E. Bieńkowska, 16.09.2013 ©UE |
Jak zwykle najtrudniejsze do zdefiniowania są przymiotniki. "Sprawne" wydawanie pieniędzy oznacza dochowanie unijnych procedur, ich wydatkowanie zgodnie z celami zapisanymi w finansowanych projektach, skutecznie zapewnienie dofinansowania funduszy unijnych pieniędzmi z krajowego budżetu. Ten techniczny i organizacyjny wymiar sprawności stanowi największy atut Elżbiety Bieńkowskiej. Bieńkowska wciąż podkreśla swoją technokratyczną orientację zarzeka się, że nie jest politykiem. Szkoda, bo wbrew coraz bardziej rozpowszechnionemu poglądowi nie jest źle, gdy polityką zajmują się politycy. Szkoda, bo sprawne wydawanie pieniędzy to również takie, które służy trwałemu wzrostowi gospodarczemu i tworzeniu miejsc pracy. W dziedzinie rozwoju, prawdziwego rozwoju, potrzeba politycznej wizji. Ale to nie jest zadanie dla pani superminister, jej rola była i pozostaje wykonawcza. Wizję ma mieć premier.
Jeżeli Donald Tusk taką wizję ma, to dobrze. Jednak "sprawne" wydawanie pieniędzy może znaczyć też spożytkowanie ich w taki sposób, by spektakularne inwestycje infrastrukturalne przyniosły szybki i widoczny efekt. Taki, który da się politycznie zdyskontować w czasie kampanii wyborczej. I tu widzę zagrożenie, bo bardzo rzadko udaje się przy takim podejściu pogodzić wydatki na beton z rozwojem przez wielkie "R". A przecież o to chodzi, by te trzy rodzaje sprawności dało się zrealizować jednocześnie. Presja kalendarza wyborczego i sondaży opinii mogą w tym przeszkodzić.
Mogą w tym przeszkodzić tym łatwiej, że superminister rozwoju regionalnego i infrastruktury nie ma przeciwwagi w postaci silnego ministra finansów. To prawda, że zbyt silny strażnik kasy, ortodoksyjny zwolennik zaciskania pasa stanowi zwykle przeszkodę w rozkręcaniu gospodarki. Czy jednak minister Szczurek będzie w stanie zrealizować program minimum i przynajmniej doprowadzić deficyt finansów publicznych do właściwego poziomu?
O. Rehn, komisarz dz. finansow, informuje, że Polska nie wywiązała się z zobowiązań. 15.11.2013 ©UE |
a i tym razem nie dotrzyma słowa, należy się spodziewać, że podobnej groźby nie uniknie. Dla Tuska byłby to nie tyle problem finansowy ile polityczny, natychmiast wykorzystany przez opozycję.
Rząd Tuska i jego nowy minister finansów mają czas do 15 kwietnia 2014 roku, by udowodnić Komisji i Radzie, że właściwe kroki zostały podjęte. To raptem pięć miesięcy. Krótko, by nadgonić opóźnienie, tym bardziej, że jednorazowe zbicie deficytu pieniędzmi z OFE, wymyślone przez Rostowskiego, nie będzie traktowane jako spełniający oczekiwania środek zaradczy. Tych pięć miesięcy może się jednak również okazać bardzo długim okresem, gdyby trzeba na ten czas odłożyć działania zjednujące elektorat. Najłatwiej sobie wyobrazić, że działania te oznaczałyby wydatki, nie do pogodzenia z obniżaniem deficytu. Takie opóźnienie w przedwyborczej taktyce, oznaczające oszczędności dla budżetu, może się okazać kosztowne politycznie, bo wybory do Parlamentu Europejskiego tuż tuż.
Nie od dziś odnoszę wrażenie, że prounijne zaangażowanie Tuska, tak wyraźne podczas polskiej prezydencji w 2011, wciąż słabnie. Unia bankowa, jednolity patent, dyrektywa antynikotynowa i oczywiście polityka klimatyczna - to zaledwie kilka przykładów odstąpienia przez Tuska z unijnego kierunku. Bo notowania sondażowe coraz gorsze, bo w partii rokosz za rokoszem, bo opozycja odnosi sukcesy w przekonywaniu wyborców, że w Polsce dzieje się bardzo źle. Tymczasem członkostwo w UE wymusza myślenie o przyszłości, długowzroczność, podejmowanie działań o trwałych skutkach,wymusza reformy. To często sprzeczne z taktyką wyborczą, z poszukiwanim sondażowej popularności, która narzuca krótkowzroczność, skupienie się na szybkim, spektakularnym efekcie, tak lubianą w Polsce postawę "jakoś to będzie". Najbliższe miesiące pokażą, jak Tusk poradzi sobie z tymi sprzecznościami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz