2014-01-22

Państwo PiS jest nie z tej Europy (3) Rolnictwo: polska wieś dla polskich rolników (unijne dopłaty też)

Wieś nigdy nie była głównym zapleczem wyborczym małomiasteczkowego PiS. Ale to się zmienia, poparcie dla PiS rośnie na wsi, maleje w miastach. Starając się zdobyć elektorat pozostający wierny PSL, PiS musi przelicytować miękką retorykę ludowców. Dlatego mówiąc o rolnictwie sięga do języka swych byłych koalicjantów: LPR i Samoobrony. 

Głównym argumentem jest straszenie obcymi, bo to przecież niezawodny sposób budowania kapitału politycznego przez populistów. Masowy wykup gruntów przez cudzoziemców, głównie przez Niemców, okradanie rolników i hodowców przez wielkie, zachodnie koncerny, nieuczciwe dopłaty unijne, polityka rolna definiowana poza Polską i, to oczywiste, wbrew Polsce: przed tym wszystkim chce nas uchronić premier Kaczyński, który "całkowicie odrzuca politykę lekceważenia wsi" (w odróżnieniu od "obecnego premiera" dającego wyraz swemu lekceważeniu poprzez " praktyczny brak wypowiedzi w tej sprawie").  "Dziś znów jest partia, która broni interesów polskiej wsi i polskiego narodu. Tą partią jest PiS" - głosił Jarosław Kaczyński w ostatnią niedzielę (19 stycznia 2014) w Wierzchosławicach na wiecu z okazji 140. urodzin Wincentego Witosa, oponenta Piłsudskiego, trzykrotnego premiera RP i twórcy polskiego ruchu ludowego, na którego dziedzictwo powołuje się PSL.


Nie oddamy polskiej ziemi

Kaczyński regularnie powtarza obietnicę "zabezpieczenia własności polskiej ziemi" (w czerwcu 2013 w Sosnowcu, w styczniu 2014 w Wierzchosławicach). Albo nie wie, albo zapomina, że w Unii Europejskiej obowiązuje swoboda przepływu kapitałów. To jedna z podstaw rynku wewnętrznego. Brytyjczycy mogą kupować ziemię we Francji, Francuzi w Niemczech, Niemcy we Włoszech, i gdzie tylko chcą, bo jest wolność obrotu ziemią. Polacy też mogą. Jednak kupowanie ziemi w Polsce jest na razie dla cudzoziemców utrudnione. W czasie negocjacji o przystąpieniu do UE Polska, jako jedyna spośród państw kandydujących, uzyskała najdłuższy w unijnej historii dwunastoletni okres przejściowy na zakup przez cudzoziemców gruntów rolnych i leśnych. Memorandum wygasa w 2016 roku. Wtedy będą obowiązywać w Polsce takie same reguły jak w całej UE. Trudno powiedzieć, czy tak długi okres przejściowy był potrzebny z ekonomicznego punktu widzenia. Nieugięte stanowisko polskich negocjatorów podyktowane było względami politycznymi. Obawiali się, że nacjonaliści skutecznie posłużą się argumentem "IV rozbioru Polski" by skłonić rolników do głosowania w referendum przeciw przystąpieniu Polski do UE. Rolnicy zagłosowali na "tak" i są dziś z tego zadowoleni. Ale po tamte argumenty sięga dziś Kaczyński. "Precz ze zdrajcami! Precz z Unią!" - takie okrzyki wznosili działacze rolniczej Solidarności na wiecu ku czci Witosa (wg. Polska the Times). Być może następnym razem usłyszymy go na wiecu w Miasteczku Krajeńskim, gdzie nad grobem Michała Drzymały będzie apelować o zachowanie polskości ziemi.

Michał Drzymała i jego nowy wóz w Grodzisku Mazowieckim, 1908.
Tymczasem od początku swej działalności Agencja Nieruchomości Rolnych sprzedała cudzoziemcom 2,2 tys. ha, czyli zaledwie 0,1 proc. wszystkich sprzedanych gruntów (2,2 mln ha). W 2010 roku Niemcy kupili w Polsce 150 ha ziemi. Cudzoziemcy ogółem (poza Niemcami to głównie Brytyjczycy, Holendrzy i Duńczycy) – 800 ha. To wielkości znikome. Prawda, że zdarzają się przypadki, gdy ziemię kupują podstawione osoby. Za małorolnym "słupem", którego nie stać by było na zakup kilkudziesięciu hektarów popegierowskiej ziemi, może stać zagraniczny koncern, niejednokrotnie podbijający cenę by uniemożliwić zakup lokalnym nabywcom. To spekulacja. Przeciw działaniom bezprawnym broni prawo. Rozwiązaniem są też przetargi zamknięte, tylko dla rolników z danej gminy, organizowane coraz częściej zwłaszcza na tych obszarach, gdzie ziemi brakuje. Ale tak czy owak chodzi o zjawisko marginalne.

O dziwo, to raczej Polacy wykazują się większą chęcią do inwestycji zagranicznych, licznie kupując domy i mieszkania w Niemczech. W byłej NRD przybywa przygranicznych wsi i miasteczek, gdzie słychać głownie język polski. Wśród głośnych ostatnio transakcji można wymienić zakup nieruchomości o powierzchni 4,5 ha przez firmę Amazon.com w podwrocławskich Bielanach. Amerykanie budują tam centrum logistyczne koncernu. Zastanawiam się jak Kaczyński zamierza "zabezpieczać" polską własność ziemi. Przez wynegocjowanie stałego odstępstwa od unijnych norm? To wykluczone. Przez wyjście z UE? Tego nie mówi. Kaczyński nie musi natomiast tłumaczyć, dlaczego składa taką obietnicę, bo to "oczywista oczywistość": polska ziemia dla polskich chłopów, Polska dla Polaków. To jest ton kampanii PiS: nacjonalizm.

Należy nam się więcej!

Dostajemy mniej niż powinniśmy, twierdzi Kaczyński i jego wyznawcy. Zasługujemy na więcej. Więcej, czyli przynajmniej tyle samo, co inni, dlatego PiS będzie walczył o "wyrównanie dopłat" rolnych. Dopłaty rzeczywiście nie są równe, jednak wbrew temu, co sugeruje Kaczyński, nie ma wysokiej dopłaty unijnej dla wszystkich i odpowiednio niższej dopłaty dla polskich rolników. W różnych krajach dopłaty są różne, i niekoniecznie w tak zwanych "nowych krajach" automatycznie niższe niż w "starych".

Trudno oczywiście zaprzeczyć, że system dopłat rolnych w UE jest oparty na anachronicznych zasadach. Płatności przyznane "starym" państwom członkowskim (UE 15) zależą od wielkości produkcji, okres referencyjny to lata 2001-2002. Historycznie rzecz ujmując, dopłaty miały rekompensować spadek dochodów (również w porównaniu do dochodów w innych dziedzinach gospodarki) idący w parze ze zwiększającą się produkcją. W krajach kandydujących, wychodzących z kolektywizmu, sytuacja była inna. Stąd różnice w traktowaniu nowych i starych. Dysproporcja jest więc uwarunkowana historycznie, dziś nie ma już uzasadnienia. Jest też oczywiste, że siła negocjacyjna przyjmujących była znacznie większa niż siła przystępujących do UE, a dopłaty rolne stanowiły największy sektorowy koszt rozszerzenia. Wprowadzony system stopniowego dochodzenia do równowagi nigdy do równowagi nie doprowadził. Wszyscy w UE są tego świadomi. Nowy system, wciąż negocjowany, ma poprawić sytuację, choć do całkowitego wyrównania dopłat nie dojdzie. Dotychczasowy system dopłaty do hektara upraw faworyzuje uprawy zbóż, hodowcy zwierząt są w gorszej sytuacji. Tak zwana "konwergencja" doprowadzi do poprawy sytuacji hodowców kosztem rolników, dotychczasowych beneficjentów. To też rodzaj odzyskiwania równowagi. I jak zwykle ktoś straci, ktoś zyska. Protesty przeciw zmianom będą usprawiedliwiane obroną korzyści nabytych. Tak było, gdy z powodu rozszerzenia UE rolnicy ze "starych państw" bali się, że będą musieli dzielić z "nowymi". Tak jest dziś, gdy reforma WPR (oczekiwana od dawna na przykład przez Wielką Brytanię) zakładająca stopniową liberalizację i redukowanie subwencji spotyka się ze sprzeciwem między innymi PiS. 

To wszystko jest zbyt skomplikowane, jak się okazuje, dla Jarosława Kaczyńskiego. "Należy nam się więcej" – zawsze: to hasło może przysporzyć wyborców i na tym polityczny zamysł PiS się kończy. Co z tego, że to stanowisko nie jest wynikiem analizy gospodarczej, strategii negocjacyjnej, znajomości sytuacji na rynku rolnym; że nie ma szans na dotrzymanie tej obietnicy. Co z tego, że w latach 2004-2013 Polska z UE otrzymała 138 mld 661 mln zł na realizację Wspólnej Polityki Rolnej i że żadna inna branża nie otrzymuje takiego wsparcia; że poza dopłatami do hektara polska wieś przeobraża się dzięki unijnym funduszom na rozwój obszarów wiejskich? Tak, to też są pieniądze dla polskiej wsi. Kaczyński zupełnie pomija te fundusze. Twierdzi, że "tylko ok. 10% środków spójnościowych trafia na wieś, choć mieszka tam ok. 40% mieszkańców naszego kraju." Gdyby być złośliwym, można by Prezesa odpytać ze znaczenia dla wsi funduszy przeznaczanych na infrastrukturę i ochronę środowiska. Tylko po co: każdą swoją deklaracją daje dowód całkowitej ignorancji w tej dziedzinie. Albo populistycznego cynizmu, gdyby się okazało, że wiedzę skrzętnie ukrywa, by zwerbować elektorat banialukami. 

Gdyby populizmem odpowiedzieć na populizm, należałoby go zapytać, czemu chce odebrać środki mieszkańcom miast i miasteczek (którzy nie dostają dopłat bezpośrednich do comiesięcznych dochodów) i dać je mieszkańcom wsi. Bo komuś odebrać by trzeba. W jaki sposób? Tego Kaczyński nie mówi. A szkoda, bo warto, ale językiem konkretów, a nie populizmu. W czasie negocjacji na temat unijnych ram budżetowych na lata 2014-2020 Polska, największy beneficjent unijnych dopłat, zdecydowała się silniej bronić funduszu spójności niż dopłat rolnych. Coś za coś, bo wbrew temu, czego domaga się Kaczyński, nie można dostać zawsze więcej, we wszystkich dziedzinach. Polska dokonała mądrego wyboru, bardziej opłacalnego dla gospodarki. Ale decydując się na takie rozwiązanie Tusk obiecał ministrowi rolnictwa rekompensatę ze środków spójności na rzecz rozwoju obszarów wiejskich (nie na dopłaty bezpośrednie). Dziś minister Kalemba domaga się dotrzymania obietnicy.

Polska bez GMO

To kolejne hasło Kaczyńskiego. Nie wiem, czy przemyślane, czy spodoba się wszystkim rolnikom. Ale mechanizm doboru haseł jest wciąż ten sam: niech się boją, tylko wtedy uwierzą, że ich uratujemy. Jako zażarty przeciwnik GMO i obrońca "produkcji naturalnej" Kaczyński staje w jednym szeregu z partiami Zielonych i z takimi ich aktywistami jak na przykład francuski europoseł José Bové. Jeszcze jedno ich upodabnia: antyamerykańska fobia Bové jest na miarę antyniemieckiej fobii Kaczyńskiego. Ale trudno mu będzie w tym towarzystwie wytrwać, jeżeli nie zmieni poglądów na politykę energetyczną, klimatyczną i środowiskową. Kaczyński – ekolog to złudzenie.  Nigdy nie słyszałem polityka PiS wychwalającego ideę "zazielenienia rolnictwa" (to znaczy poddania go w większym stopniu wymogom ochrony środowiska, nie tylko w zakresie rodzaju upraw, ale też zużycia energii). Polska wolna od GMO to Polska wolna od międzynarodowych koncernów (czyli od "obcych"), które "feudalizują polską wieś" – mówi nam Kaczyński. I na tym jego "ekologiczna" refleksja się kończy.

Polska jest jednym z ośmiu krajów UE (inne to Austria, Bułgaria, Grecja, Niemcy, Węgry, Włochy i Luksemburg), w których uprawa GMO jest zakazana. Konkretnie, zakazana jest uprawa genetycznie modyfikowanej kukurydzy MON810, jedynej, którą w niektórych krajach UE się widuje się na polach. Poglądy Kaczyńskiego w sprawie GMO nie są wiec odosobnione ani w Polsce ani w UE. Czym bardziej na lewo, tym silniejsze są tego rodzaju obawy. Nie uważam, żeby tych obaw nie należało brać na serio. Debata na temat modelu europejskiego rolnictwa, innego niż ten narzucony przez globalizację, toczy się we Francji, w Hiszpanii, w Niemczech i jest to potrzebna debata.


Uprawy na duńskiej wyspie Samsø, całkowicie samowystarczalnej 

energetycznie dzięki  energii odnawialnej.
Chodzi jednak o to, że na scenie europejskiej nawet w tych dziedzinach, gdzie można dostrzec punktowe zbieżności programu PiS z istniejącymi tendencjami politycznymi, Kaczyński pozostanie sam. Jego sojusz z politykami takimi jak José Bové czy Daniel Cohn-Bendit jest po prostu niewyobrażalny. Nawet jeśli ktoś kibicuje Kaczyńskiemu w sprawie OGM, zagranicznych koncernów czy "naturalnego rolnictwa", powinien wiedzieć, że jako polityk niezdolny do kompromisu, pozbawiony wiedzy (i ekspertów) w dziedzinie UE Kaczyński niczego w UE nie ugra. Nie chodzi o to, by wszystkie jego idee potępić w czambuł. Rzecz w tym, że dojście PiS i Kaczyńskiego do władzy oznacza całkowite osamotnienie Polski na scenie europejskiej. To nie jest dobry scenariusz dla naszego kraju. A czym większa polityczna i budżetowa stawka negocjacji, tak jak w rolnictwie, tym mniejsze szanse Kaczyńskiego na wynegocjowanie dobrego dla Polski kompromisu.

Skoro już jednak o poglądach Kaczyńskiego na GMO mowa, to należałoby go zapytać, czy po dojściu do władzy pomoże w przyjęciu przez UE dyrektywy, która ma unormować zasady, na jakich dany kraj zakazuje upraw GMO. Dziś prawo jest w tej dziedzinie niejasne. Polska, której na zdrowy rozum powinno zależeć, by dyrektywa weszła w życie, blokuje jej przyjęcie w Radzie od 2010 roku. Co na to Kaczyński? Nic. Milczenie. Temat zbyt skomplikowany, by go wykorzystać na populistycznych wiecach. 


NB. Dla przypomnienia: w latach 2014–2020 Polska dostanie 32,1 mld euro z funduszu Wspólnej Polityki Rolnej (12% więcej niż w latach 2007- 2013, mimo, że unijny budżet WPR zmniejszył się o 44 mld euro). W sumie w latach 2014-2020 inwestycje w polską wieś wyniosą 42,4 mld euro (177 mld zł). Na tę kwotę złoża się pieniądze z WPR (dopłaty rolne i fundusze na rozwój obszarów wiejskich), fundusze spójności (5,2 mld euro) i dofinansowanie z polskiego budżetu. (Wg. danych podanych przez min. Kalembę cytowanych przez Rzeczpospolitą 14/01/2014)



Cykl o programie europejskim PiS:
Państwo PiS jest nie z tej Europy (wprowadzenie) – 14.01.2014
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...