Ewa Kopacz w Brukseli, październik 2014 ©UE |
Bierzemy, co tylko możemy
W sejmowym exposé Ewy Kopacz Unia Europejska najczęściej pojawia się w charakterze milczącego i spolegliwego bankiera. "Zyskaliśmy w nowej perspektywie finansowej Unii Europejskiej ponad 400 mld złotych na rozwój Polski w latach 2014-2020" – to europejski rekord, więcej niż Zachód dostał w ramach plany Marshalla, a wszystko to dzięki siedmioletnim rządom PO i PSL - przypomina pani premier.
Dzięki unijnym pieniądzom rząd Ewy Kopacz będzie rozwijał transport miejski, tworzył przyzakładowe żłobki, przedszkola i dzienne domy opieki dla ludzi starszych. Samorządy zapłacą z budżetu UE za wyposażenie gabinetów stomatologicznych, które dzięki rządowi powrócą do szkół. Rekordowymi zasobami finansowymi, które tak sprytnie rząd PO-PSL wynegocjował w Brukseli, wystarczy zarządzać tak, by osiągnąć "zasadniczy cel rządu", to znaczy "dobrobyt Polaków"
Są jednak dziedziny, w których Ewa Kopacz nie jest zadowolona z Unii Europejskiej. "Mamy prawo oczekiwać od Unii Europejskiej, że jej pomoc dla polskiej wsi będzie adekwatna do strat, które ponosimy" z powodu rosyjskiego embarga na polską żywność. Dlaczego mamy takie prawo Ewa Kopacz nie wyjaśnia. Nie jest też jasne, czy takie samo prawo maja wszyscy, nie tylko polscy producenci rolni UE, bo jeśli tak, to należałoby zapytać: Pani Premier, skąd brać, skąd brać?
Dawać nie zamierzam
Unijnych sankcji wobec Rosji rząd PO-PSL domagał się z większą determinacją niż którykolwiek w świecie, teraz jednak okazuje się, że "idea solidarności, którą Polska dała światu" i obrona "fundamentalnych zasad świata, do którego należymy" są nie na naszą kieszeń. Dlatego po zaksięgowaniu prawdziwych wartości oczekujemy od UE (czyli innych państw członkowskich) uregulowania faktury.
Przed październikowym unijnym szczytem, poświęconym polityce energetycznej i klimatycznej, Ewa Kopacz oświadcza, że jej" rząd nie zgodzi się na nowe koszty i wyższe ceny usług dla konsumentów." Spodziewam się twardej postawy polskiego rządu na ostatnim posiedzeniu Rady Europejskiej, któremu przewodniczyć będzie Herman Van Rompuy. Na następnym pojawi się już nowy przewodniczący, Donald Tusk. Ewa Kopacz niby zdaje sobie sprawę "jak ważna jest ochrona środowiska", ale kwestia klimatu to nadal tylko element arsenału wartości zachodnich hipsterów. Rząd Ewy Kopacz nie będzie rządem przełomu, jeśli chodzi o zrozumienie znaczenia polityki klimatycznej UE dla zmiany orientacji europejskiego przemysłu i pozycji UE w światowym podziale pracy, pozostanie wierny tradycji polskiego ponadpartyjnego konsensusu w sprawie polityki klimatycznej UE.
Jesteśmy w pierwszej lidze
Jednocześnie jednak rząd Ewy Kopacz chce, "żeby UE wcieliła w życie ideę solidarności energetycznej". Zastanawiająca jest nieświadomość, że przy zachowaniu obecnej retoryki (tak, retoryki bardziej niż polityki) każda polska propozycja dotycząca energii, choćby była najlepsza, jest już na starcie skazana na niepowodzenie. Niewiarygodność w polityce kosztuje. Rozumiem, że nowy rząd chce "doprowadzić do ukrócenia wszystkich monopolistycznych praktyk i manipulacji cenowych" ze strony Rosji, kontynuując taktykę rządu Tuska zmierzającą do ustalenia na poziomie UE jednej akceptowalnej ceny za rosyjski gaz. Ale powodzenia temu pomysłowi nie wróżę.
Nowy rząd zamierza też wykorzystać unijny pretekst dla ograniczenia importu taniego rosyjskiego węgla do Polski. W tym celu do polskiego prawa ma zostać wprowadzony zapis o preferencji wspólnotowej. Wszak "unijny węgiel" oznacza w praktyce węgiel polski. Pomysł dobry, nie sadzę jednak, by jego realizacja stymulowała wzrost rentowności polskich kopalń. Stymulować będzie przede wszystkim samozadowolenie górniczego lobby przekonanego, że dostarcza Polakom czarne złoto. Drogo to kosztuje polskich konsumentów, tych samych, których przed wysokimi cenami energii Ewa Kopacz chce bronić w Brukseli.
Ewa Kopacz ma rację mówiąc, że Polska bardzo szybko z kraju kandydującego, potem raczkującego w UE, stała się w Unii graczem pierwszoligowym. Ale ogranicza się do jednego przykładu: Tusk został "prezydentem Europy". Tytułowanie przewodniczącego Rady Europejskiej "prezydentem Europy" nie wystarczy, by ugruntować miejsce Polski w pierwszej lidze. Czysto instrumentalne odwołanie do wspólnotowości też nie wystarczy. Ta pozycja – i ambicja - jest nie do pogodzenia z mało ambitnym, podejściem do integracji europejskiej. To, jak Ewa Kopacz mówi o integracji, nie rokuje dobrze osiągnieciu "jednego z największych celów jej rządu", to jest "umacniania naszej pozycji w Unii Europejskiej". Nie można być jednocześnie w kulisach i na scenie, unijną awangardą i cichym zwolennikiem Europy à la carte.
Nie wychylać się przed szereg
Tymczasem w exposé pojawiły się dwie sprzeczne tezy: jesteśmy w pierwszej lidze, ale jednocześnie nie chcemy wychodzić przed szereg. Żeby było jasne: nie wszyscy muszą być awangardą. Problemem jest brak konsekwencji, niespójność, a nie wybór takiej czy innej pozycji.
Wobec Ukrainy na przykład Ewa Kopacz zamierza prowadzić "politykę pragmatyczną" i "nie stawiać przed Polską nierealistycznych celów". Myślę, że słusznie. W dwustu procentach zgadzam się z Kopacz, gdy mówi jasno to, o czym zbyt często w Polsce się zapomina: "Wspieramy proeuropejski kierunek rozwoju Ukrainy, ale nie zastąpimy Ukraińców, na których ciąży obowiązek zreformowania ich kraju." Bo rzeczywiście dla Polski i dla Unii ważniejsze jest, by Ukraina była suwerennym, ale też demokratycznym, wolnorynkowym, szanującym podstawowe europejskie zasady i wolnym od korupcji państwem prawa niż niegotowym do członkostwa członkiem Unii. To dobrze, że rząd Ewy Kopacz chce pomagać Ukraińcom w zreformowaniu ich państwa. Jak jednak interpretować w kontekście tego pragmatyzmu inna słuszną zasadę sformułowaną przez panią premier: "Każda polityka zagraniczna musi być oparta na systemie wartości. Te wartości są tylko tak silne, jak silna jest wola i determinacja do ich obrony." Jeżeli nasza determinacja ma być jedynie odzwierciadleniem woli tych, dla których Ukraina jest naturalnie częścią Rosji, to będzie problem. Częściowo jedynie uspokaja mnie to zapewnienie Ewy Kopacz: "Zadaniem mojego rządu będzie zabieganie o jedność i solidarność obozu demokratycznego. Jest najgłębszą racją stanu, by nie dopuścić do rozwodnienia stanowiska Zachodu".
Pragmatyzm zwycięża też w kwestii przyjęcia przez Polskę unijnej waluty. Przyjmiemy ją, gdy strefa euro wyjdzie z kryzysu wzmocniona i gdy Polska gospodarka uzyska pożądany stopień stabilności. Inaczej mówiąc, gdy spełni kryteria przystąpienia do eurolandu. A ich spełnienie jest " jest dobre dla polskiej gospodarki". Kopacz nie stawia pytania wchodzić, czy nie, tylko, w jakim tempie. To dobry znak. Zabrakło mi jednak w jej wystąpieniu jednego choćby zdania na temat politycznego wymiaru przystąpienia do euro: nie można być w Unii graczem pierwszoligowym opóźniając przyjęcie wspólnej waluty. Być jednocześnie in i out. Wydaje się, że zasada nie wychodzenia przed szereg to podstawa europejskiej strategii Ewy Kopacz.
Nieobecna Europa
Miłośnicy statystyk wyliczyli, że czterdziestopięciominutowe wystąpienie nowej szefowej rządu było najkrótszym exposé premiera w III RP. Trudno więc oczekiwać, że znajdzie się w nim wszystko. O roli Unii Europejskiej w świecie, o polskim stanowisku w sprawie perspektywy jej rozszerzenia, kształtowaniu unijnej polityki bezpieczeństwa i obrony, o polityce sąsiedztwa, współpracy na rzecz rozwoju, paneuropejskich sieciach energetycznych, cyfrowych, transportowych, przyszłości wspólnej polityki rolnej powie być może minister spraw zagranicznych, którego wystąpienie zostało zapowiedziane na październik. Ale oczywiście taki podział nie pozostaje bez wpływu na to, jakiej odpowiedzi udzielimy na tytułowe pytanie tego bloga: Gdzie ta Europa? Gdzie ta Europa w polityce rządu Ewy Kopacz? Jak bardzo jest częścią polityki krajowej? Jak bardzo ma ona znaczenia sama w sobie? Czy może - wyłączając naturalnie pieniądze dla Polski z unijnego budżetu -jest jedynie elementem polityki zagranicznej?
W swym wystąpieniu Ewa Kopacz podniosła szereg wątków mogących kojarzyć się naturalnie z integracja europejską. Bronię się przed przypuszczeniem, że pani premier mogą się nie kojarzyć, że kojarzy się jedynie unijny budżet. Wśród wątków, w których unijnego odwołania mi zabrakło, są na przykład rozwój polskiej nauki i innowacyjność ("najnowocześniejsze rozwiązania techniczne, z których dziś korzystają Polacy, mogą znacznie polepszyć poczucie bezpieczeństwa obywateli" – czy zmieni się nierozumne polskie stanowisko sprawie jednolitego patentu? Również w kontekście kultury elementu europejskiego mi zabrakło. Nie tylko europejskiego zresztą: zabrakło mi sztuki, w tym sztuki nowoczesnej. Kultura to jeden z najbardziej oczywistych składników wspólnej europejskiej tożsamości. Różnorodność kultur w ramach europejskiej jedności to unijne motto, dewiza integracji europejskiej. Ale dla Ewy Kopacz kultura to" muzea i miejsca pamięci historycznej stanowiące źródło budowania nowego patriotyzmu i świadomości historycznej młodego pokolenia". Znów warto zapytać: to gdzie ta Europa?
Nie ma wątpliwości: rząd Ewy Kopacz będzie rządem proeuropejskim, ale nie euroentuzjastycznym. Dobrej pozycji Polski w Unii Euroepejskiej nie zmarnuje. Ale też nic nie wskazuje na to, żeby ją umocnił. Członkostwo Polski w UE jest pozytywnym elementem teraźniejszości, którym trzeba sprawnie, pragmatycznie zarządzać, ale nie inspiracją dla myślenia o przyszłości Polski i Europy. Udane członkostwo Polski to takie, które daje jej gwarancję bezpieczeństwa geopolitycznego i zapewnia finansowanie rozwoju rozumianego jako wzrost zamożności obywateli. Nie oznacza ono jednak skutecznego i ambitnego udziału w integrowaniu Europy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz