Wybory są europejskie, bo posłów do europejskiego parlamentu wybierają Europejczycy z Unii Europejskiej. Od 1979 roku są bezpośrednie i proporcjonalne, to wspólna unijna zasada. Ale poza tym, co kraj to obyczaj, bo obowiąują krajowe ordynacje wyborcze.
W czterech krajach udział w wyborach jest obowiązkowy (w Grecji, na Cyprze, w Belgii i w Luksemburgu). W piętnastu krajach bierne prawo wyborcze przysługuje osiemnastolatkom, w dziewięciu trzeba skończyć 21 lat (w tym w Polsce), w jednym 23, a w trzech 25 lat żeby kandydować. W jednym państwie (w Austrii) wystarczy mieć 16 lat, żeby zagłosować. W niektórych państwach są listy krajowe, w innych - regionalne. W jednych są progi wyborcze, w innych nie ma. Wybory nie odbywają się tego samego dnia. W większości państw ludzie pójdą do urn 25 maja, ale Brytyjczycy i Holendrzy głosować będą trzy dni wcześniej, już w czwartek, Irlandczycy 23 maja, Maltańczycy, Słowacy i Łotysze 24 maja. Czechom wolno głosować przez dwa dni: 23 i 24 maja. Wcześniejsze głosowanie nie oznacza wcześniejszej publikacji szacunkowych wyników. We wszystkich krajach słupki na ekranach telewizorów będą mogły się pojawić dopiero 25 maja po 23:00, bo wtedy zamykane są lokale wyborcze we Włoszech.
To pierwsze wybory europejskie organizowane po wejściu w życie traktatu lizbońskiego. Nakłada on na państwa członkowskie wymóg wzięcia pod uwagę wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego przy wyznaczaniu szefa Komisji Europejskiej. Nie mówi jednak, na czym konkretnie ma to polegać, więc spór kompetencyjno-prawny rozpętał się już na wstępnym etapie kampanii. Parlament uważa, że to jego głos ma być decydujący, państwa członkowskie i szef Rady Europejskiej, że - po staremu - decyzja ma należeć do rządów. Wyznaczenie przez pięć partii europejskich (socjalistów, chadeków, liberałów, zielonych i szeroko rozumianą lewicę parakomunistyczną) kandydatów na przewodniczącego Komisji powinno nadać tym wyborom nie tylko bardziej polityczny i demokratyczny, ale też europejski charakter. Partie nacjonalistyczne, eurosceptyczne i otwarcie eurofobiczne nie uzgodniły wspólnego kandydata, bo hasło "Szowiniści wszystkich krajów łączcie się" jest sprzeczne z logiką i naturą. Nawet nienawiść do integracji europejskiej nie pozwoliła im się zjednoczyć.
Jeżeli jednak państwa członkowskie postawią na swoim i starym sposobem przeforsują kandydata, który w ogóle w kampanii wyborczej nie brał udziału, pomysł demokratyzacji i europeizacji europejskich wyborów weźmie w łeb i zamiast postępu w tej dziedzinie nastąpi regres. Czym mniejsza będzie frekwencja wyborcza, tym silniejsza będzie tendencja rządów do narzucenia wyciągniętego z kapelusza kandydata na szefa unijnej egzekutywy. I tym większy opór Parlamentu wobec zaakceptowania narzuconego kandydata. To zaś oznacza głęboki i - być może - długotrwały kryzys polityczny integracji europejskiej. A to ostatnia rzecz, której wydobywająca się z gospodarczej zapaści i borykająca się z nawrotem nacjonalizmów Europa potrzebuje.
Nigdy jeszcze frekwencja wyborcza nie miała tak fundamentalnego, historycznego znaczenia dla europejskiego i demokratycznego charakteru nie tylko wyborów do PE, ale i całej UE.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.
Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...
-
Beata Szydło została okrzyknięta przez swoich akolitów zwycięzczynią debaty w Parlamencie Europejskim. Zważywszy na pisowską skłonność do za...
-
M. Barnier i V. Reding ©UE 2012 Viviane Reding- wiceprzewodnicząca Komisji Europe...
-
Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz