2012-02-14

Koniec europejskich standardów

Przeczytałem w Polityce (nr 6, 8.02_14.02.2012) felieton Jacka Dehnela i w ogóle nie mam mu za złe, że pisarz, którego cenię (za Saturna), sprzedał tekst nadający się do magazynu konsumentów. Albo do rubryki Listy do Redakcji "Czterech kątów". Nie mam mu za złe, bo jak płacą, to czemu ma nie sprzedać, prawda? Ale szczerze teraz powiem: przyczyna mojej wyrozumiałości jest inna. Otóż on po prostu ma rację, że skarży się na fachowcow. Specjalistów od szaf w zabudowie, od bram wejściowych. Specjalistów od siedmiu boleści. Niesłownych, nieuczciwych, którym nie zależy, którzy nic już nie muszą.

A tak miało być pięknie. Ludziom się miało chcieć, a klient miał być ich panem (swoją drogą ciekawe skąd ta feudalna koncepcja handlu się wzięła w polskiej frazeologii - z zaboru rosyjskiego może...). Uśmiechnięte panie w okienku, uczynni i punktualni taksówkarze, fachowcy jak złoto i życzliwi urzędnicy wraz z utrzymanymi trawnikami, czystymi toaletami (nawet kiedyś była specjalna akcja uświadamiająca w Gazecie z rankingiem wucetów, naprawdę!) i zawsze otwarte sklepy (żeby liberalnie było) - wszystko to razem stanowiło pakiet pod nazwą "standardy europejskie".  Podręczną apteczkę do ratowania Polski przed powszechnym bajzlem.  Zestaw błyskawiczny do budowy nowoczesności. Każda dziura w drodze była objawem braku nie asfaltu, ale europejskich standardów.

Bardziej obyli w świecie wiedzieli, że złapanie taksówki w Paryżu graniczy z cudem, że w Dublinie kable elektryczne wiszą na elewacjach jak w Warszawie po Powstaniu, że sprywatyzowana brytyjska służba zdrowia to najszybsza droga na cmentarz, że w Rzymie różnica czasu między światem fachowcow a światem ich klientów jest jak między Montrealem i Wiedniem, że we Frankfurcie smród i walające się po chodniku strzykawki, że w Brukseli brak wolnego rynku a klient to wróg i intruz, zakała życia każdego sklepikarza i usługodawcy. 

Wiedzieli, ale nie mówili, bo zrozumieli, że niczym się tak  Polaka do mycia rąk nie zmobilizuje jak Europą.  Wiedzieli, że w każdym kraju jest trochę inaczej, ale że pod pewnym względem jest tak samo: czym syciej tym mniej się chce. Tym bardziej ceni się własny spokój i sympatyczne godziny pracy, niż wygodę klienta. Wiedzieli, że nie ma europejskiego standardu na ubikację, na obsługę pocztowego okienka albo na uczciwość naprawiacza AGD, ale skoro hasło "europejski standard" działa na Polaka jak ostroga na konia, to czemu się nim nie posłużyć? 

I stał się cud. Zawarto polską umowę społeczną na fundamencie europejskiego standardu opartą. I rzeczywiście zaczęło być sprawniej, szybciej, czyściej, sympatyczniej nawet. Europejski standard naprawdę zadziałał i przemienił Polskę. Aż Polacy zaczęli byc dumni ze swoich fachowców i z zaskoczeniem zauważyli, że w warszawskich sklepach zakupy robi się lepiej, łatwiej, taniej i pewniej niż w wielu innych europejskich aglomeracjach.

Ale się skończyło. Najlepsze minęło. Skończył się w Polsce cud europejskiego standardu.  Daty nie podam, na takich rzeczach zna się Joanna Szczepkowska. Fachowcy nie ci sami. Zamówienie szafy do zabudowy stało się ryzykowne jak w Brukseli. Na europejską ambicję też się już Polaka nie złapie. Telewizja zwana publiczną wydaje teraz pieniądze na kampanię reklamową, którą trzeba było zrobić piętnaście lat temu. Kogo teraz zachęci do płacenia abonamentu RTV informacja, że gdzie indziej w Europie płacą (informacja wątpliwa zresztą, ale to już inna sprawa). Polacy wreszcie uwierzyli, że są Europą, i to nie najgorszą. Standardy europejskie wrażenia już nie robią. Powodzi im się coraz lepiej, to i bardziej sobie cenią wolny czas nawet za cenę utraty jednego czy dwóch klientów.  

Dlatego nie będę się dziwił, gdy i następny felieton poświęci Jacek Dehnel końcowi pewnej epoki. Jak to kiedyś Julian Tuwim napisał o pewnym inteligencie: "I paszkwil rąbnął na pewną pralnię, że w pralni było niekulturalnie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...