2016-01-24

Pyrrusowe zwycięstwo liderki Szydło

Beata Szydło została okrzyknięta przez swoich akolitów zwycięzczynią debaty w Parlamencie Europejskim. Zważywszy na pisowską skłonność do zaklinania rzeczywistości, nie wątpię, że sama w to uwierzyła. Jeśli tak, to tym trudniej (bo w nieświadomości) będzie jej bronić swoich racji na kolejnych etapach sporu z unijnymi instytucjami. Spór nie został bowiem zakończony. Wczoraj w kilkudziesięciu miastach w Polsce i kilku zagranicą, Polacy zafundowali rządowi dalszy ciąg strasburskiej debaty, jej dobitne podsumowanie: polska premier powiedziała w Strasburgu nieprawdę. 

Nie trudno było przewidzieć, co Beata Szydło powie w Strasburgu  (19/01/2016) i dlatego bez specjalnej satysfakcji oznajmiam, że się w moich przewidywaniach nie pomyliłem (przeczytaj). Polska premier pojechała do Parlamentu Europejskiego powiedzieć zarówno najostrzejszym krytykom poczynań swojego rządu, jak i tym, którzy jedynie wyrażali wątpliwości i zaniepokojenie, że demokracja w Polsce nie jest zagrożona, że Trybunał Konstytucyjny "ma się dobrze", a w mediach publicznych dzieje się lepiej niż kiedykolwiek. I powiedziała.

Niedwuznacznie dała do zrozumienia, że ataki na jej rząd to atak na Polskę ("piękny kraj, dumny naród"), a tym samym na Polaków (których "ojcowie i dziadowie przelewali krew"), bo Polacy jej rząd wybrali po to, by PiS "wprowadzał właśnie takie zmiany jakie wprowadza". Są to zmiany, co do których PiS "umówił się z Polakami" (sobotnie manifestacje KOD w obronie wolności pokazały światu, że wielu obywateli nie czuje się stroną tej umowy). Zmiany te, zdaniem Beaty Szydło, są zgodne z prawem, z konstytucją, z traktatami i europejskim standardami, bardzo podobne do rozwiązań stosowanych "w wielu krajach". Co więcej, naprawiają błędy popełnione przez poprzednie władze. W związku z tym nie ma o czym rozmawiać, debata jest "niepotrzebna i nieuprawniona". Nieuprawnione też są działania Komisji, bo Polacy wywalczyli sobie przez wieki wolność i suwerenność: "odebrać sobie tego nie damy". Sprawy są wewnętrzne, polskie, więc trzeba je rozwiązać w Polsce.

Pani Premier "przejechała setki kilometrów" żeby odpowiedzieć na "niesprawiedliwe głosy" płynące z "niedoinformowania lub ze złej woli", bo jest taka miła i otwarta na dialog, niczego jednak w swej polityce nie będzie zmieniać (ewentualnie rozpatrzy opinię Komisji Weneckiej), bo nikomu nic do tego co ona robi.

Szydło mówi Tuskiem

Beata Szydło gorąco pragnęła nawiązać kontakt z obcymi i uchodzić za swoją. Przywoływała wolność, równość, sprawiedliwość i suwerenność sądząc pewnie, że te terminy znajomo zabrzmią w uszach nawykłych do europejskich debat. Mówiąc o równości społecznej, odmalowała obraz Polski, w której głodują dzieci a emerytów nie stać na leki i był to właściwie jedyny moment, kiedy udało jej się trafić w unijną wrażliwość, choć akurat do tego fragmentu wyraźnie odniosła się w trakcie debaty jedynie Niemka, Gabriele Zimmer, mówiąca w imieniu klubu GUE (skupiającego eurosceptyczne w większości ugrupowania komunistyczne i skrajnie lewicowe). Szydło myślała pewnie, że zdobędzie poklask publiczności, gdy wyrazi swą gotowość do dialogu z opozycją. Jakoś nikt nie wychwalał tego pięknego gestu. Może dlatego, że w demokracji rozmowa z opozycją nie jest aż tak wyjątkowa. A może raczej z powodu szczerości, z jaką określiła czemu ten dialog ma służyć: żeby opozycja przyjęła rozwiązania "proponowane" przez PiS.

Szydło mówiła w Strasburgu trochę Kaczyńskim, trochę Waszczykowskim. W jej wystąpieni słychać było melodię mistrza Orbana. Ale - o dziwo, pewnie za radą Konrada Szymańskiego - postanowiła też przemówić Tuskiem. Tak jak on starała się być proeuropejska deklarując, że Polska jest i była, tak jak inne "reprezentowane tutaj państwa" częścią Unii Europejskiej (posłowie nie reprezentują w Parlamencie Europejskim państw: pani premier ma luki w wiedzy). Ale słowa Tuska brzmiały wiarygodnie. Natomiast słuchając Beaty Szydło mówiącej o Europie, z każdym słowem zdawałem sobie sprawę jak inna jest ta Europa, z której Polska premier przyjechała (przeczytaj o pisowskiej Europie). I nie chodzi nawet o te "setki kilometrów", które z takim poświęceniem przebyła, ale o przepaść mentalną: Beata Szydło, tak jak partia, z której się wywodzi, jak lider tej partii, jest z innej Europy. Innej niż ta, której cele i wartości materializują się w procesie europejskiej integracji.

Wysłanniczka z krainy PiS  na obcej ziemi

Niezwykle trafnie i dobitnie wytłumaczył jej tę mentalną i kulturową różnicę wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans (obejrzyj wideo poniżej). W krótkich słowach wyjaśnił wysłanniczce z krainy PiS na czym polega trójpodział władzy, jaka jest relacja między praworządnością i demokracją. Przypomniał co oznacza członkostwo w Unii Europejskiej.

Nie wiem, czy zrozumiała, bo choć po raz kolejny wystąpiła o głos i po raz kolejny go dostała w żadnej sposób nie była w stanie się do tych uwag odnieść. Beata Szydło mówiła jednak głosem pewnym i najwyraźniej była z siebie zadowolona. Jej otoczenie pewnie też, skoro Waszczykowski, nieświadom własnej śmieszności, okrzyknął ją później "nowym liderem Europy". PiS ogłosił, że Szydło odniosła w Strasburgu zwycięstwo. Czy rzeczywiście?

Szydło nie tylko niczego nie wyjaśniła tym, którzy wątpili (jej kłamstwa i manipulacje jasno wypunktowali Timmermans i Verhofstadt), ale też nie zakończyła triumfalnie debaty, nie załatwiła sprawy: nie uniknie kolejnych debat, parlamentarnej rezolucji recenzującej poczynania jej rzadu, krytycznej opinii Komisji Weneckiej ani kontynuacji procedury obrony państwa prawnego wszczętej przez Komisję Europejską. Przeciwnie: ta nierozumiejąca integracji europejskiej i europejskich wartości przedstawicielka "nieliberalnej demokracji" u wielu potwierdziła negatywne stereotypy niepewnego, "postkomunistycznego", wschodniego państwa, "nowego członka" UE. U niektórych w parę chwil zburzyła skutecznie budowany przez lat obraz Polski sukcesu, szybkiego rozwoju, ustabilizowanej demokracji. 

Zwycięstwo Szydło, jeśli uznać, że je odniosła, jest pyrrusowe. Jak Pyrrus, który pod Ausculum wytoczył bitwę Rzymowi, podjęła walkę na obcej ziemi, daleko od swoich, i jak on po zakończonej batalii słyszała wiwaty swych wojsk. Jest jednak istotna różnica: król Epiru zdawał sobie sprawę, że konsekwencje tego pozornego zwycięstwa będą opłakane. "Jeszcze jedno takie zwycięstwo i będę zgubiony" - miał ponoć powiedzieć Pyrrus. Beacie Szydło tej świadomości najwyraźniej brakuje.

Powiedz kto Cię oklaskuje, powiem Ci kim jesteś

Historia zna wiele potyczek, które przetrwały w pamięci zbiorowej jako wielkie, zwycięskie bitwy tylko dlatego, że je takimi ogłoszono. Pewnie kierując się tą logiką Waszczykowski, Szymański i inni towarzysze Szydło, uznali, że i w tym przypadku warto zwycięstwo ogłosić. Dość łatwo im to przyszło, bo - poza kilkoma wyjątkami - polemika w Strasburgu nie osiągnęła zbyt wysokich lotów. Ci, po których można się było spodziewać ataku na premier Szydło, okazali się albo retorycznie kiepscy, albo merytorycznie słabo przygotowani.

Dużą rolę w neutralizacji głosów krytyki odegrali niektórzy polscy europosłowie z dwóch najważniejszych kubów politycznych: konserwatystów z EPL i socjaldemokratów z S&D jeszcze zanim w ogóle doszło do debaty. Bogusław Liberadzki z SLD wypowiadał się na FB na temat zbliżającej się debaty językiem PiS: o Polsce (tożsamej z rządem) nie wolno zagranicą mowić źle, zwłaszcza, że żaden dramat się w Polsce nie dzieje. Dlaczego podczas debaty nie wystąpili posłowie PO, którzy lepiej rozumieją co się dzieje, tacy jak Róża Thun albo Michał Boni, nie wiem. Pewnie udziału im zakazano, żeby potem PiS nie mówił, że PO to Targowica. I wyszło na to, że PO w PE to POPiS. W tej sytuacji znaleźć w PO Polaka, który odważy się wystąpić w debacie okazało się tak trudne, że przykry obowiązek przyjął na siebie Jan Olbrycht, szef polskiej delegacji w EPL. Jego wypowiedź była żałosna. Było mu przykro, bardzo przykro, że obcy takie złe rzeczy rzeczy słyszą o Polsce.

Że za PiS wstawili się Syed Kamall, z klubu EKR, i pisowiec Ryszard Legutko, to normalne. Ale strasburska debata okazała się też wspaniałą witryną dla eurofobicznych, proputinowskich dziwolągów ze skrajnieprawicowych klubików, w imieniu których wypowiadali się Michał Marusik (KNP, z klubu ENF Marine Le Pen), Robert Iwaszkiewicz (KNP, z klubu EFDD Nigela Farage'a) i Janusz Korwin-Mikke (KORWiN, niezrzeszony). Tak, tu Polaków nie zabrakło. To z ław tych ugrupowań oklaskiwano Beatę Szydło najrzęsiściej. To oni, wraz z eurosceptycznym EKR, pozwolili jej uwierzyć, że odniosła w Strasburgu sukces. Jeżeli ma w otoczeniu ludzi, którzy dobrze jej życzą, powinni je uzmysłowić, jak ważne jest to, kto polityka oklaskuje. Czasem trudniej z siebie zmyć cuchnące wyziewy aplauzów, niż otrząsnąć się z deszczu krytyki. Zgodnie z zadadą: powiedz kto cię oklaskuje, powiem ci kim jesteś.

Debata parlamentarna: wszystkie wystąpienia z dostępne tutaj 

Manifestacja KOD 23/01/2016: o zawłaszczaniu języka przez PiS i klamstwie  tutaj


Na podobny temat:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...