V. Orban i J.M. Barroso © EU2012 |
Gdy pod koniec lipca, po wielu perturbacjach, wznowiono wreszcie przerwane
w grudniu 2011 negocjacje w sprawie pomocy finansowej dla Węgier wiadomo było,
że łatwo nie będzie. Prawdę mówiąc, pomijając nawet węgierską specyfikę, łatwo
nie jest nigdy, bo MFW i Komisja Europejska zawsze stawiają warunki krajowi,
któremu mają udzielić wsparcia finansowego. Chodzi w końcu o zabezpieczenie
kredytu. Właśnie tego dotyczą negocjacje: ustalenia warunków, których
spełnienie da w miarę wiarygodną gwarancję, że linia kredytowa rzeczywiście
pomoże państwu potrzebującemu pomocy w wyjściu z sytuacji kryzysowej. W
przypadku Węgier wsparcie z UE i z MFW pozwoliłoby powstrzymać ucieczkę
inwestorów przerażonych polityką gospodarczą Orbána a nawet przyciągnąć nowych.
Wzrosłaby wiarygodność węgierskiej gospodarki i borykającego się z wysokim deficytem
państwa. Gdyby pożyczkę można było wykorzystać na choćby częściową spłatę długu
publicznego, węgierski budżet mógłby zostać odciążony wydatkami rzędu 500
miliardów forintów w ciągu dwóch lat. Jeszcze kilka dni temu Antal Rogán, szef
klubu parlamentarnego FIDESZ-u, partii Orbána, deklarował, że oczywiście Węgrom
łatwiej będzie poradzić sobie z kryzysem dzięki finansowemu wsparciu z UE i z
MFW.
Kolejna runda negocjacji była zapowiadana na wrzesień przez Mihály'ego
Varge, szefa węgierskiej delegacji, jednak bez dokładnej daty. Zakładano, że
rozmowy zakończą się szczęśliwie na jesieni tego roku. Jeszcze w środę te
przewidywania potwierdzał Viktor Orbán. Ale już następnego dnia prorządowy
dziennik Magyar Nemzet poinformował, że rządząca koalicja nie zgadza się na
warunki stawiane Węgrom przez MFW. A premier Orbán oświadczył na Facebooku, że
"takiej ceny" za bezpieczeństwo i finansowe gwarancje Węgry płacić
nie będą. Owszem, jest gotów zgodzić się na pomoc, ale na swoich warunkach.
Negocjacje finansowe są tajne i nie przypominam sobie przypadku rokowań z
MFW, w którym któraś ze stron ogłaszałaby listę negocjowanych warunków na
Facebooku. I to jeszcze przed zakończeniem rozmów. Przynajmniej równie
zaskakujące w całej sprawie jest to, że warunki, na które Orbán nie chce się
zgodzić, nie zostały mu przedstawione przez MFW. Oficjalnie ani MFW ani Komisja
Europejska nie komentują słów węgierskiego premiera. Na dzisiejszej konferencji
prasowej Komisja Europejska przyznała, że istnieje non-paper z warunkami. Nic w
tym dziwnego, bo jeżeli trwają negocjacje, to istnieją też tego rodzaju robocze
noty, które strony przekazują sobie podczas negocjacji. Jednak co do zawartości
dokumentu, to Komisja określiła ją dyplomatycznie jako
"nieprecyzyjną". To znaczy coś tam jest, ale akurat nie to, co mówi
Orbán. Jednak ponieważ negocjacje są tajne, to MFW i Komisja mają związane
ręce: nie mogą przecież roboczego dokumentu opublikować. Nawet na Facebooku. Bardziej
wprost o dokumencie napisał opozycyjny węgierski dziennik Népszabadság (tak,
wbrew temu, co się w Europie słyszy, na Węgrzech działają opozycyjne media):
Orbán odrzuca "nieistniejące warunki MFW" (Nem létező IMF-pontok).
Z dala od kamer przedstawiciele MFW i Komisji pukają się w głowę: dlaczego
Orbán chce utrudnić negocjacje wymyślając przeszkody, skoro pozytywne ich
zakończenie naprawdę leży w interesie Węgier? Powiedzieć, że chciał o sobie
przypomnieć, nie wystarczy. Jak zwykle deklaracje Orbána skierowane są przede
wszystkim do lokalnego, węgierskiego odbiorcy. Po raz kolejny stara się ukazać,
jako nie zginający karku przed zagranicą (czyli przed wrogiem) polityk, ojciec
Narodu. Jego elektorat to lubi i każda okazja jest – jego zdaniem –dobra, by
swój wizerunek dumnego i nieugiętego Węgra wzmocnić. Dobrze też odwrócić choćby
przez chwile uwagę węgierskiej opinii publicznej od wstydliwego konfliktu z
Armenią. A w pogarszającej się sytuacji gospodarczej nie zaszkodzi przypomnieć
Węgrom, że wszystkiemu winny jest zły Zachód: UE, USA, MFW. Orbán pewnie
wierzy, że pożyczkę i tak się da wynegocjować, bo cierpliwość Komisji
Europejskiej i MFW – którą nie raz już poddał testom – jest niewyczerpana. Być
może jednak uznał, że z pożyczką czy bez, sytuacja gospodarcza Węgier jest na
tyle kiepska, że od walki z deficytem ważniejsze jest połechtanie swojego elektoratu
nacjonalistyczną retoryką?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz