gazów cieplarnianych oraz o plan działań na lata 2007-2009. Jego fundamentem było zobowiązanie znane jako 3 x 20. Polska, rządzona niepodzielnie przez braci Kaczyńskich poparła te założenia, choć mogła wtedy skorzystać z prawa weta. To one stały się podstawą pakietu ustawodawczego, który opracowała w styczniu 2008 Komisja Europejska. 

Negocjacje przybrały na sile i w marcu tego samego roku Rada Europejska przyjęła założenia pakietu oraz kalendarz działań. Wtedy premierem był już Donald Tusk. Prezydentem - nadal Lech Kaczyński. Ale w czasie prac rozmów w Radzie UE, na szczeblu ministrów i ambasadorów, to rząd a nie prezydent odgrywał rolę wiodącą. W grudniu 2008 Rada Europejska przyjęła wreszcie pakiet klimatyczny (w wersji osłabionej w porównaniu do planów Komisji). 

Lech Kaczyński brał w tej Radzie udział jako głowa państwa. Jego zaangażowanie w negocjacje na szczeblu Rady Europejskiej nie wynikało wprost z kompetencji konstytucyjnych, raczej z ambicji politycznych rozniecanych przez brata. Gdyby tym ambicjom nie uległ, nie negocjowałby pakietu, o którym pojęcie miał nikłe, a dziś jego brat mógłby mówić: "wina Tuska". Ale uległ. Prezydent złożył też wtedy w prasowym wywiadzie naiwną deklarcję o polskim (to znaczy swoim) ustępstwie wobec Angeli Merkel w zamian za jej poparcie polskiego stanowiska w sprawie systemu głosowania w Radzie. Stanowisko to, wyglądające na żart szalonego matematyka, nie miało szans powodzenia. Poza tym, decyzja podejmowana była w Radzie większością głosów (a nie jednomyślnie, jak w 2007). Ale mniejsza o to. Przypominam sobie, że polskie media pasjonowały się wtedy tym kto pierwszy: premier czy prezydent, usiądzie na krześle jako szef polskiej delegacji, a nie ich sporem na temat pakietu klimatycznego. Bo też takiego sporu przypomnieć sobie nie mogę. Proces ustawodawczy nie zakończył się na grudniowym szczycie UE. Swoje do powiedzenia, jako współustawodawca, miał też Parlament Europejski. Dyrektywy, decyzje i rozporządzenia tworzące pakiet lub uzupełniające go przyjmowane były w 2009 roku. Zdecydowanie nie była to więc kwestia jednego podpisu, którego złożenie zarzucają sobie nawzajem Tusk i Kaczyński.

Patriotyzm klimatyczny

W szowinistycznym dyskursie PiS pakiet klimatyczny przedstawiany jest jako zamach na Polskę. Jak zwykle zamachów na Polskę dokonują Niemcy. Nic dziwnego, że w patriotycznej dyplomacji wysokiego lotu (bardzo przepraszam za ironię), jaką uprawiał Lech Kaczyński, nazwisko Merkel musiało się pojawić. Nic dziwnego też, że dziś PiS zarzeka się, że z pakietem klimatycznym nie miał nic wspólnego. Jest jednak jasne, że polska delegacja rządowo-prezydencka rzeczywiście poparła pakiet w imię unijnej lojalności i odpowiedzialności, a więc na sposób niemiecki, a nie powodowana ekologiczną wrażliwością, która jest motorem działania krajów skandynawskich. Ortodoksyjne stanowisko tych ostatnich zostało zresztą osłabione przez koalicję Polski i krajów bałtyckich (które w tej rozgrywce okazały się bardziej częścią wschodu Europy, energetycznie i przemysłowo zapóźnionego, niż jej północnej, proekologicznej flanki). Osłabienie to jednak powiodło się przy poparciu Niemiec, środowiskowo wrażliwych, to prawda, ale jednak na pierwszym miejscu stawiających swój wielki, enrgochłonny przemysł, między innymi samochodowy. Do dziś zresztą największym opononentem duńskiej komisarz do spraw klimatu jest w Komisji Europejskiej niemiecki komisarz do spraw energii. 

Poza retoryką antypolskiej zmowy, dyskusja na temat pakietu klimatycznego zdominowana jest w Polsce przez węgiel. I to węgiel bardziej jako największy skarb narodowy, bogactwo "tej ziemi", niż jako element energetyki wyokoemisyjnej i kopalnych źródeł energii. Czasem, zwłaszcza wsłuchując się w to, co mówi PiS i pisopodobni, można odnieść wrażenie, że w negocjacje na temat pakietu klimatycznego powinien zostać włączony IPN, a może nawet, kto wie, Muzeum Powstania Warszawskiego, tak często pojawia się wystąpieniach Kaczyńskiego wątek krzywd doznanych przez naród polski. Każdy jest patriotą na swój sposób. Nie w tym jednak rzecz. Swoiście pojęty patriotyzm zaważył już kiedyś na stanowisku Lecha Kaczyńskiego w sprawie pakietu klimatycznego. Również dziś jest podstawą pisowskiej argumentacji. I tak jak wtedy niczego w ten sposób się nie wynegocjuje, bo do nikogo spoza Polski te argumenty nie trafiają. Mają zastosowanie wyłącznie jako retoryka na użytek lokalnego elektoratu. Dramatycznie patriotyczna oprawa, paradoksalnie, szkodzi Polsce, a nie pomaga. Tak jak zaszkodziła wtedy, w 2007 roku, gdy można jeszcze było uzyskać dla Polski, której sytuacja energetyczna faktycznie jest specjalna, więcej, niż uzyskano (bo jednak coś uzyskać się dało, nawet jeśli trudno to uznać za wyłącznie polskie zwycięstwo: firmy energetyczne dostały większość uprawnień do emisji CO2 za darmo, obecnie to aż 80 proc. uprawnień). Zamiast jednak gubić się w narodowej emfazie, trzeba dokładnie pakietowi klimatycznemu się przyjrzeć. Zamiast przywoływać jak zaklęcie potencjalne weto, którego Lech Kaczyński nie zastosował wtedy, gdy jeszcze było to możliwe i którego dziś już użyć nie można, trzeba zobaczyć, jak skutecznie i z korzyścią dla Polski powiedzieć "tak". Inaczej mówiąc, jak najlepiej wykorzystać pakiet klimatyczny. Bo sztuka funkcjonowania w UE polega na przemyślanym powiedzeniu "tak", a nie na bezproduktywnym domaganiu się prawa do mówienia "nie" za każdym razem, gdy coś się zawaliło. Szkoda, że obecny rząd uległ retoryce PiS.

Komu opłaca się pakiet klimatyczny

Pakiet klimatyczny to nie tylko redukcja emisji CO2 kosztem polskiego węgla. Poza redukcją emisji gazów cieplarnianych (nie tylko dwutlenku węgla), pakiet dotyczy też zwiększenia udziału odnawialnych źródeł energii oraz bardziej efektywnego zużycia energii. Efektywność zużycia energii przez polskie firmy jest dwukrotnie gorsza niż średnia unijna. Z dymem, w atmosferę, ulatuje w Polsce nie tylko dwutelenek węgla, ale dużo pieniędzy. Polskie budownictwo, zwłaszcza to z czasów PRL, jest niesamowicie enegochłonne. Unijne normy można wypełniać nie tylko bez szkody, ale zyskiem dla budżetu państwa i portfeli mieszkańców. Oczywiście, że wymaga to inwestycji. Są na to unijne pieniądze. Oczywiście, że wymaga to technologii. To wielka szansa dla polskich małych i średnich przedsiębiorstw, możliwość poczynienia oszczędności i zwiększenia konkurencyjności. Chętnie posłuchałbym sporu PO i PiS jak z tych szans skorzystać. Jak powiedzieć pakietowi klimatycznemu "tak" z korzyścią dla ludzi i polskiej gospodarki. W wystąpieniu Kaczyńskiego na kongresie PiS coś o nowych technologiach było. Ale jak zwykle w formie zarzutu wobec Tuska. Zarzutu pewnie uzasadnionego. Co z tego, skoro niemal cała reszta wypowiedzi Kaczyńskiego spycha nie tylko polską gospodarkę, ale Polskę w ogóle w anachroniczną czasoprzestrzeń. 

Realizacja zapisanych na papierze norm i celów wymaga jak najbardziej fizycznych instrumentów: nowoczesnych systemów grzewczych, pomp, "inteligentnych" liczników poboru energii, technologii do pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych (na przykład z wody i wiatru), jej przekazywania i magazynowania (na przykład z wykorzystaniem nośników wodorowych). Tego rodzaju produkty stanowią 10% duńskiego eksportu. Niemcom opłaca się sprowadzać i przetwarzać polskie odpady, bo w Polsce nie było do niedawna systemu ich pozyskiwania, a obowiązek segregacji został dopiero wprowadzony.  Nie zauważyłem, żeby techniczny rząd PiS podjął programową debatę z rządem PO-PSL jak skorzystać na pakiecie klimatycznym i jak pomóc małym i średnim przedsiębiorstwom, by podjęły technologiczne i rynkowe wyzwania. 

Na energii słonecznej krocie zarabiają dziś Chińczycy. Zarabiają głównie w Europie, bo pakiet klimatyczny zmusza państwa UE do większego niż kiedyś wykorzystania tego trwonionego zbyt długo źródła energii. Europejczycy kupują więc masowo panele słoneczne i dopiero niedawno zorientowali się, że niemal wszystkie są made in China. Doprowadziło to najpoważniejszego od lat sporu handlowego między Chinami i UE, który rozsztrzygnięcie znajdzie pewnie w wyniku arbitrażu i decyzji Międzynarodowej Organizacji Handlu. Europa oskarża Chiny o stosowanie cen dumpingowych. Słusznie. Ale Chińczycy wygrywają w konkurencji z niemieckimi czy francuskimi przedsiębiorstwami dzięki niskim kosztom pracy. Dlaczego w tej konkurencji zabrakło polskich przedsiębiorstw? Obawiam się, że po nieuchronnej przegranej Chin zabraknie ich również w najbliższej przyszłości, mimo, że koszt wyprodukowania paneli będzie w Polsce nadal niższy niż w Niemczech i we Francji, a zapotrzebowanie na nie będzie wzrastać. 

Polskie uwęglenie 

Polska broni węgla, bo ma go dużo. Słyszę, że ograniczenie jego zużycia zmniejszy polską niezależność energetyczną. Rzadziej jednak słychać, że  Polska węgiel importuje. Własnego nie starcza. Często jest droższy. Import węgla od 2006 roku wzrasta, a państwo dopłaca do węgla wydobytego w Polsce.  Oszczędności? Niezależność energetyczna? Absurd. Na pewno korzysta na tym systemie lobby węglowe. Politykom na pewno łatwiej bronić narodową skamienielinę - dosłownie i w przenośni - niż pomyśleć jak dostosować przemysł do potrzeb jutra, niż prowadzić nowoczesną politykę przemysłową i energetyczną. Zależność energetyczna całej UE rośnie, a nie maleje. Dziś 60% gazu i ropy pochodzi z importu. Jeżeli obecna tendencja nie zostanie zastopowana, to w krótkim czasie zależność może sięgnąć 80%. UE musi zmniejszyć uzależnienie od importu kopalnych źródeł energii jak najszybciej. Cała UE, również Polska. Węgiel nie jest odpowiedzią, nawet jeżeli na krótszą metę w UE i na dłuższą w Polsce jego wykorzystanie zostanie utrzymane, a w czasie kryzysu - okresu sprzyjającego polityce krótkowzrocznej - nawet wzrasta. 

Dwóch budrysów

Nie zarzucam nikomu w Polsce braku entuzjazmu wobec uijnej polityki klimatycznej. Nie sądzę, żeby ktokolwiek zdrowomyślący mógł uznać, że w ciągu parunastu lat polska gospodarka zastąpi węgiel innymi źródłami energii. Nie wierzę w przeprowadzenie rewolucji przemysłowej w krótkim czasie. Ale traktowanie pakietu klimatycznego jako dopustu bożego, sprzeczka o to, kto bardziej zawinił nie blokując tej zasadniczej dla UE polityki, brak jakiejkolwiek refleksji na temat korzyści, jakie pakiet powinien Polsce przyjąć i rzetelnej pracy na rzecz reform, które brałyby w pełni pod uwagę zobowiązania Polski wynikające z pakietu uważam za gospodarczy, polityczny, dyplomatyczny i patriotyczny kretynizm. Najnowsza pyskówka między Tuskiem a Kaczyńskim w tej sprawie utrwala kierunek debaty publicznej, który nie pozwala zwiększyć poziomu wiedzy ludzi na temat unijnej, a więc również polskiej polityki klimatycznej; cementuje stereotypy, zamiast zwiększyć racjonalność debaty; utrudnia uzyskanie społecznego poparcia dla działań, które pozwoliłyby Polsce skorzystać na pakiecie klimatycznym; wiąże ręce każdemu kolejnemu rządowi, który będzie musiał polityce klimatycznej UE się podporządkować, czy mu się to podoba czy nie. 

Bo polityka klimatyczna Unii to nie jest jakiś tam pakiet. To jest wybór kierunku rozwoju całej wspólnoty na długie lata. Ma on zasadniczy wpływ na politykę przemysłową we wszystkich jej wymiarach, na rolnictwo i jego finansowanie, na badania i innowacje, na rynek wewnętrzny i swobodny przepływ towarów, na politykę energetyczną, transport, infrastrukturę (a tym samym na fundusze europejskie współfinansujące inwestycje infrastrukturalne), na handel zagraniczny, na politykę współpracy z państwami rozwijającymi się. Politycy, którzy nie chcą lub nie potrafią tego zrozumieć i wytłumaczyć społeczeństwu ponoszą wielką odpowiedzialność. Dziś spór o pakiet klimatyczny między Tuskiem a Kaczyńskim to spór między dwoma niezbyt miłymi budrysami, którym skradziono księżyc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...