Logika integracji w strefie euro niczym nie
różni się od tej, która od samego początku jest silą napędową całej Unii: każdy
krok do przodu pociąga za sobą kolejne kroki, a gdy postęp jest na tyle duży,
by stanowił istotną dla całego projektu zmianę jakościową, sankcjonuje się go
poprzez reformę instytucji. Powstaje przyczółek do następnego etapu. Propozycje,
które przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy przedstawił 12
września nie są jednak zgodne z tą logika.
Strefa
euro idzie w bok
Kryzys wymógł na członkach strefy euro
przyspieszenie sprzeczne z zasadą postępujemy wolniutko, ale pewnie. Sprawił,
że niezbędna integracja eurolandu jest – z perspektywy ewolucji UE jako całości
– krokiem nie tylko w przód, ale przede wszystkim w bok. Dotychczas konsolidacja grupy państw wokół
jakiegoś projektu miała charakter testu, służyła budowaniu przyczółku i
pomostu, który wcześniej czy później pozwalał innym krajom do projektu
dołączyć. Wolniej, ale tą samą drogą.
Propozycje, które na wniosek państw strefy
euro przedstawił Herman Van Rompuy, gdyby miały zostać zrealizowane,
stanowiłyby zbyt duży przeskok, by państwa spoza eurolandu mogły do czoła
peletonu dołączyć jak zwykle. Jeżeli rytm i sposób integracji w ramach strefy
euro są inne niż kiedykolwiek w unijnej historii, to sposób na pozostanie w
grze, którego użyją państwa spoza euro, też musi być nowy. Niestety brak na
razie pomysłu, jak temu wyzwaniu stawić czoła. Również w Polsce, największym,
poza Wielką Brytanią, państwie spoza strefy euro, odgrywającym na dodatek
szczególną rolę w regionie.
Polska
jak we mgle: ani razem ani osobno
Polska zamierza przystąpić do paktu budżetowego (zwanego z
angielska fiskalnym choć z podatkami nie ma nic wspólnego) tylko po to, by
siedzieć przy stole i nie wypaść z gry.
Mimo tego, że będąc poza strefą euro nie będzie miała ani tych samych
obowiązków ani, tym bardziej, tego samego wpływu na podejmowane przy stole
decyzje co państwa eurolandu. Jest za tym logika. Problem w tym, że projekty, w
których Polska mogłaby na takich zasadach uczestniczyć są coraz
liczniejsze. Ilość przechodzi w jakość,
wyjątek staje się regułą i będzie tak długo dopóty dopóki nie wejdziemy do
strefy euro. Ponieważ nie nastąpi to z
dnia na dzień, dystans dzielący nas od integrujących się coraz silniej członków
eurolandu będzie się powiększał. Istnieje ryzyko, że zostaniemy nie tylko w
tyle, ale w innym wymiarze integracji. Oświadczenie Rostowskiego, że Polska nie
przystąpi do unii bankowej, ze wspólnym nadzorem finansowym sprawowanym przez Europejski
Bank Centralny to nie tyle brak konsekwencji w działaniu, ile dowód, że Polska
co prawda widzi niebezpieczeństwo, ale zupełnie nie wie jak mu zaradzić. Nikt
zresztą nie wie.
Stefa
euro jest skazana na dalszą integrację
Obrażanie się na strefę euro i brukselskie
propozycje (będą dyskutowane na październikowym szczycie UE) nie ma sensu. Nikt
nikomu nie robi na złość. Strefa euro rzeczywiście musi się za siebie wziąć,
silniej zintegrować. Propozycje wzmocnienia unii gospodarczo-walutowej, nad którymi
mają debatować państwa członkowskie, dotyczyć będą czterech obszarów: finanse
publiczne, budżet, polityka gospodarcza, kontrola demokratyczna.
Stworzenie specjalnego parlamentu dla państw
strefy euro to propozycja dotycząca tego ostatniego obszaru. Wątpliwa, bo od
dawna wiadomo, że nie chodzi o
instytucje, mechanizmy, procedury. Że nie tu należy szukać odpowiedzi na
problem tak zwanego deficytu demokratycznego. Na dzień przed ogłoszeniem
propozycji Van Rompuya, Barroso wprost powiedział w Parlamencie Europejskim:
Unia ma jedną i Komisję i jeden Parlament i więcej nie potrzebuje. Mnożenie
bytów nie rozwiąże żadnego problemu. W sferze finansów, Van Rompuy skupił się
na znanym już pomyśle uwspólnotowienia długu publicznego strefy euro. Wspólne
obligacje nie podobają się Niemcom, ale pomysł wydaje się mieć sens.
Niewątpliwie jednak zwiększa dystans między państwami ze strefy euro i spoza
niej. System ten miałby tez iść w parze ze ściślejszą koordynacją budżetów państw strefy euro. Krok
dalej to wspólny urząd skarbowy, a przede wszystkim budżet centralny dla strefy
euro. W kuluarach dyplomaci spoza strefy euro, w tym z Polski, krytykują ten pomysł
nazywając ten budżet „socjalnym”. Poniekąd słusznie, miałby on między innymi
stanowić zabezpieczenie dla takich krajów, które – ze względu na ich obecna
sytuacje – stanowiłyby spore zagrożenie dla uwspólnotowienie długu publicznego,
jak na przykład Włochy. Zabezpieczenie również socjalne.
Są Włoszech strefy biedy, które nie załapują
się na istniejące w UE mechanizmy wyrównywania szans: fundusze strukturalne, spójności,
dostosowania do globalizacji globalizacyjne, bo nie spełniają kryteriów
strukturalnych lub poziomu życia.
Co z nimi zrobić? To nie tylko kwestia socjalna, ale i
polityczna. Potrzeba gestu, który pozwoliłby ludziom przełknąć niezbędne, ale
drastyczne cięcia budżetowe, które najboleśniej odczuwają najbiedniejsi: ci bez
rezerw finansowych, zgromadzonego bogactwa, żyjący z dnia na dzień, wydający większa
część swego dochodu na codzienne potrzeby: jedzenie, dojazd do pracy, wizytę u
lekarza, szkołę dla dzieci.
Unijna spójność rzeczywiście zagrożona
Jednocześnie prawdą jest też, że regiony
biedne objęte polityka spójności, głównie w nowych państwach członkowskich,
takich jak Polska, mogą ucierpieć, gdy
powstanie budżet strefy euro. Tu też chodzi nie tylko o wymiar socjalny. To
wymiar rozwojowy jest najważniejszy, i to w odniesieniu do całej UE a nie
jedynie do najbardziej zapóźnionych regionów: dążenie do spójności UE poprzez wyrównywanie
poziomów życia i stopnia rozwoju to fundamentalna zasada działania UE, element
jej racji bytu i tajemnica jej sukcesu . Jest tez wymiar polityczny: poparcie dla integracji w dużej mierze zależy
od zasobności portfela. Argument, że bez UE byłoby gorzej nie przekonuje. Co by
było, a nie jest nie pisze się w wyborczy rejestr.
Tylko większy
budżet ogólny UE może zapobiec fragmentacji
Unia Europejska, największy rynek świata i
jeden z najbogatszych regionów na świecie boryka się dziś z dylematami
budżetowymi znanymi głównie wielodzietnym rodzinom cierpiących biedę: kupić
dziecku na zimę buty czy kurtkę.
Jedyne wyjście to zwiększyć budżet ogólny UE i
stworzyć w jego ramach instrumenty finansowe pomyślane tak, by centralny budżet strefy euro, wyłączony z
budżetu ogólnego, nie był potrzebny. Do
tego powinna dążyć Polska i inne państwa, którym zależy na utrzymaniu dynamiki
integracji w UE i zapobiegnięciu jej fragmentacji: znaleźć sposoby na zaspokojenie
specyficznych potrzeb w ramach wspólnych i niepodzielnych mechanizmów,
instytucji i polityk. Tak powstały
przecież fundusze strukturalne, tak finansowana jest WPR i polityka rybacka,
zgodnie z ta logika utworzono fundusz dostosowania do globalizacji. Skoro
metoda jest znana, to gdzie jest problem? Główna bariera jest natury
psychologicznej, nie finansowej: zastosowanie tego rozwiązania wymaga
zwiększenia poziomu zobowiązań finansowych zapisanych we wspólnym wieloletnim
planie wydatków UE na lata 2014-2020. To zły moment, by tego punktu widzenia
bronić. Ale też moment może ostatni zanim UE rozpryśnie się jak kropelki rtęci
z rozbitego termometru. Jak to wszystko potem pozbierać, nie wiadomo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz