Niezły mętlik z tymi wizami dla Amerykanów. Wszystko za sprawą artykułu w Rzeczpospolitej. Ponoć Unia Europejska grozi Stanom Zjednoczonym sankcjami w odwecie za wizy dla Polaków. Artykuł ujdzie. Tytuł jest idiotycznie tabloidalny. Zapowiada wojnę dyplomatyczną, której nikt nie zamierza wszczynać. Co więcej, mówi o sześciomiesięcznym ultimatum. Polscy politycy natychmiast zareagowali i podzielili się na dwa obozy: tych, co chcą wiz dla Amerykanów i dziwią się, że Polska sama jeszcze ich nie wprowadziła; oraz tych, co wiz dla przyjaciół zza oceanu nie chcą, bo piękący wstyd za nieodwzajemnienie naszej przyjaźni jest już dla nich wystarczająco dotkliwą karą.
Polska sama wiz wprowadzić nie może. Żeby przyjechać do Polski obcokrajowiec spoza UE objęty obowiązkiem wizowym potrzebuje wizy Schengen. Ta wiza pozwala mu się przemieszczać do wszystkich państw, które są - tak jak Polska - członkami strefy Schengen. Procedura wydawania tych wiz jest uregulowana unijnym rozporządzeniem, potocznie zwanym kodeksem wizowym UE. Na mocy unijnych przepisów to Komisja Europejska (dokładniej: komitet ekspertów działający przy Komisji) decyduje, które państwa są objęte obowiązkiem wizowym (to tak zwana "negatywna lista krajów"). USA nie znajdują się na tej liście.
W relacjach międzypaństwowych istnieje dobra zasada wzajemności. Również w dziedzinie wiz: jeżeli ja mogę do ciebie przyjechać bez wizy, to ty do mnie też. Ta dobra zasada stała się w styczniu tego roku przepisem prawa, bo UE znowelizowali swój kodeks wizowy. W wyniku nowelizacji państwa członkowskie mają obowiązek poinformować Komisję Europejską o problemach w stosowaniu zasady wzajemności w ich relacjach z krajami trzecimi. Wcześniej nie musiały się skarżyć (notyfikować). Wiadomo nie od dziś, że państwem trzecim, które zasadę wzajemności ma w nosie są Stany Zjednoczone. Wiadomo też, że obywatele pięciu państw UE, w tym Polska, potrzebują wiz, by udać się do tego kraju, mimo, że Amerykanie mogą się do nich udać bez wizy. Mogą, bo strefa Schengen stoi dla nich otworem.
Nowelizacja unijnego prawa oznacza, że w ciągu dwóch lat od stwierdzenia problemu (w wyniku oficjalnej notyfikacji), Komisja Europejska może podjąć kroki, mające na celu wymuszenie wzajemności wizowej. Ale podjąć kroki, to nie znaczy wprowadzić sankcje. Widzieliśmy na przykładzie ukraińskim, że dla niektórych polityków i dziennikarzy lista narzędzi, którymi dysponuje dyplomacja zaczyna się i kończy na sankcjach. Wiadomo, że nie jest to pogląd rozpowszechniony w Brukseli. Dlatego mówienie o sankcjach wobec USA wydaje się, delikatnie rzecz ujmując, dalece przedwczesne. Komisja nie może jednak czekać bezczynnie przez dwa lata. Co sześć miesięcy musi informować Państwa członkowskie i Parlament Europejski jakie kroki podjęła lub zamierza podjąć, a jeśli nie podjęła, to dlaczego. To z kolei wyjaśnia jak Rzeczpospolita wpadła na pomysł sześciomiesięcznego ultimatum. Interpretacja znowu nieco na wyrost. Bo dopiero po dwóch latach, w 2016, Komisja Europejska będzie musiała coś zrobić.
Teoretycznie jest możliwe, że Komisja niezwłocznie podejmie kroki wobec USA by pomóc polskim, bułgarskim czy rumuńskim obywatelom w podróżowaniu za ocean. Pierwszym elementem retorsji byłoby objęcie obowiązkiem posiadania unijnych wiz Schengen amerykańskich dyplomatów. Nie liczyłbym jednak na pośpiech Komisji. W czasie negocjowanej właśnie umowy o wolnym handlu byłoby to dość niefortunne. Ale nawet zakładając, że Komisja jest zupełnie wolna od takich merkantylnych wątpliwości i że sprawiedliwość i równość liczy się dla niej ponad wszystko, nie łatwo to sobie wyobrazić. Bo też - jak przypuszczam - musiałaby podjąć te kroki wbrew samym zainteresowanym. Polska jest niewątpliwie przekonana, że w pojedynkę, w dwustronnych negocjacjach z USA poradzi sobie lepiej i szybciej niż za pośrednictwem Komisji zmierzającej do pakietowego rozwiązania, obejmującego wszystkie pięć krajów. Bo przecież nasze stosunki z USA są wyjątkowe. Bo Irak i Afganistan. Bo Pułaski i Kościuszko. Bo nasza wspaniała diaspora w końcu! Co ciekawe, podobnie rozumują pozostałe państwa. Stany Zjednoczone przy okazji każdej oficjalnej wizyty potwierdzają w deklaracjach, że to rozumowanie jest słuszne. I z powodzeniem prowadzą bilateralne rozmowy z każdym z tych państw osobno, ostentacyjnie jednocześnie dając do zrozumienia, że wymiaru europejskiego, że jakiegoś tam Schnegen w ogóle nie przyjmują do wi adomości. A wizy jak były tak są.
Czyżby wynikało z tego, że nowelizacja unijnego prawa nie ma znaczenia? Oczywiście, że nie. Znaczenie ma. Ale wbrew prasowym doniesieniom nie oznacza ona europejskich sankcji wobec USA w ciągu najbliższego półrocza. Oznacza natomiast, że jeżeli Polska zechce postawić sprawę na unijnym forum, zdecyduje użyć europejskiej dźwigni do załatwienia problemu, to ma teraz taką prawną możliwość. Pytanie, czy zechce. Bo przecież Pułaski. Kościuszko. Polonia. Bo Afganistan. Irak. I offset na F16.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.
Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...
-
Beata Szydło została okrzyknięta przez swoich akolitów zwycięzczynią debaty w Parlamencie Europejskim. Zważywszy na pisowską skłonność do za...
-
M. Barnier i V. Reding ©UE 2012 Viviane Reding- wiceprzewodnicząca Komisji Europe...
-
Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz