|
Manifestacja przeciw ACTA Wikimedia Commons |
Donald Tusk ogłosił dziś, że zawiesza proces ratyfikacji umowy ACTA, którą kilka dni temu na jego polecenie podpisał polski ambasador w Tokio (rząd podpisał, ale żeby jego podpis nabrał mocy, powinien przedłożyć umowę sejmowi, a potem jeszcze uzyskać podpis prezydenta). Bo wtedy jeszcze nie było jasne, że nic nie jest jasne, a dziś już to wiadomo. Konsultacje miały niewystarczający zasięg, przyznał Tusk, a co gorsza były niereprezentatywne, bo objęły głównie jedną stronę sporu: twórców i wydawców, którzy popierają zaostrzenie ochrony własności intelektualnej. Przyznał też, że wcześniej patrzył na sprawę tak, jakbyśmy nadal tkwili w XX wieku. A nie tkwimy! Obiecał na dodatek przegląd całego polskiego prawa tak, żeby polskie przepisy uwzględniały zmianę epoki i prawa obywatelskie, a również promowanie, na forum europejskim i międzynarodowym, nowego spojrzenia na rzeczywistość. Premier przejrzał i proszę jaka zmiana, jaki zapal. Ale jednocześnie oświadczył, że sam wobec ACTA szczególnych obaw nie ma. Czyli robi to dla innych, bo uznaje ich prawo do obaw i wątpliwości.
Co ciekawe, cała ta nagła przemiana nastąpiła tego samego dnia, w którym prezes Trybunału Konstytucyjnego, prof. Andrzej Rzepliński oświadczył, że nie dostrzega w ACTA zagrożenia dla praw i wolności osobistych i nie uważa, żeby stosowanie tej umowy groziło polskim internautom masowym szpiegowaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz