Al Kaida ogłasza dżihad przeciw rządom Baszara Al-Asada w Syrii. Irakijczycy walczący jeszcze niedawno w szeregach milicji Mahdiego przeciw zachodniej koalicji, dziś dozbrajają syryjskich rebeliantów. Przeciw satrapie z Damaszku protestują islamiści w Libii. Autorytarne ale świeckie rządy na Bliskim Wschodzie upadają, a władzę przejmują islamiści. Tunezja, Egipt, Maroko - tak samo będzie w Syrii. Rzeczywistość pokazuje jak bardzo naiwne jest przekonanie, dość powszechne w naszej części świata, że upadek dyktatora oznacza zwycięstwo demokracji, a zwycięstwo demokracji oznacza świeckie rządy. Fakt, że upadających dyktatorów do niedawna jeszcze Zachód popierał albo przynajmniej tolerował, widząc w nich łatwiejszych do kontrolowania partnerów niż w islamistach, dodaje tej naiwności politycznego dramatyzmu i każe się zastanowić jaki model partnerstwa UE i USA wypracują z rządami wyznaniowymi.
Nie musi być źle. Wszystkie bliskowschodnie rządy, o religijnej czy islamskiej proweniencji, kojarzą nam się z islamizmem. Islam to nie islamizm. Nie musi być ani fundamentalistyczny ani antyzachodni. Drogie nam zasady demokracji mogą pod tym rządami funkcjonować lepiej niż pod rządami Kadafiego, Mubaraka albo Asada. Nie ma jednak co udawać, że to nie w a część świata jest dla tych zasad ojczyzną. Jeżeli chcemy, by i tam funkcjonowały, nie możemy poddać się tezie o nieuniknionej wojnie cywilizacji, którą jedynie wolny rynek i międzynarodowy handel może powstrzymać. To nieprawda, że u nas demokracji bronić nie trzeba, bo już jest. I nie jest też prawdą, że dla jej utrwalenia wystarczy, żeby przetrwała w zachodnim skansenie idei. Te zasady muszą też być szanowane w otoczeniu Europy. Do ich obrony poza naszymi granicami potrzeba nie wojen krzyżowych, ale jasnego stawiania sprawy za każdym razem, gdy należy to zrobić. Na Bliskim Wschodzie, w Afryce i w Chinach. UE stawiając warunki dotyczące państwa prawa, demokracji, praw człowieka, a więc swoich wartości, przegrywa w Afryce konkurencję nie tylko z Chińczykami (których inwestycje, między innymi w wydobycie bogactw naturalnych, nie są takimi warunkami obłożone), ale i z USA. Na dłuższą metę jest to jednak niezbędne, nawet za cenę dostępu do niektórych surowców. Bo bez tych wartości nie ma Europy. Bez nich nie ma europejskiej soft power. A bez niej miejsce UE w świecie, i politycznie i gospodarczo, spada w rankingach. Europie nie wolno hodować satrapów pod pretekstem, że podpisuje z nimi umowy handlowe. I że jak my ich nie podpiszemy, to zrobią to Chińczycy.
Claude Guéant Wikimedia Commons |
Claude Guéant swoje cywilizacyjne, karykaturalnie spłycone opinie głosi przed wyborami prezydenckimi by przyciągnąć do partii Sarkozy'ego elektorat skrajnej prawicy. Wie, że zostaną wykorzystane w populistycznym sporze o imigrację. Nie będę się rozwodził nad prawdziwymi poglądami ministra. I nad jego cynizmem. Zapytam tylko jak tacy politycy mają później rozmawiać z bliskowschodnimi rządami, dziś w większości wyznaniowymi, o wartościach innych niż handlowe? Jedyny sposób to robić to pomijając kwestie, o których nie ma - ich zdaniem - sensu rozmawiać. Kwestie może nie najwazniejsze, czasem wręcz uciążliwe, gdy sprzedaje się samoloty i czołgi albo kupuje ropę i kobalt. Ale fundamentalne dla przyszłości UE i jej państw członkowskich i dla ich miejsca w świecie. Miejsca UE w ludzkich głowach i na światowych rynkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz