Nierozłącznym elementem pogrzebów wielkich ludzi są wielkie mowy na ich cześć. Są wielkie, bo pełno w nich wielkich, napuszonych słów. Są wielkie, bo długo trwają. Ich autorzy rzadko jednak sięgają wielkości człowieka, nad którego trumną przemawiają. Bo przemawiają często z urzędu, a nie z serca. Z obowiązku celebry, a nie z potrzeby ducha i z bólu. Gdy dzieje się inaczej, warto się chwilę zatrzymać posłuchać.
7 marca na cmentarzu Montparnasse w Paryżu pochowany został zmarły 27 lutego Stéphane Hessel. To, co powiedział na pożegnanie tego wielkiego człowieka Edgar Morin było wielkie, bo odnosiło się do prawdziwego człowieka, a nie postaci z encyklopedii, było donośne bo skromne, prawdziwe – bo z głębi serca.
Edgar Morin przypomniał w swym wystąpieniu prawdziwy sens słowa „indignés”, tłumaczonego na polski jako „oburzeni”. To spłycające tłumaczenie, ale oddajmy sprawiedliwość tłumaczom: nie ma w języku polskim ekwiwalentu. (Jego manifest z 2010 „Indignez-vous!” został przetłumaczony na polski jako „Czas oburzenia!”). Problem z tłumaczeniem istnieje nie tylko po polsku, dlatego w świecie zdominowanym przez język angielski używa się słowa francuskiego "indignés", gdy mowa o manifeście Hessela, lub hiszpańskiego, "indignados" by odnieść się do „ruchu oburzonych”, dla których inspiracją był manifest Hessela, i którzy dali o sobie znać po raz pierwszy po hiszpańsku. „Indigné” znaczy wzburzony niegodziwością. „Indignez-vous” to wezwanie do wyrwania się z obojętności, do przebudzenia się przeciw nieakceptowalnemu, do powstania przeciwko temu, co niegodziwe. Koncept warty przemyślenia. Nie tylko dla filologów.
Obejrzyj wystąpienie Edgara Morin w zakładce lektury
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz